Obłęd (2)

Tutaj przeze mnie piętnowany obłęd nie jest bynajmniej jakąś tam egzotyczną dla reszty świata polską cechą narodową, jeno niestety cechą ogólnoludzką. Owo stworzenie mianem człowiek, które samozadowoleńczo nadało sobie przydomek „rozumny”, lubuje się w podążaniu za wszelakiej maści szarlatanami, ich legendami i kłamstwami. Jeżeli zabraknie samozwańczych oprawców – albo ich się wymordowało – kreuje sobie nowych, gdyż „nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, Panie (Dla ateistów: Rozumie)”. Drastyczny przykład z historii – Niemcy. Naród z mało porównywalnymi osiągnięciami na polach kultury, sztuki, nauki i techniki, a podążał w dym za Hitlerem i jego chorą ideologią, poczynając niewyobrażalne zbrodnie, także na sobie samym, aż do całkowitej klęski moralnej – i to wymuszonej poprzez klęskę militarną.

A propos zwycięzcy: w II wojnie światowej było ich trzech – i to tylko militarnych: Wielka Brytania, Stany Zjednoczone i Związek Radziecki. Wszelakie ruchy oporu w państwach podbitych i okupowanych były, militarnie rzecz biorąc, dla Rzeszy Niemieckiej uciążliwym kąszeniem; do jej klęski nie były ani w stanie doprowadzić, ani jej przyśpieszyć. Obecnie wiele narodów obchodzi dzień zwycięstwa nad III Rzeszą. Tryumf! Jaki tryumf? Tryumf – za taką cenę? Ja w każdym razie za taki tryumf dziękuję, jest mi zbyt żałosny. Zamiast „Dni Zwycięstwa” stosowniej byłoby obchodzić „Dzień Płaczu nad Obłędem Rodzaju Ludzkiego”. Ale możni tego świata uparcie głoszą peany o zwycięstwie. Dlaczego? Aby zaczadzić ciemny lud, bo tylko takowy popiera ich niecne dążenia, pozwala sobie dalej czadzić i nie zajmuje się zbrodniami popełnianymi dzisiaj. I, jak tylko możny wskaże jakiegoś Bogu ducha winnego „sprawcę”, ochoczo wyje: „Ukrzyżuj go!”.

Zwycięstwo czyni ślepym. Zwycięstwo, a co za tym idzie poczucie tryumfu, umacnia poczucie własnej wyższości, nieskazitelności. Z tym wiąże się przeświadczenie wolności od felerów. A jeżeli jestem doskonały i nie zdarzało mi się popełniać ani błędów, ani nikczemności, to nie muszę nic zmieniać, do niczego dążyć. Chodzę w glorii, błyszczę we własnych oczach. Inaczej: duszę się własną chwałą – i nie zauważam tego. Jak alkoholik jego nałogu.

Istnieje tylko jedno prawdziwe zwycięstwo. To zwycięstwo nad sobą samym. Jako naród osiągnęli je – jeżeli w ogóle – tylko Niemcy. Poprzez totalną klęskę, poprzez bezwarunkową kapitulację stali się inni – lepsi, rozumniejsi. Nie, nie od innych narodów. Od siebie samych. Tryumfator nie musi być lepszy, przecież się uwierzytelnił poprzez swoje „zwycięstwo”. Więc nie dostrzega niecności, które czyni. Człowiek jako taki jest trawiony żądzą sukcesu, zwycięstwa, tryumfu. Zaprawdę pożałowania godne stworzenie.

Poza tym: Osiągnięcia przodków nie czynią wielkim. Wielkim można się stać jedynie poprzez przezwyciężenie własnych słabości. Punkt wyjścia: Trzeba zdać sobie z nich sprawę – a tego człowiek „rozumny” unika jak przysłowiowy diabeł święconej wody. „Człowiek – to brzmi dumnie!”? Tak, w uszach ślepych ignorantów.

Skutkiem prawdziwego zwycięstwa nie jest tryumf, czyli poczucie własnej wyższości, jeno nie mącąca rozumu radość, radość, czyniąca wdzięcznym, więcej, mająca moc czynienia wolnym, także do śmierci, obdarzająca pokojem i pogodą ducha. Radość całkiem inna niźli owa, którą odczuwamy, gdy odnosimy owo „zwycięstwo”, polegające na pokonaniu i wykluczeniu Bliźnich. Przykłady takich zwycięzców z historii? Chociażby Maksymilian Kolbe czy Carl von Ossietzky.

Droga do tego rodzaju sukcesu zaczyna się obiektywnym spojrzeniem na rzeczy i autorefleksją, co prowadzi do jasności umysłu. Dalsze zaś pławienie się w kłamliwych legendach czy tryumfie, skutkuje wykluczającym miłość rauszem, pławieniem się w niezdrowych, sercu pod każdym względem szkodzących emocjach, trąci bałwochwalstwem, uniemożliwia rozważanie autentycznego sacrum.

Każdy człowiek na świecie, jeżeli tylko nie jest dotknięty takimi plagami jak wojna, głód, obłożna choroba bądź zwykła prymitywna głupota, które to plagi zajmują całą jego świadomość i dążenie, zdaje sobie sprawę z faktu, że nasz globalny system gospodarczy wytwarza wszelaką nędzę, jaka tylko dotyka czy to jego samego, czy to jego Bliźnich. I co? I nic, żadnej wizji sprawiedliwszego świata. A wszelaka pomoc dla krajów rozwijających się jest rozkradana nie tyle poprzez koszty jej dostarczenia, o ile poprzez skorumpowanych kacyków pomocy potrzebujących ludów; tak czy inaczej, pomnożona przez nędzę maluczkich, ląduje ostatecznie w kieszeniach Panujących nad Kapitałem – i koło toczy się dalej. Następują dalsze „pomoce” i generują na ludzkiej nędzy nowy zysk.

A jeżeli mówiłem powyżej o ludzkiej „zwykłej prymitywnej głupocie”, to jest ona najszerzej rozpowszechnioną plagą rodzaju ludzkiego, bo proszę zważyć: jeżeli hasłem Oświecenia było: „Miej odwagę posługiwać się własnym rozumem!”, to jest ono po dziś dzień niespełnione, jako że masa ludzka zastępuje własny rozum mniemaniem tabloidów, innych „wolnych” mediów oraz niemniej oszukańczymi bajkami wszelkiej maści Naczelników. I tępi osobników oświeconych, chociaż w naszych szerokościach geograficznych już nie stosem. To, jakby nie było, postęp.

Istnieją ci między ludźmi granice. Tak, na przykład, granica językowa. Z pozoru trudna do pokonania, jest najmniej istotną, wystarczy nauczyć się języka angielskiego, by komunikacja z niemałą liczbą przedstawicieli wszystkich narodów Ziemi stała się możliwa. Poza tym żył i tworzył w Warszawie niejaki Ludwik Zamenhof.

Póki jednak człowiek będzie wyznawcą różnych kulturowych i narodowych wartości i „wartości”, tradycji, których korzenie są nierzadko jeno przypadkiem, strzegł granic politycznych, geograficznych, etnicznych, socjalnych, wyznaniowych, póki nie zacznie traktować tych granic z przymrużeniem oka, jak karnawał, póki będzie, zamiast Bliźniego, kochał ojczyznę i honor swój, póki będzie pozwalał na grabienie Matki Natury w imię zysku i luksusu, roztrwaniał biliony dolarów na zbrojenia i zdobycie kosmosu, póty będzie kontynuował jego marsz w stronę przepaści, aż kiedyś runie w otchłań bez wyjścia. I nie stanie nikogo, kto mógłby na jej krawędzi postawić następujące epitafium: „Mogiła rodzaju, obdarzonego przez Pana możliwością dokonania wyboru Światła. Spoczywa tutaj, ponieważ zdecydował się służyć bałwanom.”

Kiedyś, w młodości, a nawet jeszcze w wieku dojrzałym, cierpiałem bardzo widząc siebie po stronie przegranych, naprzeciw świata pełnego „zwycięzców”. Od kilkunastu już lat jestem kontent z tego stanu rzeczy. Dlaczego? Bo okoliczność ta pozwoliła mi w końcu widzieć – „widzieć oczyma duszy mojej”, jak rzecze poeta.

 

Alfred Bartylla-Blanke

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*