Inne

Wojna już trwa

 

 

 

 

 

 

 

 

Obyś żył w ciekawych czasach

(przysłowie ponoć chińskie)

 

Właściwie, jeśli przyjąć, że zimna wojna (zwana tak, choć usiana była gorącymi akcentami – od Korei przez Wietnam aż po Afganistan) była III wojną światową, to tę obecną można uznać za IV a konflikt w Syrii za jej pierwszy, gorący przejaw. Po jednej stronie (panującego reżimu) mamy przede wszystkim Iran, Rosję i Chiny, po drugiej zaś („rebeliantów”) – USA, UE, Turcję, Arabię Saudyjską, Katar i Izrael – ten raczej zadowolony z efektów, jakie pośrednio ta wojna przyniesie – osłabienia Hezbollahu i osamotnienia Iranu. Tam właśnie zogniskowały się wszystkie sprzeczności współczesnego świata. W przeciwieństwie bowiem do Libii Kaddafiego, którego upadkowi biernie przyglądały się Rosja i Chiny (czego z pewnością dziś żałują – a szczególnie swej zgody na bombardowania w Radzie Bezpieczeństwa ONZ), teraz postanowiły one wyciągnąć wnioski z wcześniejszych błędów, gdyż z Syrii krok od tego, by zagrozić strategicznym interesom Chin. Rosyjskie interesy już zostały naruszone. Syria zaś to jedyne miejsce, gdzie rosyjska flota ma swą bazę na Morzu Śródziemnym a jest bardziej niż wątpliwe, iż nowy (bez złudzeń) – reżim będzie równie jej przychylny. Libia a obecnie Syria ukazują, w jakim stopniu rewolucyjne nastroje posłużyły za piarowskie uzasadnienie brutalnych i cynicznych interesów. Niewątpliwie na „Arabską Wiosnę” nałożone zostały cugle imperialnej polityki Ameryki. Widać też, że dąży ona do przekomponowania politycznego – jak wielkiej części świata – wciąż trudno dziś powiedzieć, gdzie domino chaosu i wojny się zatrzyma.

Wojna trwa i z jednej strony rebeliantów finansują ortodoksyjni islamiści a broń dają kraje UE, logistykę zapewnia NATO-wska Turcja, walczą zaś wszelkiej maści wyznawcy Proroka, także ci zwani potocznie Al Khaidą – odciążając przy okazji, co nie jest bez znaczenia, front afgański. Ten egzotyczny, acz jak się okazuje skuteczny sojusz, został już wypróbowany w Libii. Po drugiej stronie, równie świeckiej – bądź co bądź – dyktatury, stoi islamski (acz szyicki) Iran, ślący swych „Strażników Rewolucji”. Kalkulacja Tehranu jest prosta – po Syrii przyjdzie pora na niego, kraj zostanie osamotniony a jego wpływy w rejonie staną się minimalne, tak, że możliwość zagrożenia Izraelowi zaniknie – toteż ten przestanie obawiać się odwetowych ataków. Rosja jest zdecydowana zatrzymać pożar, nim ów dojdzie do jej podwórka – ona też dostarczyła zaawansowanej techniki wojennej i obrony przeciwlotniczej reżimowi, o czym przekonała się Turcja, tracąc szpiegowski samolot. (Rosyjski sprzęt sprawdza się wyśmienicie w ramach ograniczonych konfliktów – widać to było na przykładzie Osetii Południowej, gdzie miał okazję do konfrontacji z armią gruzińską, zbrojoną i szkoloną przez USA). Chiny dobrze zdają sobie sprawę, iż wszelkie długofalowe skutki amerykańskich awantur są wymierzone właśnie w nie i USA zmierza do poważnego ograniczenia możliwości pozyskiwania energii przez ChRL. W ten też sposób Stany dążą do pośredniego kontrolowania stanu chińskiej gospodarki i odwrócenia niekorzystnego trendu rozwojowego, który nieuchronnie podważy ich pozycję, jako światowego hegemona. I nie jest to wcale zamiar zbytnio ukrywany. Głównym celem Amerykanów stało się zahamowanie rozwoju gospodarczego i militarnego Chin. Rosyjskie i chińskie okręty kotwiczą już przy brzegach Syrii – by demonstrować wolę polityczną swoich rządów – a schludni i pachnący, ubrani w nienaganne garnitury dyplomaci, prowadzą swe gry i intrygi.

Walka toczy się nie tylko o to, jak wyglądać będzie jutro Lewantu – walka i gra dyplomatyczna toczą się o to, jak wyglądać będzie jutro cały świat i w tym sensie jest to pierwszy impuls nowej światowej rywalizacji, czy też – by przywołać nomenklaturę z drugiej połowy XX w. – nowej zimnej wojny.

Najbardziej rozbudowany scenariusz, jaki można rozpisać w wypadku, kiedy damasceński reżim upadnie, jest następujący: atak na Iran, po nim zaś przesunięcie konfliktu w rejon republik postradzieckich wokół Morza Kaspijskiego. Republik, usadowionych na złożach gazu i ropy. Z nową siłą wybuchną konflikty na Kaukazie i Zakaukaziu, gdzie skomplikowanie wzajemnych sprzeczności, konfliktów i interesów przekracza wszelkie znane w świecie normy. Tzw. kocioł bałkański to wobec nich opis sielankowej i nudnej bajki.

W lepszym świecie i wedle teorii demokracji wiedza ta i dylematy z nią związane powinny być przedstawiane rządzonym przez rządzących w sposób jak najbardziej przystępny, tak, by wszelkie ważne strategicznie decyzje zapadały za ich zgodą i przyzwoleniem oraz przy maksymalnym zrozumieniu. Niestety polska polityka zagraniczna bazuje na sentymentach i resentymentach, rozbudzanych fobiach i uprzedzeniach czy historycznych kompleksach a linia polityczna wyznaczana jest na podstawie katastrof samolotowych – hipotez i fantazji na nich opartych. Toteż nie trzeba być żadną Kasandrą, by stwierdzić, iż jak zwykle z nami bywało, tak i tym razem bywać będzie. Znikąd nie spodziewając się złego, padniemy ofiarą sztormów historii, których skutkom da się większości zaradzić, gdyby w kraju było dostatecznie wielu przytomnych ludzi. Zawczasu nie popadając w niepotrzebną próżność, towarzyszącą przeważnie temu, „który wie” – cieszmy się pozycją marynarza, pozostawionego w bocianim gnieździe i patrzącego z wymuszonym spokojem jak pokład zanurza się w odmęty.

Co ciekawe, tak jak już było w czasach zimnej wojny, fundamentalny konflikt interesów przybiera swoisty wyraz i podbudowę ideologiczną. USA i kraje bogatego zachodu tradycyjnie obstawiają prawa człowieka, polityczną poprawność, postmodernistyczną nieokreśloność treści i „wolność” gospodarczą, ukrywającą jednostronny charakter relacji. Nie trzeba wielkiej filozofii by dostrzec, że jest to ideologia odpowiadająca potrzebom gospodarek, opartych na tzw. własności intelektualnej, czysto pasożytniczej, zamieniającej wszelkie znaki kultury w komercyjny produkt a następnie w śmieci. Od hermetycznych religii do „buntowniczych ideologii” – wszystko jest zamieniane w towar po wypraniu z istotnych treści. W przeciwieństwie zaś do owego starego pierwszego świata, Rosja – gdzie najwyraźniej uświadamiane są sprzeczności i konflikty postnowoczesności – deklaruje przywiązanie do wartości konserwatywnych. Nie trzeba też dodawać, iż jest to ideologia, wynikająca z bardziej realnego kapitalizmu, opartego na surowcach i produkcji – przeto bardziej siermiężnego i pracowitego – wrogo nastawionego do zachodniego hedonizmu. Ma więc to być świat równowagi pomiędzy różnymi biegunami, o nie ustalonym centrum – tymi biegunami mają być poza Rosją: Indie, Chiny, Brazylia i wszystkie kraje wystarczająco silne, by móc stać się sojusznikiem w rywalizacji z amerykańskim, słabnącym wyraźnie, hegemonem.

Mimo, że wrogi wobec postmodernizmu, ma to być ład synkretyczny, o wielokulturowej tradycji, na którą – obok prawosławia – składa się islam, buddyzm, szamanizm, judaizm, teozofia, kosmizm, agni-joga, myśl ateistyczna i (jak dobrze widać po zabiegach moskiewskiego patriarchy) próbuje się tam znaleźć miejsce także dla dotychczas tradycyjnie wrogiego prawosławiu katolicyzmu, który także musi się czuć śmiertelnie zagrożony przez współczesny kapitalizm. Deklarowanym celem jest stworzenie globalizacji wielowektorowej. Jak widać, jest to ideologia, mogąca doprowadzić do bałaganu na niejednym podwórku.

Tak zarysowany projekt skłania do refleksji, bowiem w obecnym miejscu historii deklarowana wielobiegunowość powinna być odbierana poważnie. Jak wygląda świat, oparty na jednym filarze, mogliśmy się przekonać po upadku Bloku Wschodniego – był to świat cynicznego wyrachowania, zinstrumentalizowania praw człowieka, krwawych wojen, konsumpcjonizmu z jednej strony oraz ograniczania praw pracowniczych i bezpieczeństwa socjalnego z drugiej (choć wydawało by się, iż są to tendencje nie do pogodzenia). Co prawda, trudno uznać sojusz konserwatyzmów za trwalszy niż taktyczny. Może on zaowocować jedynie wzajemnym konfliktem, gdy wspólne niebezpieczeństwo zmaleje. Łatwo też przewidzieć, że owe konserwatyzmy, broniące się dziś przed komercyjnym uwiądem, staną się agresywne i ekspansywne, gdy tylko nabiorą rumieńców. Niestety, tę cechę znamy aż za dobrze z polityki polskiego Kościoła katolickiego na przestrzeni ostatnich 20 lat, gdy hierarchowie mogli zapewnić sobie instytucjonalne przywileje. Niewątpliwie jednak świat wielowektorowy to – potencjalnie przynajmniej – miejsce o większych możliwościach zaistnienia nowych, synkretycznych rozwiązań. Dziś wiemy, iż zachodnioeuropejskie państwa dobrobytu to uboczny produkt rywalizacji zimnowojennej i lęku kapitału przed komunizmem. 

Jak widać, jest się nad czym zastanawiać. Oponentów hegemona będzie przybywać wraz z narastaniem kryzysu, zwłaszcza podczas kolejnych prób spychania jego skutków na innych. Wcale też nie jest pewne – jak zachowa się (jeśli trwać będzie) Unia Europejska. Konflikty wewnątrz niej mogą być dla struktury wspólnoty skutecznie destrukcyjne. Świat jest na kursie kolizyjnym.  

Pozostaję jednak w naiwnej nadziei, iż runą wszystkie potęgi i reżimy a społeczeństwa nie zechcą już więcej nad sobą niczyjego bata. Nie zechcą wyścigu efektywności i technologicznej alienacji – a znajdzie się znów miejsce dla ludzkiej wolności. Wszak nie takie już wydarzenia widziała nasza Ziemia. Miejmy nadzieję i czyńmy, co w naszej mocy – cóż innego bowiem nam pozostało?

 

 Artur Kielasiak

(Visited 10 times, 1 visits today)

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*