Media a przeobrażenia społeczne po roku 1989 (2)

 

Skutki społeczne „planu Balcerowicza”

 

W sytuacji, gdy rząd Mazowieckiego i Balcerowicza stał się także rządem Wałęsy oraz reprezentantem Solidarności, zaprzestał on krytyki poczynań fiskalnych. W szybkim tempie sejm przyjął pakiet 11 ustaw, toteż z dniem 1. stycznia 1990 „plan Balcerowicza” wszedł w życie. Złotówka, po ustaleniu kursu dolara, stała się wewnętrznie wymienialna.

W stosunku do zapowiedzi regres był potężniejszy, poziom życia począł gwałtownie spadać, pojawiły się: niepewność miejsc pracy, dochodów, bezrobocie. Media owe zjawiska pokazywały, unikając jednak ocen. Tylko Gazeta Wyborcza zdecydowanie trwała przy Balcerowiczu. „Tysiące Polaków zaczęło pracować na swoim, półki sklepowe zaczęły się zapełniać, a pod koniec drugiego roku reformy inflacja spadła do 250% z ponad 600% w roku 1989.”[1]

Michnik oceniał wicepremiera jako polityka o rewolucyjnej wyobraźni i stalowych nerwach. W cytowanym już Dodatku Nadzwyczajnym stwierdził: „Często stawialiśmy sobie pytanie – czy nie zdradzamy naszych idei? (…) Sądzimy, że – tu i teraz – nie było dla Polski innej drogi, niż twarda ścieżka terapii szokowej Balcerowicza.”[2] Jako najistotniejszych sprzymierzeńców prof. Balcerowicza wskazał Tadeusza Mazowieckiego i Jacka Kuronia.

W ocenie światowej sławy socjologa, prof. Zygmunta Baumana, rzecz ma się dokładnie odwrotnie: „Wśród elit rządzących, od czasu prawie jednomyślnego uchwalenia „planu Balcerowicza” przez „sejm kontraktowy”, panowała opinia – dawno skompromitowana i niemal powszechnie na Zachodzie odrzucona – że jeśli tylko dać posiadaczom kapitału nieskrępowane pole do popisu i pozwolić im szukać bez przeszkód soczystych pastwisk i porzucać je bez skrupułów, to bogactwo będzie samo z siebie pęczniało. Wtedy też wszystkim kapnie coś na równi z obficie zastawionego stołu. (…) Jest to magiczne myślenie, któremu przeczy wszystko, co miało miejsce w dziejach rozwoju gospodarczego. Mylące są także działania (a raczej powstrzymanie się przed działaniem) wynikłe z tego myślenia, nie mówiąc już o dewastacji społecznej i spustoszeniu moralnym, do jakich niechybnie muszą prowadzić.”[3]

Ze słów prof. Baumana wynika, iż Polska zdecydowała się iść drogą, z której Zachód zdaje się rezygnować. Uwolnienie rynku, jego zdaniem, nie jest absolutnie równoznaczne nie tylko z sukcesem, ale nawet stabilizacją gospodarczą. Ważką rolę socjolog przyznaje w procesie transformacji skutkom przekształceń dla społeczeństwa, które jako „niewymierne” niezbyt poważnie brane były pod uwagę przez prof. Balcerowicza i jego doradców. Tymczasem owe początkowo „niewymierne” skutki po szybkim czasie zaczną przekładać się na realne złotówki, które trzeba wydawać na walkę z alkoholizmem, przestępczością, narkomanią czy tworzeniem noclegowni dla bezdomnych.

Jednym z kamieni węgielnych „planu Balcerowicza” stała się prywatyzacja. Nazywano ją początkowo „demonopolizacją” przemysłu. Miała przynieść Polsce zachodnich inwestorów, dochody do państwowego skarbca i poprawę efektywności produkcji. Liczono się jednak od razu z upadłością prywatyzowanych firm i możliwością (co potem przybrało postać lawiny) zwolnień grupowych sporych rzesz pracowników. „Rzeczpospolita” towarzyszyła reformom, relacjonując kolejne spotkania KERM. Posiedzenie z 21. września poświęcono głównie projektom dwóch ustaw; pierwszej, która pozwoliłaby na przyspieszenie procesu demonopolizacji gospodarki, oraz drugiej przygotowującej ramy prawne dla rozwiązania problemu bezrobocia. Wśród wielu punktów dnia KERM dyskutował także nad projektem ustawy o zatrudnieniu oraz ustawy o szczególnych warunkach rozwiązywania stosunków pracy w razie ogłoszenia upadłości lub likwidacji zakładu pracy albo zmniejszenia zatrudnienia.

W krótkim komentarzu na ten temat minister pracy i polityki socjalnej, Jacek Kuroń starał się rozwiać obawy, dotyczące wzrostu bezrobocia i zastanawiał się nad stworzeniem warunków szczególnej ochrony ludziom zwalnianym z zakładów pracy.[4]

Prywatyzacja nie zajmowała łamów pierwszych stron gazet. Pisano o niej ogólnikowo i niechętnie.

Mechanizm pisania mass-mediów o jednych tematach, przemilczania zaś innych starał się ukazać Stanisław Remuszko, pisząc: „W III Rzeczypospolitej działaniom [„spiskowym”] sprzyja wysoki stopień oligarchizacji państwa. Oligarchia, podle słownikowej definicji, to rządy stosunkowo niewielkiej grupy ludzi, połączonych wspólną cechą lub interesem. W dzisiejszej potocznej polszczyźnie powiedzielibyśmy, że chodzi po prostu o osławioną GTW, czyli o grupę (lub grupy) ludzi trzymających władzę, działających dyskretnie i skutecznie, z pozornym zachowaniem reguł demokracji. Jednak ostatnie lata wyraziście pokazały, co jest głównym składnikiem współczesnego systemu oligarchicznego: niepisany kartel większości środków masowego przekazu. Parafrazując arcytrafne określenie Ryszarda Bugaja, dramat dla demokracji zaczyna się nie wtedy, gdy jedne media jakąś sprawę nagłaśniają, inne zaś ją przemilczają, lecz wtedy, gdy zdecydowana większość mediów to samo nagłaśnia i to samo przemilcza.[5]

Śladów „demonopolizacji” szukać by należało głównie w gazetach lokalnych. One reagowały na zwolnienia grupowe i nieudolną walkę pracowników o zachowanie miejsc pracy. Dopiero po kilku latach, przy okazji porachunków czysto politycznych, zaczęło się ujawnianie kulis niektórych ledwie prywatyzacji. Najprawdopodobniej ta część „planu Balcerowicza” przyniosła nie tylko znaczne straty społeczne, ale całkiem wymierne niedobory finansowe. Mała wiedza ekonomiczna elit na równi ze społeczeństwem – sprzyjała nadużyciom. Nieliczna grupka świadomych ekonomicznie fachowców i bussinesmanów mogła, zgodnie z obowiązującymi przepisami, dokonywać prywatyzacji narażających skarb państwa na straty.

Rząd Mazowieckiego nie składał się z ludzi o dużej wiedzy ekonomicznej, tym mniej można było wymagać od Sejmu, przegłosowującego ustawy o nieostrych sformułowaniach.

Skutki tego odczuła gospodarka w tempie natychmiastowym Niekorzystne zjawiska, typu – wyprowadzania z Polski pieniędzy, celowe lock-outy, przywileje dla obcego kapitału na skalę nie spotykaną w innych krajach, przechodzących transformacje (może poza Węgrami) wpłynęły na i tak pogarszającą się sytuację społeczeństwa. „Nasi sojusznicy z wolnego świata dawno już do Polski weszli, a niektórzy, np. Daewoo już nawet zdążyli wyjść. Kupili sobie za 10% wartości niemal wszystko, co zdołaliśmy zbudować po II wojnie światowej. Jak to się pięknie w Polsce mówi – „zainwestowali” w nasz przemysł. W świecie kapitału takie inwestycje nazywa się „wrogim przejęciem”, a głównym ich celem jest zniszczenie konkurenta, obłowienie się na masie upadłościowej i przejęcie rynku.

Drugim sposobem rabunku jest wykorzystanie mechanizmów finansowych. Dzięki znacznie wyższym stopom procentowym i wysokiemu, stabilnemu kursowi polskiej złotówki, nasi zachodni bracia wielokrotnie wchodzili i wychodzili, taszcząc pełne worki pieniędzy. Proceder Janosika, legalnie uprawiany między Odrą a Bugiem, nie wymagał inwestowania własnych funduszy, a jego prosty mechanizm jest zrozumiały nawet dla przedszkolaka. Warunkiem były gwarancje polskiego rządu, że złotówka nie zostanie zdewaluowana, a stopy procentowe nie spadną poniżej obowiązujących w bankach zachodnich. Te gwarancje nasi sojusznicy z UE i NATO mieli od wszystkich ekip rządzących Polską.”[6]

Leszkowi Balcerowiczowi zarzuca się od jakiegoś czasu (zwłaszcza od chwili ostatniej zmiany w Pałacu Prezydenckim) stworzenie systemu gospodarczego, niszczącego rodzimy bussines. „Polska własność wypierana jest z jednej strony przez wielkie, transnarodowe korporacje, które przejmują najbardziej intratne branże i sektory, z drugiej zaś przez produkowaną masowo tandetę, sprowadzaną za grosze głównie za Azji. (…).

Gdy dodamy do tego taki system fiskalny, celny i koncesyjny, który de facto wymierzony jest w rodzimą wytwórczość, a promuje korporacyjne molochy (najjaskrawszym przykładem są wieloletnie ulgi podatkowe dla hipermarketów i mechanizmy, umożliwiające im transfer zysków za granicę, przy jednoczesnym wykazywaniu strat w Polsce, na skutek czego nie muszą płacić i tak symbolicznych podatków – na nic podobnego nie mogą nawet liczyć polscy handlowcy), (…) okres międzywojnia może się jawić wręcz jako „złote lata” rodzimej wytwórczości.”[7]

Znacznie poważniej podeszły media do rosnącego problemu anomii społecznej, związanej z transformacją. Anomia to cały system negatywnych zjawisk, wśród których najczęściej chyba pisze się o bezrobociu, wzroście przestępczości, narkomanii, rozkładowi więzi społecznych.

Najogólniej rzecz potraktowali m. in. prof. Stefan Symotiuk, kierownik Zakładu Filozofii Kultury UMCS i dr Jarosław Tomasiewicz (UŚ). Pierwszy z nich stwierdza, co następuje: „Apatia społeczna, zanik „pasjonatów” w społeczeństwach demokratycznych, jest przyczyną zobojętnienia, małej kreatywności, pasywności społeczeństw współczesnych. Powszechna jest kontestacja demokracji „przedstawicielskiej” w postaci „strajku wyborczego” (absencji dochodzącej do 40% obywateli). W istocie: przy potędze finansów państwowych (przejmowanych w systemach fiskalnych do 80% wartości, wytwarzanej przez społeczeństwo) wybierany aparat władzy ulega natychmiastowej alienacji. Same wybory są realizowane przez wynajęte firmy reklamowe. Zakres „demokracji bezpośredniej”, jako możliwości partycypacji w zarządzaniu, jest bliski zeru. Bierność społeczna jest straszliwą ceną za „nadaktywność” niewielkich grup polityków, wspieranych przez bogate elity gospodarcze.”[8]

Dr Tomasiewicz przywołuje badania zachodnie, wg których „mamy w Polsce do czynienia z dramatycznym kryzysem więzi społecznych. (…) Jeśli coś widać gołym okiem, to nie ma potrzeby przywoływania naukowych autorytetów, ale w tym przypadku powołam się na tzw. Lustro Ingleharta – raport, zawierający wyniki badań nad społeczeństwami przeszło 80 krajów. Wynika z niego, że Polacy należą do najmniej uspołecznionych narodów na świecie. Jedynie 35% Polaków należy do jakiejś dobrowolnej organizacji (wliczając w to związki zawodowe i komitety rodzicielskie) – zaś Amerykanów – 80%. (…). Na tle współczesnego świata jesteśmy skrajnymi samotnikami i indywidualistami – tylko w ośmiu krajach świata ludzie rzadziej utrzymują kontakty towarzyskie, niż w Polsce! Na pytanie: „czy można ufać większości ludzi?” – pozytywnie odpowiada 37% Amerykanów i 9% Polaków.”[9]

Nic zresztą dziwnego, skoro państwo w skandaliczny sposób aktywność społeczną potrafi zabijać. „Urząd miasta w Katowicach złożył apelację od postanowienia sądu okręgowego, rejestrującego stowarzyszenie „Katowicka Międzyszkolna Rada Rodziców”. Za podstawę wystarczającą do podjęcia tego kroku uznano zapisane w statucie stowarzyszenia cele działania, a w szczególności: „ochronę praw rodziców i uczniów, wpływanie na politykę edukacyjną, realizowaną przez katowickie władze samorządowe i oświatowe.” Taki zapis został przez władze miejskie potraktowany, jako wkraczanie w kompetencje gminy.

Jak należy wnosić na podstawie słów urzędnika: „Nie możemy się też zgodzić, żeby stowarzyszenie wyręczało nas w kreowaniu polityki edukacyjnej, bo od tego są minister, miejskie władze i komisja oświaty. Podobnie jest opiniowaniem uchwał, dotyczących oświaty. Nie mamy nic przeciwko temu, by rodzice je komentowali, ale nie możemy pozwolić, żeby twórczo włączali się w ich tworzenie. Nie sądzę, żeby mieli taką wiedzę.”[10]

Ze wszystkich negatywnych zjawisk bezrobocie jest komentowane i poruszane najczęściej. Początkowo problem bagatelizowano. „Czy rzeczywiście może zagrażać nam bezrobocie? Dotychczas, wbrew przewidywaniom, okazało się ono pustym straszakiem, sytuacja w zatrudnieniu ukształtowała się bowiem wręcz odwrotnie od dawniejszych prognoz. Narasta deficyt pracowników, głównie robotników, rynek pracy zaś – choć o rynku we właściwym tego słowa znaczeniu mówić jeszcze nie można – kieruje się prawem niedoborów kadrowych.

Te wszystkie uwagi bynajmniej nie przeczą podstawowemu, prawidłowemu kierunkowi działań, jakie nie od dziś podejmuje się w celu wypracowania właściwej polityki zatrudnienia w warunkach gospodarki pieniężno-rynkowej. Kierunek ten sprowadza się do maksymalnej aktywizacji zawodowej lub, inaczej mówiąc, zapewnienia odpowiedniej pracy tym wszystkim, którzy mogą i chcą dobrze pracować.”[11]

Cytowany już prof. Balcerowicz dobrze wiedział, że w „skrajnym przypadku” bezrobocie może być wysokie. Brak realnej osłony socjalnej i meandry prywatyzacji, sprawiły, iż rzeczywiście w Polsce ów „skrajny przypadek” zaistniał.

Jeszcze jesienią 1989 r. łudzono się, że przeszeregowanie sporych grup ludzi złagodzi skutki niekorzystnego procesu. Rzeczpospolita, o zazwyczaj wyważonych głosach publicystów, także bagatelizowała problem. Według Bożeny Papiernik bezrobocie było do uniknięcia. Trzeba natomiast zastosować przesunięcia pracowników i grup pracowników w związku z likwidacją zakładów nieefektywnych, względnie zatruwających środowisko naturalne.

Autorka rozważała m. in. zapewnienie tym osobom odpowiednich ofert pracy, kierowanie na przyuczenie lub przekwalifikowanie się, tworzenie dodatkowych stanowisk pracy.

W nowym systemie zatrudnienia zakładało się też uproszczenie dotychczasowych zasad aktywizacji zawodowej inwalidów, a także nowe regulacje, dotyczące pracy obywateli polskich za granicą, właściwie równoznaczne z usankcjonowaniem emigracji zarobkowej.[12]

Inna wizja towarzyszyła odchodzącym komunistom. Przewidzieli oni większość skutków transformacji i oczekiwali od nowych, demokratycznych władz, zainteresowania ofiarami przekształceń. „Jaka jest część ekonomiczna czy ekonomiczno-społeczna porozumienia (przy „okrągłym stole”)? (…) Gdyby trzeba było jednym zadaniem odpowiedzieć na to pytanie, wówczas odpowiedź brzmiałaby następująco: celem jest urynkowienie gospodarki, natomiast koszty tego procesu praktycznie w całości ma przejąć państwo. Jeśli głębiej się wczytać w ten dokument, to jawi się model gospodarczo-społeczny, w którym mają występować wyłącznie pozytywne strony rynku przy nowoczesnym zachowaniu ochronnych funkcji państwa socjalistycznego. Czy takie rozwiązania są możliwe? Jest to już kwestia, o której obecnie niewiele można powiedzieć. W każdym razie jest to próba eksperymentu nieznanego w historii.

Całość ekonomiczno-społeczną można z grubsza podzielić na założenia polityki gospodarczej, gdzieś po 1990/91 roku, i na założenia dotyczące przyszłego, nowego ładu ekonomicznego. Do czego właściwie ma sprowadzić się polityka gospodarcza państwa? W istocie do ochrony poziomu życiowego ludności, chociaż samo państwo nie zostało wyposażone w odpowiednie uprawnienia decyzyjne. Być może jest to twierdzenie nieco przesadne, ale oddające istotę rzeczy.”[13]

Zdecydowanie łatwiej prognozować jednak ustępującej władzy, niż tej, która ma nadejść i stanąć oko w oko z mnóstwem trudnych kwestii.

Szczególne zainteresowanie bezrobociem wykazała „Gazeta Wyborcza”. Pismo stworzyło szczególną mapę bezrobocia wykazując, iż do szczególnie zagrożonych rejonów należą ówczesne województwa: koszalińskie, suwalskie, olsztyńskie, słupskie, elbląskie czy wałbrzyskie. Szczególnie ten ostatni region zagrożenia dziwić nie może – podjęta jesienią 1989 roku pochopna decyzja o likwidacji (co w polskich warunkach znaczyło – zalanie wszystkich kopalń, Czesi sobie na to nie pozwolili) Wałbrzyskiego Zagłębia Węglowego skazała na wegetację tysiące górników i ich rodzin. Z samego Wałbrzycha kwartalnie wymeldowuje się teraz około 1000 osób. Powstałe naprędce biedaszyby nie rozwiążą braku miejsc pracy.

Gazeta Wyborcza interesowała się też grupami społecznymi, szczególnie zagrożonymi brakiem pracy – niepełnosprawnymi, o niskim stopniu wykształcenia etc. Śledziła losy absolwentów wyższych uczelni: „wygląda na to, że wyższe wykształcenie powoli przestaje być gwarancją znalezienia pracy, chociaż ciągle pozostaje silnym atutem.”[14] Ten sam autor wskazywał na pułapkę kierowania się modą: „Na początku transformacji wydawało się, że każdy zawód zbliżony do ekonomii gwarantuje sukces rynkowy, stąd pęd do takich szkół. Technika ekonomiczne okazały się jednak ślepą uliczka dla młodych ludzi.”[15]

Podobnie rzecz się miała z rolnictwem, choć „resort rolnictwa nie pozwala tknąć szkół rolniczych.”[16]

Ciekawe zjawisko analizował Jacek Kuroń: „Wyszliśmy z ładu, w którym niemal wszyscy byli gdzieś zatrudnieni i mieli poczucie, że ich praca jest jakoś potrzebna. W Hucie Warszawa ludzie strajkowali przecież nie dlatego, że mało zarabiali, ale też dlatego, że nagle poczuli się nikomu do niczego niepotrzebni.”[17]

Z bezrobociem już od początku wiązało się pojęcie tzw. szarej strefy. O nim także, np. piórem H. Nowakowskiej „GW” informowała swoich czytelników.[18]

Pisano także o programach eksperymentalnych, próbujących – przynajmniej w niektórych niszach – zwalczać bezrobocie. „Wyjąć z pegeerowskiej biedy jednego pegeerowca, reanimować, wrzucić z powrotem i obserwować, co się stanie – może zacznie reanimować innych?”.[19]

Gazeta Wyborcza podkreśla od początku swego istnienia, iż dzisiaj liczą się głownie kwalifikacje i profesjonalizm. Oferuje też odbiorcom dodatek poniedziałkowy – Gazeta Praca. Szkoda, iż z terenu Ziemi Lubelskiej propozycje dotyczą tylko najniżej wykwalifikowanych kadr. Lokalna baza ofert jest zatrważająca, nawet w porównaniu z Ziemiami Odzyskanymi.

Gazeta Wyborcza starała się i stara (acz na swój[20] sposób) pełnić rolę wychowawczą. Nie mają raczej podobnych ambicji pozostałe gazety, opisujące transformację.

Z drugiej strony, przy wszelkich wątpliwościach wobec realizacji doktryny liberalnej nad Wisłą, może lepiej, że starają się jedynie informować, choć poświęcają skutkom polskich reform znacznie mniej uwagi.

* * *

Szersze podejście do tematu nakazywałoby zapoznanie się przynajmniej z rocznikami podstawowych dla mnie pism nie tylko z początku okresu transformacji, ale właściwie do dziś dnia. Opinie zmieniają się bowiem  w zależności od układu sił politycznych w Polsce. Światło dzienne co jakiś czas ujrzeć mogą kolejne dokumenty, rzucające nowy blask (lub cień) na sygnalizowane zjawiska i fakty historyczne. Nie darmo twierdzi się, iż pisanie historii najnowszej jest trudniejsze, niźli sięganie w głąb dziejów.

Zestawiając przeróżne wypowiedzi publicystów i uczonych, dotyczące okresu powstawania zrębów nowego ładu społeczno-ekonomicznego, starałem się wykazać różnorodność ich podejścia, co w pluralizmie winno być rzeczą powszednią, gwarantującą wzrost stopnia demokratyzacji Polski, a co za tym idzie wzrost społecznej świadomości.

Reformy miały swych zwolenników i przeciwników. Wyraźne zdają się proweniencje autorów przywoływanych tekstów – popiera sposób przeprowadzania zmian postsolidarnościowe „centrum”, krytyka transformacji zaś prowadzona była (i jest nadal) tak ze stanowisk prawicowych, jak lewicowych. Będzie zresztą trwała tak długo, jak długo będziemy mieli do czynienia ze skutkami przekształceń. Zwłaszcza negatywnymi skutkami społecznymi, odczuwalnymi przez gros mieszkańców Polski.

To, co przebija z wielu wypowiedzi, to rosnąca wyraźnie nieufność (przynajmniej będących inteligentami publicystów) do politycznych elit z Warszawy. Profesor Bauman, ze swego angielskiego oddalenia, proces ów skomentował następująco: „Historia ostatniego piętnastolecia to m. in. dzieje kompromitacji i etycznego bankructwa polskich elit politycznych, frustracji społecznych w efekcie oczekiwań, rozbudzonych przez ich obietnice i wyczerpania się kapitału zaufania, jakimi elity te na wyrost obdarzono.”[21]

Czy politycy zrobią cokolwiek, by odium nieufności społecznej znikło – to wielka niewiadoma i – na pewno – kwestia dalekiej przyszłości.

 

Kamil Soroka

 

[1] Pacewicz P., Lepsza strona zmian, „Gazeta Wyborcza”, nr 102, 4. maja 199 r., s. 18;

[2] Michnik A., Niepodległość wskrzeszona i biesy aksamitnej rewolucji, „Gazeta Wyborcza” – Dodatek Nadzwyczajny, nr 106, 8.-9. maja 1999, s. 6;

[3] Inny świat jest możliwy – z prof. Zygmuntem Baumanem rozmawia Andrzej Zybała, „Obywatel” nr 2(22)/2005, s. 5.

[4] K. B., KERM przygotowuje prawne warunki programu gospodarczego, „Rzeczpospolita”, nr 247, 23.X.1989 r., s. 5;

[5] Remuszko S., Dług honorowy, „Ulica Wszystkich Świętych”, nr 4 (76), 29. IV.2006,  s. 20;

[6] Duda-Gwiazda J., Wchodzić – nie wchodzić, „Ulica Wszystkich Świętych”, nr 6 (44), 29.VI.2003, s. 7;

[7] Okraska R., Lepszy sąsiad niż komprador, „Obywatel”, nr 1(5)/2002, s. 16;

[8] Symotiuk S., Kierunki remontu cywilizacji, „Alter”, nr 3, wrzesień 2004, s. 10;

[9] Tomasiewicz J., Od podstaw, „Inny Świat”, nr 21, 2005, s. 17;

[10] Skrzypiec R., Nowa jakość, czyli aktywny nadzór nad stowarzyszeniami – lustro zasady pomocniczości, „Asocjacje”, nr 3 (94), 2000, s. 15;

[11] Papiernik B., Perspektywa bezrobocia? Zagrożenie czy ratunek, „Rzeczpospolita”, nr 223, 25.IX.1989 r., s. 5;

[12] B. P., Projekt ustawy o zatrudnieniu. Jak uniknąć bezrobocia, „Rzeczpospolita”, nr 249, 25.X. 1989 r., s. 8;

[13] Kleer J., Gospodarka przy „okrągłym stole”. Kwadratura koła, „Polityka”, nr 15, 15.IV. 1989 r., s. 4;

[14] Staszewski W., Bezrobotne losy absolwentów, „Gazeta Wyborcza”, nr 252, 27.X. 1998, s. 4;

[15] Ibid.;

[16] Skiepietrow N., Na wagę pracy, „Gazeta Wyborcza”, nr 72, 25.-26.III.1995 r., s. 12;

[17] Kuroń J., Żakowski J., Wykluczeni, wyróżnieni, niewidzialni, Magazyn nr 34, dod. do „Gazety Wyborczej”, nr 175, 22.08.1997 r., s. 14;

[18] Nowakowska H., Szara strefa, „Gazeta Wyborcza”, nr 5, 6.-7.I.1996 r., s. 19;

[19] Nowak W., Liderzy poszli w lud, „Gazeta Wyborcza”, nr 222, 22.IX.1998 r., s. 23;

[20] Brytan A., „Gazeta Wyborcza” a mechanizmy konsumpcji, „Ulica Wszystkich Świętych”, nr 10 (64), 29.IX. 2004, ss. 8-11 i nr 12 (66), 29.XI.2004, ss. 14-19;

[21] Inny świat jest możliwy – z prof. Zygmuntem Baumanem rozmawia Andrzej Zybała, „Obywatel”, nr 2 (22)/2005, s. 4.

 

 

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*