Ekonomia radości (3)

 

Czas

Cóż znaczą długi, których jest w świecie coraz więcej? Można by rzec, że ludzkość tonie w długach od zarania dziejów, co znamy choćby z opowieści o Józefie i jego braciach. Biblijny Józef był niewątpliwie prekursorem zadłużania się obywateli wobec banku. Pieniądzem było w tamtych czasach zboże, a bankiem sieć spichlerzy królewskich, które Józef kazał zbudować. W wyniku siedmioletniej akcji Józefa jako ministra gospodarki i finansów Egiptu, cały lud egipski popadł w niewolę u faraona, zaprzedając mu wszystko, co miał. Tak właśnie działa lichwa. Wystarczy siedem lat chudych i zadłużamy się u lichwiarza na całe życie. Nie przypadkiem chyba ten właśnie fragment biblijnej opowieści wziął na warsztat Tomasz Mann i poświęcił mu jedno ze swoich największych dzieł.

Zadłużanie się jest w istocie sprzedawaniem swojego czasu przyszłego. Co innego, gdy dwie osoby spotykają się na targu. Wtedy wymieniają swój czas przeszły, zmagazynowany w towarze, który przywiozły na sprzedaż. Wtedy towar już jest, bo praca została już wykonana. Celem takiej wymiany jest dywersyfikacja konsumpcji oraz specjalizacja produkcji, przynoszące korzyści obydwu stronom kontraktu.

Gdy bierzemy coś na kredyt, towaru na wymianę jeszcze nie mamy, tylko spodziewamy się, że będziemy go mieć. Sprzedajemy więc w istocie swoje projekcje, swój czas przyszły wpleciony we własną spodziewaną skuteczność nim gospodarowania, która sprawi, że zrobimy w tym czasie coś, co ktoś od nas kupi, potwierdzając tym sens naszego wysiłku. Obiecujemy więc niejako, że będziemy zwycięsko uczestniczyć w grze rynkowej aż do całkowitego wypełnienia naszego zobowiązania dłużnego. Nie wszyscy jednak są zwycięzcami, choć wszyscy obiecują, że nimi będą. W efekcie niespełnionych prognoz produkcja rośnie wolniej niż kredyt.

Puszczanie w obieg skryptów dłużnych przez coraz rozleglejsze i agresywniejsze sieci bankowe w tempie dużo wyższym niż przyrost produkcji rynkowej można porównać do stopniowego wciągania ludzi w pajęczynę coraz większych zobowiązań opartych na optymistycznych i niczym nie uzasadnionych prognozach. Okazuje się bowiem, że prognoza dobrej pogody dla realizacji zamierzonych przedsięwzięć nie zawsze się sprawdza, a bywa i tak, że po siedmiu tłustych latach następuje passa siedmiu lat koniunkturalnej suszy. Co wtedy?

Obecne zadłużenie przypadające na głowę statystycznego mieszkańca globu sięga kilku lat jego pracy. W USA, najbogatszym kraju świata, suma długów wewnętrznych i narodowych oscyluje – według szacunków – wokół kwoty 40 000 mld $. Dług narodowy USA, szacowany na ponad 8 000 mld $ stanowi zaledwie ułamek tej kwoty, do której dołączają się długi obywateli oraz przedsiębiorców.

Jest to wartość równa w przybliżeniu czteroletniemu produktowi narodowemu brutto tego kraju. Aby taka masa pieniądza mogła obsłużyć roczną produkcję na poziomie 10 000 mld $, jej obrót musi być niezwykle powolny – w tym wypadku jeden obrót na 4 lata.

W takim mniej więcej tempie w tętnicach globalnego systemu monetarnego pulsuje dziś krew cywilizacji, jaką jest pieniądz. Raz na kilka lat następuje pełny obrót tą masą środka transakcyjnego, a szybciej globalny pieniądz płynąć już nie może, gdyż jego maszynerii ubywa sprawności prędzej, niż przyrasta mocy.

 Kolektywne zarządzanie olbrzymimi środkami fiansowymi wyemitowanymi w postaci kredytów powoduje centralizację procesów decyzyjnych oraz rozrost systemu redystrybucji dochodu na skalę do tej pory niespotykaną.

Niewydolność tego aparatu w przetaczaniu krwi społecznej przy użyciu rozrastającego się – wraz z mnożeniem prawa – sektora biurokratycznego, to dziś główna przyczyna konfliktów społecznych na całym świecie. Krwiobieg światowego człowieka wprawdzie jeszcze działa, lecz do wielu jego organów krew przestała dopływać.

Biurokracja to cholesterol we krwi światowego człowieka i jest jej z pewnością za dużo i coraz więcej. Jednak i biurokracji nie wiedzie się najlepiej, co wynika z braku satysfakcjonującej ekspresji ludzi tego sektora, a zmuszanych do powielania stereotypów ery przemysłowej u progu dobrze już rozpędzonej ery informacji.

Rozczarowanie dotyka zwłaszcza ludzi młodych, obeznanych z nowoczesnymi technikami informatycznymi i szukających ekspresji na miarę czasu i własnych talentów i możliwości, a złapanych w pułapkę lękowej pogoni za uciekającym dobrobytem. Tempo tej pogoni jest proporcjonalne do ogólnoświatowego zadłużenia, a w samej pogoni coraz trudniej dopatrzyć się sensu.

Układ krwionośny gospodarki światowej budowały przeszłe generacje w przekonaniu, że rozwój duchowy ludzkości prześcignie rozwój prawa. Jednak przyrastająca lawinowo ilość prawa świadczy bardziej o społecznej dezorientacji, niż grupowym oświeceniu. Nikt bowiem o zdrowych zmysłach nie jest w stanie wchłonąć setek kilogramów aktów prawnych, ani ich skutecznie stosować. Nikt zdrowy nie ma na to po prostu ani czasu, ani ochoty.

Wraz z prawem przyrasta biurokracji interpretującej i egzekwującej je, przybywa też aparatu przymusu i niesubordynowanych, którzy coraz częściej są po prostu osobami niezorientowanymi w regułach tej skomplikowanej gry. W najbogatszym kraju świata jest ich ponad 2 mln, a nowo budowane obiekty penitencjarne gotowe są przyjąć znacznie więcej zagubionych dusz. (cdn.)

 

  Krzysztof Lewandowski

 

One thought on “Ekonomia radości (3)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*