BANKoMAT (3)

AKT III

Siódmego dnia, gdy na moje konto nie wpłynęły oczekiwane pieniądze z bankomatowego zajęcia, ponownie udałem się do banku „tysiąclecia”. „Ten ich parking, przed bankiem, ciągle jest zajęty” – wpadło mi do głowy, to ewidentne stwierdzenie faktu, kiedy parkowałem dość daleko za skrzyżowaniem ulic. „A, jak zacznie padać, to pewnie ugrzęznę w banku na długo” – pomyślałem zaniepokojony, widząc z dala nadciągające… ciemne chmury. Natura też ma prawo wkur…wić się, od czasu do czasu, na ludzką działalność.

Wszedłem do banku przekonany, że będę kontynuował sprawę mojego konta z tym samym „biuralistą”, ale okazało się, iż jest czasowo nieobecny, bo zapracowany przy jakimś bankomacie (?!).Tym razem więc zajęła się mną sympatyczna osóbka, której musiałem od początku zrelacjonować sprawę, powodującą wizytę w banku. – Z działaniem tamtego bankomatu, to… mamy już niejedną reklamację. Ale to nie nasz bankomat, toteż niewiele możemy. Tym niemniej, zaraz napiszemy również tę kolejną – wyjaśniła spokojnie i zabrała się do jej napisania w komputerze. – Proszę mnie uświadomić, dlaczego bankomat zdejmuje z konta, a… nie wypłaca? – zapytałem. Nie podjęła tematu, więc doprecyzowałem swoją wątpliwość. – A domyślam się, że istnieje jakaś „współpraca” pomiędzy bankami, bo… jakimże cudem, „obcy” bankomat miałby znać stan mojego konta?

– Prawdopodobne jest, iż te pana pieniądze, leżą tam w kasecie i zostaną stwierdzone, jako nadwyżka (taka superata? – przeszło mi przez myśl), ale dopiero podczas kolejnego rozliczenia „załadunku” – odpowiedziała, zresztą podobnie do jej poprzednika „biuralisty”, który obsługiwał mnie kilka dni wcześniej. – A, że specjalne firmy, obsługujące bankomaty, sprawdzają je co jakiś czas, to dlatego jest 7-dniowy termin oczekiwania.

Nie wytrzymałem. – To znaczy, że muszę czekać na moje pieniądze, ulokowane w waszym banku. Ten system jest chory! – wtrąciłem niezbyt grzecznie po to, aby kontynuować dalej wywód. – A proszę pani, jak przyjdzie do mnie komornik i zabierze mi telewizor, bo nie zapłaciłem w terminie faktury za gaz, czy prąd, to czyja będzie wina i od kogo mam domagać się zadośćuczynienia..? Nie mówiąc już chociażby o przeprosinach. – Nie mam, za co przepraszać, bo to nie nasza wina – uznała wymijająco. – Ale możemy przelać na pana konto te tysiąc złotych z naszego konta pod warunkiem, że zgodzi się pan na potrącenie ich, jeżeli reklamacja się nie powiedzie? Mam jednak przeświadczenie, że do takiej sytuacji nie dojdzie i wszystko wróci do normy – dodała uspokajająco, podając mi jednocześnie do podpisu druk reklamacji. Opadły nieco moje ekscytacje, gdy podpisałem również druczek przelewu na moje konto, ale też upewniłem się (za chwilę) wydrukiem konta, na którym „znalazł” się mój – na ten moment – „wirtualny” jeszcze (do rozstrzygnięcia reklamacji) tysiąc złotych. Podziękowałem za „wsparcie” i opuściłem, niejako mój… millenijny bank.

Na zewnątrz mocno już pociemniało i zaczęło padać. Dotarłem do samochodu wraz z rzęsistym opadem deszczu. – No tak! Spojrzałem na zegarek. – Minął już twój czas parkingowej opłaty! Więc wpakowałeś się w następny problem – sam sobie przygadałem, widząc na szybie, wciśnięty pod wycieraczką „kwit” parkingowego stróża. – A tym razem, czyja będzie wina? – zapytałem retorycznie sam siebie. To samo pytanie zadałem w biurze Strefy Płatnego Parkowania, do którego musiałem wpaść, aby nie być ściganym, jako dłużnik Urzędu Miasta.. – Sam pan sobie jest winny, bo przedłużony został czas postoju na parkingu – odpowiedział kierownik SPP. – Jednakże zwolnię pana z kary 70 złotych (przejrzał mój dowód opłaty), pod warunkiem uiszczenia dodatkowej kwoty 2,20 PLN. Na szczęście, miałem przy sobie trochę drobnych monet, bo musiałbym z powrotem wędrować w poszukiwaniu bezpiecznego bankomatu, albo ponowić wizytę w banku millenijnym… Samo życie… A szczególnie starszego już emeryta. Bo przecież „Wesołe jest życie staruszka” – jak stwierdzał Kabaret Starszych Panów.

Być może nauczka – wynikająca z powiastki o pieniądzach i bankach – ociera się o przekonanie mojej babci, nieżyjącej już od wielu lat, która mawiała, że „nikt, nie będzie grzebał mi pod biustonoszem, albo w moich skarpetach, jeżeli na to… nie pozwolę” – jest nadal aktualna.

 

EPILOG

Po następnych kilku dniach, niejako wszystko wróciło do… oczywistej oczywistości – cytując klasyka. Felerny bankomat wymieniono. Pieniądze na konto wróciły, ale nieco… uszczuplone, bo bankowa prowizja MUSI… być pobrana – przecież „operację” przeprowadzono. W bankomatowej sprawie i wielu innych – w kraju rządzonym przez PiS – poza próbą zwolnienia pani naczelnik Poczty Polskiej w Pacanowie, nie za bankomat, bo nie miała z tą sprawą nic wspólnego, ale za prawdę o stanie państwa, którą śmiała głośno objawić.

Natomiast do dymisji podał się poseł Zjednoczonej Prawicy, który domagał się zwolnienia… pani naczelnik, a która miała to szczęście, że jej sprawą zajęli się dziennikarze Wolnych Mediów. Inaczej, problem byłby zamieciony pod przysłowiowy dywan.

Zgodnie z moimi przewidywaniami, PiS i jego akolici w większości poprawki senackie odrzucili, czyli i w kwestii euro na KPO nic się nie zmieniło, bo ich nie dostaniemy. Oszukiwaliśmy, oszukujemy i oszukiwali będziemy!

A przeprosiny..? A niby, kto – w uduchowionym, acz moralnie upadłym kraju – do takiej postawy… zniżył by się?

Edward Pukin

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*