Peszmerga – to brzmi dumnie…

Wstaje pogodny ranek, osiedle niewielkich domków na pustyni budzi się ze snu. Wszędzie pełno dzieciaków i – jak wszędzie – te ogromne dziecięce oczy, które przenikają na wskroś. Tragiczny obraz wojny na chwilę zostaje przerwany dziecięcym gwarem i tęczową burzą kolorów dziecięcych ubrań, pochodzących w dużej części z darów.

Skromne mieszkanie, gdzie  trudno o zbytki. Na ziemi maty, prosty stolik, na którym stoi telewizor. Skromne pomieszczenie – pewnie kuchnia, a w izbie gromadka dzieciaków, kobieta, starszy mężczyzna i ona… Teraz najstarsza z rodzeństwa, po trochu siostra, po trochu matka dla osieroconych dzieciaków starszej siostry. Całkiem nieźle dopasowany mundur, który ma na sobie, wyraźnie wskazuje, kim jest ta urodziwa dziewczyna – naszywka Kurdistan Army z jednej strony, Peschmerga z drugiej – wyjaśniają wszystko. Tylko ten wiek i fakt, że jest to dziewczyna, jakoś na początku pozornie nie pasuje do sytuacji.

Starsza kobieta opowiada przenikające do głębi historie swojej rodziny, przerywa często opowiadanie, bo wzruszenie nie pozwala mówić, starszy mężczyzna usiłuje jej pomóc, po chwili jednak zanosi się od płaczu, nie potrafi, choć bardzo się stara ukryć wzruszenie. Dzieciaki milczą jak zaklęte, tylko młoda bojowniczka, wsparta o ścianę izby wstydzi się swojego zachowania i skrywa twarz w ramionach, bo przecież nie wypada płakać, gdy jest się żołnierzem. O ścianę oparty, jakby z magazynu przed chwilą zabrany, kałach, lśnią świeżo naoliwiona lufa i metalowe części broni, nawet ta maszynka do zabijania w kobiecych rękach potrafi wyglądać ładnie – pomyślałem, powoli zaczynając rozumieć tych ludzi i ich tak trudny do zrozumienia świat.

Mieszkańców tej ziemi chciano – podobnie jak nas – pozbawić swojej tożsamości, pozbawić ziemi, języka, kultury… Powstali, walczą o swoje wartości i nagle zrobiło mi się jakby przyjemniej, bo zauważyłem pewną analogię między nami a tamtym narodem. I coś mnie pchało do tego, by wykrzyczeć: Walczcie, bo tak właśnie trzeba, czy jednak nie ma innej możliwości na odzyskanie utraconej tożsamości, jak tylko zabijanie?

Nazajutrz kobiecy oddział brał udział w ćwiczeniach na krótko przed wyruszeniem na linię frontu. Podobnie jak w mieszkaniu dziewczyny matka – i tam kobieta w mundurze oficera armii Kurdystanu przedstawiając cel działania oddziałów opowiadała historię życia każdej z dziewcząt. Nie kryła łez, bo i po co. Zauważyłem że jest dla tych dziewcząt jak matka, a one  gotowe są oddać za nią życie, gdy taka będzie potrzeba. Czyżby coś tak okrutnego jak wojna, mogło także wychowywać? Pomyślałem tak, bo przecież trudno o szlachetne zachowania w moim kraju, gdzie nie ma wojny.

Zajęcia dobiegły końca. Powtórka przerobionego materiału z taktyki, musztry i próby wytrzymałościowej dobiegła końca. Czas w drogę. Nie zauważyłem na twarzach dziewcząt, bo ciągle jakoś trudno mi było nazwać je żołnierzami, choć cienia napięcia czy strachu. Każda z nich skupiona, ukradkiem tylko zerkały na domostwa, które przyjdzie im po raz kolejny opuścić na czas wykonania zadań bojowych. Pewnie każda z nich w moim kraju nie mogłaby się opędzić od kawalerów, przecież dopiero co wkraczają w ten najpiękniejszy, a jakże krótki, rozdział swojego życia. Zabrano im prawo do miłości, rodziny, swojej ziemi. Zamiast ściskać dłoń ukochanego, kurczowo ściskają kałacha i sprawdzają ilość zapasowych magazynków w kamizelce. Linia frontu – każdy ruch jest zaplanowany, przemyślany, bardzo blisko wybucha pocisk, dziewczyny nie reagują, doświadczenie frontowe nie pozwala na panikę, po chwili trzy długie serie ciężkiego karabinu maszynowego przeszywają powietrze. Dziewczyny wraz z męskimi oddziałami zajmują pozycje. Żołnierze chwalą młode bojowniczki – to dobrzy żołnierze, walczymy ramię w ramię. Kątem oka spostrzegam nawet tam kobiece zachowanie, co jakiś czas to jedna to druga jakby od niechcenia poprawia część swojego munduru. Czyżby zależało im na udanej randce ze śmiercią – pomyślałem. Ale już po chwili żałowałem tych myśli i było mi zwyczajnie wstyd.

Słońce, niczym gorąca kula ognia, chowa się w piasku pustyni. Powoli zapada zmrok i znów wracają wspomnienia. Jak to było kiedyś tam w moim kraju, kiedy to raz chciano nas zgermanizować, raz zrusyfikować, a nasi dziadowie walczyli o to, czego im było brak. Przecież i tych ludzi chciano zarabizować, a oni mając zaledwie  18 – 20 lat walczą i są przekonani, że walczą w słusznej sprawie, pragną być wolni, pragną myśleć i kochać po swojemu – czy to coś złego? Peszmergowie to w większości muzułmanie, chrześcijanie to mniejszość, podobnie jak społeczność jazydów. Ale wszyscy żyją tu zgodnie, nikomu nie przeszkadzają różnice wiary. Już za chwilę będziemy przeżywać we wspomnieniach naszą rodzimą Tragedię Górnośląską, czy są jakieś cechy wspólne dla tych dwóch dramatów? – Z pewnością tak, bo przecież chodzi tu o ludzkie cierpienie, ból utraconej miłości, utraconych na zawsze lat młodości – ludzka krzywda nie zna granic, kochamy wszędzie tak samo, tak samo cierpimy – muzułmanie, chrześcijanie, Żydzi, jazydzi – po co więc dobywać miecz nienawiści przeciwko sobie…

Godziny dzielą nas od pojawienia się na kalendarzu cyfry 1 w nowym 2018 roku. Nie łudźmy się, z tą chwilą nie umilkną strzały w Afganistanie, Iraku i tam na linii frontu, gdzie walczą ramię w ramię dziewczęta z mężczyznami, gdzie znajdziemy bojowników z wielu krajów – także z Polski. Czy stać nas na to, by w obliczu tylu ludzkich dramatów odejść od biesiadnego stołu, wyłączyć muzykę, usiąść wspomnieć o tamtych biednych ludziach, a może dzięki temu, podobnie jak ja powoli zacząć rozumieć tragizm tułaczki, czy konieczność opuszczenia swojego kraju, domu, rodziny…

W takich to okolicznościach przyjdzie nam witać Nowy Rok. Uważam, że w Polsce w tym roku o „godzinie 0” powinniśmy usłyszeć tylko bicie dzwonów i naszych serc. Czy mam rację? No cóż – mam prawo do wyrażania swoich myśli i to tylko staram się robić.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Peszmergowie

 Tadeusz Puchałka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*