Turcja na imperialnej drodze

Posunięcia prezydenta Erdogana wobec krajów Bliskiego Wschodu, które jeszcze nie tak dawno należały do Imperium Osmańskiego, należy odnosić do współczesnego kontekstu rywalizacji pięciu światowych graczy na globalnej scenie, a mianowicie USA, Chin, Rosji Unii Europejskiej i Indii, a także dwóch regionalnych mocarstw bliskowschodnich, tj. Izraela i Iranu. Także sytuacja wewnętrzna ma duże znaczenie, albowiem w samej Turcji działają różne siły, które popierają imperialną politykę tego kraju. Przecież Turcja powstała po upadku Imperium Osmańskiego. Narracja, wychwalająca czasy Imperium Osmańskiego, dotarła nawet do polskiego widza w postaci tureckiego serialu, co zakrawa na śmieszność obecnej polityki propagandowej TVP.

W modelu socjonomicznym współczesna Turcja wydaje się przechodzić z etapu statycznego, kiedy to utrzymuje się stały wzrost z lekką tendencją wzrostową mocy układu na etap dynamiczny, kiedy to następuje szybki wzrost mocy układu, co umożliwia jego szybką rozbudowę. Bazy wojskowe, które powstały w Katarze oraz Libii są tylko tego dowodem. Rozbudowa układu, jakim jest państwo, w przypadku Turcji jest nastawione na odbudowę Imperium Osmańskiego. Jest w polityce Turcji jasno wytyczona droga imperialna. Dzieje tego kraju są przedstawiane jako chlubne i wspaniałe, warte odtworzenia.

W rozgrywce mocarstw na Bliskim Wschodzie prezydent Erdogan chce upiec swoją pieczeń i mieć w swoim ręku modelu socjonomiczny, jak miała go Turcja do I wojny globalnej (1914 – 1918), która przegrała i utraciła swe imperialne włości na rzecz europejskich potęg kolonialnych.

Z biegu wydarzeń ostatnich lat wynika, że elita turecka uważa, iż czas jest sprzyjający dla Turcji, gotowej do odtworzenia swego dawnego imperium, które załatwia problemy także wewnętrzne. Turcja bierze czynny udział w wojnie na Bliskim Wschodzie, szkoląc swoje grupy zbrojne, biorące udział w walkach. Tak jest w Syrii, gdzie Turcja finansuje, szkoli i uzbraja terrorystów z al-Nusry, działających obecnie pod nowym szyldem. Wysługuje się nimi w osiąganiu własnych celów.

Narzuca się jednak pytanie – czy sama jest sprostać temu zadaniu, czy musi wejść w jakiś decydujący alians, tym bardziej, że Bliski Wschód należy do obszarów strategicznych. Kto bowiem ma go w swych rękach, ten panuje nad światem. Ma też Turcja konkurentów, przede wszystkim w Izraelu, który posiada apetyt stworzenia z Bliskiego Wschodu własnego imperium. Turcja zbliżyła się do Rosji – lecz jej cele względem np. Syrii są odmienne od tureckich. Turcja najchętniej by anektowała przynajmniej roponośną część terytorium tego kraju. Rosja jest bezwzględnie za integralnością terytorialną Syrii.

Jednakże wojna na Bliskim Wschodzie napawa obawą, że się przeleje na cały świat, co nie jest po myśli wielu decydentów w Turcji. Dlatego ostatnie walki w Syrii wojsk tureckich świadczą o pewnej nerwowości poczynań Ankary. Chociaż Syria nie dysponuje taką siłą jak Turcja, to jednak jej armia wraz ze swymi współpracującymi jednostkami wojskowymi, jak choćby słynna Gwardia Republikańska, wzmocniona przez Rosję, jest zahartowana w bojach z rebeliantami wyszkolonymi przez USA, Izrael i inne kraje natowskie.

Posunięcia imperialne Turcji w ostatnim czasie zdenerwowały Paryż i Berlin. Paryż od samego początku był przeciwny posunięciom Turcji na Bliskim Wschodzie, montując przeciw niej sojusz, w skład którego wchodzą oprócz Francji rzecz jasna, Izrael i Grecja. Także Berlin jest mocno zaniepokojony poczynaniami Ankary na Bliskim Wschodzie. Zarówno kanclerz Merkel jak i prezydent Macron dzwonili do prezydenta Rosji, aby wyjaśnić z nim sytuację w Syrii. Zaproponowali spotkanie w sprawie tego kraju – lecz bez Syrii – wobec czego nie otrzymali odpowiedzi ze strony Rosji. Stanowisko Rosji jest jasne i zrozumiałe: nie ma rozmów o Syrii bez Syrii. Poza tym Unia nie jest żadną stroną. W tej kwestii nie ma sprzeczności między Moskwą a Ankarą. Unia jest na Bliskim Wschodzie tylko znienawidzonym agresorem, podobnie jak Amerykanie. Turcja natomiast w oczach Arabów stanowi alternatywę.

Ankara może czekać na dogodny moment uderzenia, albo być w sojuszu, który zaspokoi jej imperialne zapędy. Na pewno nie są właściwym sojusznikiem USA, które popierają konkurenta:  Izrael, z którym Turcja musi się liczyć, ponieważ posiada on broń atomową i jest bezwzględny w swoich poczynaniach. Turcy o tym dobrze wiedzą. Czują atomowy oddech Izraela, podobnie jak Unia, albowiem jest on gotowy nią zaatakować, czego nie ukrywa, jeśli sprawy źle pójdą.

Andrzej Filus

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*