1978 – Black Friday w Łodzi epoki Edwarda Gierka

Dom handlowy “Central” otwarto w roku 1972. Łodzianie żyli wtedy w epoce wczesnego Gierka. Uchylono lekko okno na świat – w “Peweksie” można było kupić takie rarytasy jak ananasy w puszce, puszkową Coca Colę, dezodorant 4 x 4 czy oryginalne jeansy marki Wrangler Made in USA. “Central” powstał w samym centrum Łodzi, przy zbiegu ul. Piotrkowskiej i al. Mickiewicza w miejscu, gdzie stały prywatne kamienice. Za wykup jednej z działek właściciel zażyczył sobie dewizy. O tym, jak ważna była to dla “Społem” inwestycja, niech świadczy fakt, że aby go zbudować, zaciągnięto kredyt dewizowy, w dolarach. Obok domu handlowego wzniesiono wieżowiec, do którego przeniosła się łódzka centrala “Społem”. Lech Sosnowski był pierwszym dyrektorem sklepu i właściwie wyprzedził swoją epokę kreatywnością i sposobem pozyskiwania dóbr do sprzedaży. Sklepy nie mogły dostać tyle towaru, ile chciały. Trzeba było zmieścić się w wyznaczonej na kwartał, półrocze czy miesiąc normie.”Central” dostawał tyle artykułów, ile wszystkie sklepy na Bałutach. Dzięki temu do “Centralu” zaczęto sprowadzać ze Związku Radzieckiego kolorowe telewizory i szampan, z NRD ubrania dla dzieci, proszki do prania, a z Węgier kosmetyki. Tylko w “Centralu” można było na przykład kupić szampony o zapachu zielonego jabłuszka, czy też płytki ceramiczne z Holandii. Po Polsce szybko rozeszła się bowiem wieść, że tu kupi się towary, których nie dostanie się w innych sklepach w kraju. Na parkingi, znajdujące się w miejscu, gdzie dziś stoi m.in Multikino, zajeżdżało codziennie kilkadziesiąt autokarów z rejestracjami z całej Polski. Zakłady pracy urządzały wycieczki na zakupy do “Centralu”. Dom Handlowy “Central” stał się również atrakcją dla dzieci, bowiem w sklepie były ruchome schody. W “Centralu” zawsze było tłoczno, bowiem każdego dnia na półki trafiały jakieś dobra szczególnie poszukiwane przez konsumentów. Gdy przywieźli płaszcze, to wystarczyło. Nikt nie patrzył na rozmiar, ludzie brali to, co było. Myślenie było proste: jeśli płaszcz nie pasuje na mnie, to na pewno w rodzinie lub wśród znajomych znajdzie się ktoś, dla kogo będzie dobry. Gdy nie kupiło się płaszcza kupowało się dywan, sokowirówkę czy rower. Kwitł dzięki temu handel wymienny przy nieodległym bazarku u zbiegu ulic Nawrot i Wodnej. Trzeba pamiętać, że czasy były takie, iż ludzie mieli pieniądze, a nie mieli ich na co wydać…

W roku 1978 mój ojciec zapragnął wymienić stary wysłużony telewizor lampowy, czarno-biały „Neptun 413” na coś z ówczesnej najwyższej półki. Wybór padł na „Neptun kolor 505/Pal Secam”, telewizor za – bagatela – 45 tys. ówczesnych złotych, przy zarobkach 2700 zł brutto. Istne szaleństwo. By w ogóle myśleć o nabyciu tego dobra niezwykłej ceny i wagi, trzeba było skorzystać z nowej formy, oferowanej przez Dom Handlowy „Central” – specjalnego podania (a miało być ich tylko sto) do dyrektora z pieczątką zakładu pracy i uzasadnieniem. „Black Friday” po łódzku miał więc swój mistyczny wstęp we własnym zakładzie pracy. Był 17. lub 18. dzień marca roku 1978. Godzina „W” przypadała na czas otwarcia sklepu. Chętnych na telewizor, a w tej danej chwili na złożenie wniosku, było… kilka tysięcy.

Z drzwiami w “Centralu” wiąże się zabawna historia. Zwykle najpierw otwierano te boczne, od strony ul. Piotrkowskiej, a potem główne – od al. Mickiewicza. Po skargach drzwi w “Centralu” otwierano jednocześnie. Tłum niecierpliwił się z minuty na minutę. Obsługa otwarła drzwi i pierzchła w popłochu, ratując życie. Drzwi pod naporem tłumu momentalnie pozbyły się szyb (sklep miał na etacie szklarza, bowiem taka sytuacja miała miejsce niemal co dzień). Mój ojciec z racji filigranowej postury i wagi, ludzką falą został wniesiony do wewnątrz sklepu. Tam rozpoczął się maraton, bieg po schodach, ale też i po ledwie żywych, stratowanych przez tłuszczę uczestników tego szalonego wydarzenia. Miejsce składania wniosków znajdowało się na ostatnim piętrze, gdzie wydzielono specjalne miejsce i stół. Gdy oczom ukazała się ostatnia prosta, przy stole zamiast kilku osób, biegnących w czołówce peletonu przed moim ojcem kłębił się tłum „swojaków”, wpuszczonych ukradkiem „od tyłu”. Obie grupy zwarły się w śmiertelnym uścisku a mój ojciec jako, że chuchro pięćdziesięciokilogramowe musiał salwować się ucieczką, ratując życie i porzucając marzenia o tym właśnie najnowszym modelu polskiego telewizora kolorowego. Black Friday po łódzku roku 1978 nie był, jak dziś, wietrzeniem szalonych przecen a bitwą, niczym średniowieczny „Grunwald” o złożenie zwykłego kawałka papieru, by na świat spojrzeć w kolorze.

Dziś mamy wszystko dostarczone przed nos i w cenach na tyle przystępnych, iż większość polskich gospodarstw ulubione programy ogląda na plazmach czy matrycach LCD. Dziś, gdy coś się psuje, to wyrzucamy przedmiot na śmietnik. “Neptun kolor 505/Pal Secam” – w tamtym czasie był jednym z lepszych odbiorników telewizyjnych, obiektem marzeń i westchnień. W późniejszych modelach stare, prymitywne głośniki Tonsil zastąpiły światowe – firmy Pioneer. I to był dopiero czad!

Roman Boryczko,

26.11.2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*