AfD alternatywą Sieg Heil?

W niedzielę 24. września 2017 roku Niemcy głosowali w wyborach parlamentarnych. Frekwencja wyborcza była bardzo wysoka – wyniosła 73,5 proc. Nie było zaskoczenia, jeśli chodzi o wygranych, wszak Niemcy wobec znakomitych prognoz gospodarczych są pragmatyczni. Zwyciężyła koalicja partii CDU/CSU, która zdobyła łącznie 32,5 procent głosów. Drugą pozycję zajęli socjaldemokraci Martina Schulza z poparciem około 20 procent. Prawdziwa bitwa rozgrywała się natomiast pomiędzy czterema pozostałymi, a liczącymi się partiami. Ostatecznie trzecie miejsce zajęła skrajnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec (AfD) z wynikiem 14 procent. Kolejne miejsce przypadło liberałom z FDP. Zagłosowało na nich 11 procent wyborców. Dalej byli Zieloni z poparciem 10,5 procent oraz lewica z Die Linke z wynikiem 10 proc.

***

Alternatywa dla Niemiec powstała w 2013 roku, jako jedyna partia opozycyjna do rządu Kanclerz Merkel, którą możemy nazwać partią sprzeciwu. Kolejnym czynnikiem, jaki zadziałał na korzyść tej formacji, było zaniedbanie prawej strony elektoratu przez CDU/CSU, ta bowiem chciała przypodobać się wyborcom „środka”. W efekcie po raz pierwszy od II wojny światowej mamy w Bundestagu partię jawnie nacjonalistyczną i populistyczną. Dotychczas była to partia jednego tematu – wyrosła na sprzeciwie wobec pomocy dla pogrążonej w kryzysie Grecji. Później tematem wiodącym był opór wobec zacieśniania integracji strefy euro, powrót do własnej waluty, wyjście ze strefy euro a ostatnio podsycanie nastrojów anty-imigranckich. AfD promuje tradycyjny model polityki prorodzinnej, sprzeciwiając się ideologii gender czy polityce równouprawnienia. Proponuje również zaprzestanie finansowania aborcji z budżetu państwa, a taki postulat powinien być miły dla ucha dla Jarosława Kaczyńskiego czy o. Tadeusza z Torunia. Alternatywa dla Niemiec, mimo że odwołuje się do starszego pokolenia i sentymentów do III Rzeszy, bardzo skrzętnie ukrywa swoją prawdziwą, brunatną twarz. AfD cały czas zapewnia o swoim zdrowym patriotyzmie. „Chcemy ograniczyć liczbę uchodźców, jesteśmy przeciwko islamizacji, bo chcemy zachować naszą kulturę i chronić nasze granice” – oznajmiła polityk partii, która do wyborów szła z hasłem Bikini – nie burki. „Jesteśmy za tradycyjnym modelem rodziny, nie chcemy Stanów Zjednoczonych Europy, ale Europy ojczyzn. To są zupełnie zwyczajne postulaty”. Po ogłoszeniu wyników wyborów, służby specjalne BND  zaczęły sprawdzać nowych członków Bundestagu, którzy zdobyli głosy retoryką, odrzucającą uchodźców, muzułmanów i politykę kanclerz Angeli Merkel. Wśród członków AfD znajdziemy gamę zawodów – oficerów policji, prokuratorów i sędziów, pracowników naukowych i przedsiębiorców, a nawet prezentera radiowego, grabarza i byłego pilota myśliwców. Większość z nich pochodzi ze wschodnich, post-komunistycznych i biedniejszych Niemiec. Tam na AfD głosowali przede wszystkim niezadowoleni z obecnej sytuacji mężczyźni. Bastionem AfD jest Saksonia, gdzie partia wygrała wybory. W całym kraju AfD zdobyła 12,6 proc. głosów, co stanowi wzrost o 7,9 pkt. proc. w stosunku do roku 2013 i pozwoliła na wprowadzenie 94 posłów do 709-osobowego Bundestagu.

Polacy z pogranicza są zaniepokojeni wzrostem zainteresowania skrajną prawicą Niemców pozostających tuż za naszymi zachodnimi granicami. Wahało się ono między 27 a niespełna 16 proc. W Meklemburgii-Pomorzu Przednim partia zdobyła 18,2 proc. głosów i była drugą siłą polityczną. Podobnie w Brandenburgii, gdzie na AfD zagłosowało 20,2 proc. uprawnionych. Największy niepokój budzą wyniki wyborów w graniczącej z Dolnym Śląskiem i Ziemią Lubuską – Saksonii, gdzie skrajna prawica zwyciężyła. Dzięki poparciu 27 proc. wyborców partia wyprzedziła o 0,1 pkt. proc. rządzące CDU. W tym samym landzie powstała i prężnie działa anty-imigrancka, populistyczna i nacjonalistyczna Pegida – (Patriotische Europäer gegen die Islamisierung des Abendlandes, pol. Patriotyczni Europejczycy przeciw Islamizacji Zachodu) z siedzibą w Dreźnie, stolicy Saksonii.

***

Niemcy wschodni, zwani kiedyś Osti (Ossi) są bardzo rozczarowani po zjednoczeniu obu państw. Po wojnie byli pod komunistycznym butem – lecz jako suwerenny kraj mieli własną podmiotowość, własne sukcesy, życie i pracę na rzecz wspólnoty. Zachodni styl życia, którym się wpierw zachłysnęli, dziś już im nie odpowiada. Nie są również zadowoleni z ośrodków dla kolorowych emigrantów, które muszą znosić, ponosząc również wymierne tego koszty. W 2017 r. przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto wynosiło w zachodnich landach 3382 euro, podczas gdy na wschodzie owych euro 2606. W tym samym okresie przeciętne polskie wynagrodzenie wyniosło niespełna 3900 zł – to wersja optymistyczna, realna to 2500 zł brutto (niecałe 1000 euro). Na wschodzie pozostali starcy oraz młodzi mężczyźni (niebieskie ptaki, patologia) w wieku 20-25 lat, którzy nie odnaleźli się w nowej rzeczywistości. W dawnym NRD jest czysto, spokojnie, ale nie ma życia. Wokół stoją niezasiedlone bloki, pozostałe zakłady oferują stawki, które atrakcyjne są tylko dla przybyszów z Polski czy Ukrainy. Starsi ludzie, tęskniąc za NRD, oceniają swoje życie, jako gorsze niż to, które wiedli przed 1989 rokiem, kiedy czuli się częścią społecznego krwiobiegu. Chadek Helmut Kohl, który ogłaszał zjednoczenie Niemiec i stał się twarzą tego epokowego zdarzenia – dziś znienawidzony jest na równi z Angelą Merkel. Dla Niemców z dawnego DDR (NRD) koalicja CDU/CSU jest tą, jaką obciążają za wszystkie życiowe niepowodzenia i podziały, które nastały. Wydaje się, że łatwiej było zmniejszyć różnice gospodarcze niż zmienić mentalność „Osti”. Zachodni Niemcy do tej pory nie mogą sobie wybaczyć tego, że walutę wschodnich Niemiec wymieniono na marki RFN w stosunku 1:1. Jakby nie było, obciążenie dla państwa było gigantyczne. Co więcej, część z nich uważa, iż dla gospodarki lepsze byłoby pozostawienie NRD samemu sobie. No i prócz tego wciąż funkcjonuje słówko „Ostdeutsch” i jest to raczej określenie wręcz pogardliwe. (Cdn.)

 

Roman Boryczko,

wrzesień 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*