Stadiony w ręce kibiców!

Medialna zawierucha wokół kibiców trwa. Premier wytacza przeciwko bandytyzmowi na stadionach ciężkie działa, kibice przypominają mu,  że sam kibicem był za młodu (oprócz kibiców Lechii, który wyparli się takiego współtowarzysza…).  Ciekawa jest wybiórczość podawanych informacji: warte publikacji jawią się dziennikarzom te, które dotyczą przemocy i wątków antyrządowych na stadionach.  Informacja o tym, jak kibice Górnika Zabrze jadąc na mecz do Warszawy brali udział w akcji ratowniczej w wypadku kolejowym, rodzimym żurnalistom umknęła…

…ale nie o tym będzie ta piosenka. Zajęci dyskusjami na temat bezpieczeństwa na stadionach (tak jakby bezpieczeństwo poza stadionem było nieistotne…) zupełnie straciliśmy z oczu ciekawy wątek około-kibicowskiego świata. Oto bowiem okazuje się, że w szeregach wiernych fanów futbolowych drużyn ujawnia się coraz częściej odgrzebywana na nowo zasada spółdzielczości i oddolnej samorządności. Brzmi absurdalnie? Tylko z pozoru.

Ratując duszę diabła

W 2005 roku Manchester United wykupiony został przez amerykańskiego miliardera Malcolma Glazera. Fani podzielili się na dwa obozy: entuzjastów nowego bogatego wujka ze Stanów i przeciwników, którzy twierdzili, że Man Utd pod wodzą finansisty zza wielkiej wody straci „swoją dusze i charakter”. W czerwcu 2006 ci drudzy zakładają… swoją własną drużynę, nawiązującą do tradycji legendy z Old Trafford.  Tak oto pojawiły się… dwie drużyny „czerwonych diabłów”. Ponieważ dwa podmioty prawne nie mogą się tak samo nazywać, potrzebna była kosmetyczna zmiana nazwy. W wewnętrznym „referendum” zdecydowano, że drużyna nazywać będzie się FC United of Manchester. Rozważano również inne opcje, m.in Manchester Central czy Newton Heath FC , bo tak nazywał się klub w swych początkach. Do dziś część kibiców wiernych tradycji pojawia się na Old Trafford w charakterystycznych zielonych koszulach z logotypem klubu-matki. Część tych najbardziej zasadniczych – nie odwiedza Old Trafford w ogóle.

Nazwa i rejestracja sądowa to był dopiero początek. Drużyna musi przecież występować w rozgrywkach. Alternatywne diabły debiutują w angielskiej X lidze w sezonie 2008/2009. Tam też, jak na razie pozostają.

Praskie kangury

Bohemians Praga to, obok ich derbowego przeciwnika Sparty, śląskich Banik Ostrava i Slezsky Opava, jeden z najsłynniejszych i najbardziej utytułowanych czeskich klubów sportowych.  Swe początki datują na 1905 rok. W 2004 roku w wyniku długotrwałego złego zarządzania klubem, praska legenda musiała ogłosić upadłość.  W – nomen omen – podbramkowej sytuacji, okazało się że jedynymi którym na klubie zależy są jego kibice.  To oni wykupili długi klubu zakładając klub nawiązujący do tradycji „kangurów”, pod nazwą Bohemians 1905. Doszło wówczas do rozprawy sądowej z innym czeskim klubem, FC Střížkov Praha 9,  który w międzyczasie zmienił nazwę na… Bohemians Praga. Sąd uznał jednak że prawo do legendy należy się „prawdziwym” kangurom.

FC Střížkov nadal jednak występuje pod nazwą Bohemians, nie mając jednak prawa do symboliki klubu z tradycjami sięgającymi początków XX wieku.

Fatum nad „Odrą”

Nazwa „Odra” w rodzimym światku futbolowym kojarzy się kibicom niezbyt szczęśliwie. I nie chodzi tu o wzajemne animozje fanów sportu, ale o problemy finansowe i kiepskie zarządzanie klubami z Opola i Wodzisławia Śląskiego. Najpierw padła ta opolska. Powód jak zwykle ten sam – nieudolne zarządzanie,  w konsekwencji – upadłość. W 2009 roku kibice zakładają  Stowarzyszenie Opolski Klub Sportowy Oderka Opole, które ma jeden cel – reaktywować opolską legendę. Udało się, nowa drużyna zaczęła występować w IV grupie opolskiej, wkrótce awansując do III grupy opolsko-śląskiej. W tym roku zarząd powrócił do starej nazwy klubu.

Rok 2011 dla imienniczki Odry Opole z Wodzisławia Śląskiego, zapamiętany będzie jako rok upadku i powstania z popiołów. W Wodzisławiu w zasadzie powtórzył się scenariusz z Opola. Klub przez lata słabo zarządzany, brak odwagi wśród starych działaczy aby przerwać nieustanne życie na kredyt, postępujące zadłużenie. Kibice nie czekali aż działacze uśmiercą jeden z najlepszych śląskich klubów i to w przededniu jego 90-lecia. Działający już wówczas podmiot prawny pod nazwą Slezsky Opava  powołuje do życia Klub Piłkarski Odra 1922 Wodzisław. Nowa Odra zostaje zgłoszona do rozgrywek (najpierw Podokręgu Racibórz, później Rybnik) w momencie kiedy „stara” Odra nie ogłosiła jeszcze upadłości! Na kibiców-społeczników spadły gromy krytyki – nie wiedzieć dlaczego zatroskani działacze obwiniali akurat ich za upadek klubu. A przecież formalnie „KP Odra 1922” powstała kilka miesięcy temu, nawiązując jedynie do tradycji Odry Wodzisław. Udało się wreszcie klub zgłosić do rozgrywek, jednak nie udało się wystartować z wyższej ligi. Odra debiutuje w sezonie jesienno-zimowym 2011 od najniższej z możliwych lig: C-klasy rybnickiego podokręgu. Ale jest na swoim, prowadzą ją miłośnicy futbolu na zasadach „spółdzielczych”: poprzez członkostwo w tzw. Programie „Socios”.

„Program “socios” – czytamy na stronie stowarzyszenia –  to nic innego jak członkostwo w klubie KP “Odra 1922”. Każdy Członek Klubu bierze udział w Walnym Zebraniu, które decyduje o najważniejszych sprawach organizacyjnych KP “Odra 1922” a także wybiera spośród siebie Zarząd klubu i Prezesa.”

„Zagłębie to my!”

W lipcu tego roku nieoficjalna strona kibiców sosnowieckiego Zagłębia poinformowała, że miłośnicy futbolu z miasta znad Brynicy mają dość nieudolnego kierowania klubem. „Zadłużenie, fatalne zarządzanie i brak perspektyw dla Zagłębia, którym od kilku dni kieruje Leszek Baczyński” stały się przyczynkiem do tego by kibice powiedzieli „Zagłębie to my”.

Zakładają swój władny klub, pod nazwą „Zagłębie 1906 Sosnowiec”. Drużyna występuje w sosnowieckiej A-klasie…

Przykładów oddolnego organizowania się kibiców  można z pewnością mnożyć. Zawsze w tych przypadkach chodzi o utworzenie alternatywnych klubów sportowych, które przejmują tradycje sportowe swych wielkich poprzedników.  Poprzedników, czyli klubów, które na skutek fatalnej polityki zmuszone były upaść (nie każdy bowiem może stać się komercyjną potęgą sportową). Wniosek z tego jest jeden: tylko oddani sprawie są w stanie uratować określoną markę, tradycje jakie ze sobą niesie i kontynuować  działalność pod  (prawie) niezmienionym szyldem. Tego zapału,  by odtwarzać struktury, mimo przeciwności losu, brakuje etatowym działaczom i urzędnikom. Być może właśnie dzięki kibicom, których media obwiniają o bezwzględną brutalność i brak jakichkolwiek zasad, z kart historii polskiego futbolu nie znikną takie nazwy jak Odra Wodzisław, Zagłębie Sosnowiec czy Górnik Łęczna.  Ale o tym gazety nie napiszą…

 

Jarek Wielokrop

Leave a Reply

Your email address will not be published.

*