Entropia – 8

Szkop

 

            Na jednej z tych facebookowych fot, z których dowiedziałem się, że Hanka wcale nie ślęczała nad podręcznikiem, ale nad aparaturą do destylacji samogonu, którą artyści z łódzkiej bohemy zmajstrowali “na potrzeby happeningu”, był także Henryk Szkop. Stał obok Hanki. Dumny i ukontentowany, że udało mu się reaktywować Hankę wśród popleczników swojej korzenioplastyki. Kiedyś, na samym początku kariery, Szkop pokazał, że potrafi malować. Trafiały mu się całkiem zgrabne pejzażyki. Ale ta jego sztuczna szczęka, którą pokazał ostatnio, była tylko rzadkimi popłuczynami po Duchampie, z czego on, nie mając nigdy w ręku żadnej książki dłużej niż pięć minut, nie zdawał sobie nawet sprawy.

            Szkopa poznałem przez mojego brata. Był wtedy świeżo przyjętym (z najwyższą notą), dobrze zapowiadającym się studentem ASP. Zaimponował mi od razu. Mimo młodego wieku malował i sprzedawał całkiem zgrabne pejzaże. Robił fajne, industrialne foty i odlotowe kolaże. Nosił się w stylu punka. Wydawał się przy tym niegłupi. Zaprzyjaźniliśmy się. Zaczęliśmy chodzić na koncerty punkowe, na siłownię. Zaprosił mnie na zajęcia z grafiki, na które uczęszczał na ASP. Byliśmy razem w Berlinie. Zatrzymaliśmy się wtedy na skłocie u jego znajomych. Okazało się, co prawda, że tak naprawdę wcale go nie znali. Przyjęli nas jednak, bo byli otwarci i co mieli zrobić? Usiedliśmy przy stole, obalając z gwinta taniego winiasza. Szkop poszedł do łazianki. Nie było go dziesięć minut, dwadzieścia, pół godziny. Zaczęliśmy się niepokoić. Po godzinie Szkop wyłonił się z łazienki. Miał na sobie gruby szlafrok frotté. Był wypachniony drogą wodą kolońską. Na stopach miał modne klapki. Popatrzyliśmy po sobie. Wtedy zacząłem podejrzewać, że coś z nim jest nie tak.

            Szkop z czasem porzucił malarstwo figuratywne. Zaczął pokrywać blejtramy płynnym asfaltem lub czymś, co go przypominało. Zamieszkał w dwupokojowym lokalu po babce. Wyposażył je w zestaw mebli, pochodzący z demobilu przychodni lekarskich. Biurko, szafki, stoliki. Podobno to zdezynfekował, ale ja miałem problemy ze zbliżaniem się do tych mebli. W gablocie umieścił trupią czaszkę, którą ktoś mu wykopał z cmentarza. Zaczął mi posyłać perwersyjne filmiki wideo, na których stare baby z obwisłymi cycami były podłączone do przemysłowych dojarek dla krów. Albo takie: dziewczyna zdmuchująca facetowi świeczkę utkwioną w jego odbycie. Stawało się to niesmaczne. Szkop leczył się u psychiatry. Mówił, że odwaliło mu po ukończeniu studiów. Nie wiedział wtedy zupełnie, co z sobą zrobić. Zaczął chodzić na jogę i uspokoił się nieco. Któregoś dnia, kiedy studiowałem za granicą, napisał do mnie, że moja była dziewczyna ma dziecko z moim bratem. Zasugerował mi to w zasadzie. Kiedy go zapytałem, co powinienem zrobić, opowiedział mi historię o swoim ojcu, który rzucił swoją kochanką o ścianę. Ostatnim, znanym mi wielkim numerem Szkopa było wsadzenie sobie świeczki w dupę, sfilmowanie tego, i rozesłanie znajomym. Między innymi Hance. Tego już było za wiele. Zanim jednak do tego doszło, Szkop zrobił coś, co na zawsze pogrzebało nasze stosunki. Któregoś dnia, kiedy wróciłem późno wieczorem do domu z instytutu, zastałem tam niespodziewanie Szkopa.

            “Co ty tu robisz?” spytałem go.

            “Będziemy mieszkać razem. Dostałem klucze od twojego brata.”

            “A co mój brat ma do tego? On ma swój dom. Pod miastem. Dlaczego nie weźmie cię do siebie?”

            “Posłuchaj, Romek, ten dom, formalnie prawnie, należy do twojego brata i ja muszę zaraz zabrać się i naprawić wannę. Nie mogę tak bez wody.”

            Wiedziałem, że Szkop bywa u psychiatry, że łyka barbiturany, ale nie sądziłem, że aż tak mu odjebało.

            “Dostaliśmy dwa domy od babki. Ten tu i ten na wsi. Jeden jest mój, drugi jego. Ale to nie twoja sprawa. Powiesz mi wreszcie, z kim ma dziecko moja była dziewczyna?”

            “Nie mogę, twój brat jest moim kolegą.”

            “Ale ty chcesz mieszkać ze mną, a nie z moim bratem. Dostrzegasz tę subtelną różnicę?”

            Ruszyłem w jego stronę. Moje intencje można było wyczytać z twarzy i postawy. Szkop cofnął się do drzwi. Czapeczka mu się przekrzywiła na łysej głowie. Biegł już do furtki i tylko jego słynna czarna teczka powiewała za nim, unoszona oporem powietrza. Nie dość, że była mało wygodna, to jeszcze zupełnie nie aerodynamiczna. Od tej pory nie widywaliśmy się ze Szkopem. Przestał też wysyłać mi pornusy. Handlował sobie dalej porcelaną na Allegro i przestał mnie namawiać, abym wszedł z nim do interesu.

            Henryk nie poczuwał się zobowiązany za to, że to przeze mnie poznał swoją dziewczynę, a przyjaciółkę Hanki – Martynę. Notabene Hankę poznał też przeze mnie. Tak się złożyło, że Hanka, będąc w posiadaniu białego coupé, stała się dla Szkopa wyjątkowo cennym materiałem na koleżankę. Nie sądzę, by z wielką chęcią pragnął ją wyruchać. Będąc bowiem z pochodzenia Żydem, miał wydatny orli nochal i krytykował podobną rzeźbę u innych – a Hanka miała taki właśnie, cudny, wspaniale sklepiony nos, który zachwycał mnie jak żaden. Szkop mówił mi często, że nie cierpi takich panien pokracznych. Sądzę zatem, że głównie chodziło mu o wygodę własnego tyłka. Któregoś dnia, gdy Hanka była już ze mną, zarzucił ją serią SMS-ów, domagając się natychmiastowego podwiezienia w jakieś miejsce, z oburzeniem traktując jej niesubordynację, że tak długo mu nie odpowiada. Hanka, zafascynowana mną, znudzona chwilowo perwersją, nie odpowiadała na te jego histerie. Przyjmowała moje pouczenia, że ten skurwiel traktuje ją jak służącą. Ale on dzwonił dalej. Sytuację dodatkowo pogarszał fakt, że Martyna była ze Szkopem, a Hanka stale wisiała na drutach z Martyną. Wreszcie rozsądną opcję zaproponowała sama Hanna. Spytała mnie, czy nie znam jakiegoś fajnego, przystojnego chłopca, co by podmienić Martynie ten trefny towar, ten horror, który truł jej życie. Uspokoiło mnie to nieco. Śmiała się do rozpuku ze złośliwych opowiadanek o Szkopie, które tworzyłem na potrzeby chwili. Serce rosło.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*