Wędrujący z książką frajer

 

Zapowiedzianego telefonu z drukarni oczekiwałem z niecierpliwością już od kilku dni. Nie wypadało poganiać, ponieważ faktura za druk i dostawę zapłacona była dopiero w niewielkiej części. Drukarz okazał się przyjacielem książki i moim. Aż zadzwonił i nie pozostało nic innego, jak tłumiąc emocje udać się w drogę po paczki. W drodze powrotnej nie wytrzymałem, zatrzymałem się w pierwszym możliwym miejscu a po rozpakowaniu pierwszej z brzegu napawałem się zapachem i wyglądem pięknej, świeżej książki. Dziełko, to wynik prywatnego wypowiedzenia przeze mnie wojny o dusze i umysły dzieci. Miałem świadomość, że nie jest na miarę Beatrix Potter, ale o wydaniu zdecydowały dobre opinie osób, którym ufam oraz determinacja w zdobywaniu dzieci dla idei zdrowej polskiej żywności, ochrony przyrody i krajobrazów.

Stało się. Od kilku tygodni miałem przygotowaną listę księgarń z najważniejszych miast województwa małopolskiego. Z numerami telefonów oczywiście. Wieczór po odebraniu paczek spędziłem na planowaniu dystrybucji ( z pominięciem hurtowni, aby nie dokładać do ceny detalicznej kolejnych 30-40%) oraz przygotowaniu do wysyłki do bibliotek obowiązkowych egzemplarzy.

Nadszedł ranek po nieprzespanej nocy. Godzina dziesiąta, powinni otwierać księgarnie. Zaczynam dzwonić. Z pierwszych dziesięciu telefonów tylko jeden trafiony we właściciela. Odpowiedź – „Proszę przyjechać”. Ekstra. Reszta – nie ma właściciela, nie odbierają itp. Należało zmienić sposób postępowania. Nie ma sensu dzwonić, trzeba jeździć, nawet po kilka razy w jedno miejsce. Nie ma na co czekać. Do dzieła. I w tym miejscu zrobię skrót. Pomijając zrobione kilometry, pozostanę przy opisie pięknych rozmów z bystrymi właścicielami księgarni.

– Proszę Pana, bardzo chętnie bym przyjęła, ale ludzie nie kupią. – Dlaczego – pytam. – No wie Pan, przychodzą pytać się o to, co w reklamach, co w filmach dla dzieci. – No dobrze, ale przecież może Pani polecać przychodzącym klientom. – Oj proszę Pana, musiała bym wiedzieć, co jest w tych wszystkich książkach, żeby polecać. – Ma Pani rację, proszę przeglądnąć, zostawię Pani jeden egzemplarz. – Nie nie, nie mam czasu.

 

– Ile Pan nam daje od sztuki. – Z 38 zł daję 8. – Oj, to chyba nie weźmiemy. – Myślę, że 8 złotych to dużo a w każdym razie więcej niż zostawiam sobie proszę Pani. – No dobrze, proszę zostawić 4 egzemplarze. ———– Pięć miesięcy później w tej samej księgarni w centrum Krakowa ——. Dzień dobry, dzwoniłem i powiedziano mi, że sprzedałyście Panie wszystkie egzemplarze. – Tak, proszę wystawić fakturę. – To może zostawię znowu kilka sztuk, skoro się sprzedały – mówię wręczając fakturę. – Nie nie, proszę Pana, po co nam to jak się kilka miesięcy cztery sztuki sprzedały. – Może jak miałybyście Panie więcej sztuk na półce, to sprzedałoby się więcej? – drążyłem. Nie proszę Pana, nie jesteśmy zainteresowane przy takim zarobku, jaki nam Pan daje, do widzenia.

 

– Och proszę Pana, chętnie wzięlibyśmy, ale nie mamy miejsca, widzi Pan wszystkie lady zajęte. – No fakt, patrzę i widzę. Dwie duże lady pełne kolorowych gazetek zafoliowanych razem z czymś plastikowym Made in China. Rezygnuję z dalszej rozmowy. (Większa księgarnia w Podgórzu)

 

  Ach, może by tak skoczyć do kilku miasteczek wokół Krakowa – jakaś Skała, Miechów, Olkusz…

– Nie, proszę Pana, nie biorę, ja wszystko z jednej hurtowni biorę. – Dlaczego tylko z jednej? – A po co mi więcej papierków, proszę Pana, mam jedną fakturę i tyle, nie dziękuję, nie wezmę.  (Księgarnia w Olkuszu).

 

– Weźmiemy, a ile procent daje Pan od ceny detalicznej? – 8 złotych z 38 to jest proszę Pani 21%. – A to nie, nie. Musimy mieć 40% a minimum 35. – Ależ jak daję Pani 21% to jest dwa razy więcej niż mi zostaje. – Może, proszę pana, może, ale ja muszę mieć minimum 35%. U mnie miejsce jest drogie. – A może zechciałaby Pani przeglądnąć? – Nie ma takiej potrzeby jak nie da nam Pan odpowiedniego procentu. (Duża księgarnia przy Królewskiej).

Podłamany po kilku miesiącach jeżdżenia złamałem się i postanowiłem wysłać maile z ofertą do central największych sieci. Odpowiedzi były prawie identyczne: Współpracujemy z taką a taką hurtownią i nie kupujemy bezpośrednio od wydawców.

Na pewno nie odkrywam galaktyki, ale czy narzekający na ceny książek w Polsce wiedzą, co je nakręca? I ta tęsknota za księgarniami za tzw. komuny. Wiedzieli wówczas, co warto człowiekowi zostawić pod ladą, znali każdą pozycję na półkach. Jeszcze nawet w 1992 roku rozprowadzając pewną książeczkę nie miałem żadnych problemów z zostawieniem jej do sprzedaży w księgarniach bez pomocy hurtowni. No tak, ale w tamtym roku były jeszcze księgarnie w Krakowie. Teraz mamy banki i apteki.

 

PINGWIN

Leave a Reply

Your email address will not be published.

*