Inne

Polacy pod specjalnym nadzorem

 

Agnieszka Maria Wasieczko rozmawia z Katarzyną Szymielewicz, prawniczką oraz dyrektorką Fundacji Panoptykon.

 

Na początek przedstawmy Fundację Panoptykon. Czym ona jest oraz kiedy i dlaczego powstała?

Fundacja powstała w kwietniu 2009 roku. Inicjatywa założycielska wyszła od czterech osób, m. in. – ode mnie. Naszym inspiratorem był Adam Bodnar z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, potem zebraliśmy do Rady Programowej Panoptykonu jeszcze innych specjalistów, zajmujących się ochroną praw człowieka oraz problematyką danych osobowych, Internetu i technologii nadzoru. Naszą misją jest ochrona praw człowieka w kontekście społeczeństwa nadzorowanego. W Polsce jest to problem mało znany, termin „społeczeństwo nadzorowane” nie funkcjonuje jeszcze nawet w polskim języku akademickim. A zatem nasze pierwsze wyzwanie to wynalezienie odpowiedniego języka do opisu zagrożeń, związanych z nadzorem i jego promowanie w dyskursie publicznym. Analizując zagrożenia związane z technologiami nadzoru, badamy zarówno relacje horyzontalne, głównie na linii człowiek – korporacja, jak i wertykalne, na linii człowiek – państwo. Działamy na razie społecznie, bez zewnętrznych funduszy.

 

Czym się zajmuje Fundacja i jakimi metodami działa?

Działamy zasadniczo na czterech obszarach: jako watchdog, który monitoruje zagrożenia związane z nadzorem, informuje o nich społeczeństwo i w miarę możliwości podejmuje interwencje; jako think-tank, który zastanawia się nad optymalnymi rozwiązaniami prawnymi i społecznymi, np. w obszarze regulacji Internetu; jako inicjatywa edukacyjna, poprzez nasze cykliczne Seminarium Panoptykon, poświęcone różnym aspektom społeczeństwa nadzorowanego; wreszcie, jako grupa aktywistów, podejmująca działania w przestrzeni miejskiej i akcje uświadamiające w Sieci. Jeśli chodzi o metody, te oczywiście zależą od celu i obszaru działania. Ale przede wszystkim, monitorujemy proponowane zmiany prawa i to, jak już obowiązujące prawo funkcjonuje, przyglądamy się działaniom Sejmu, poszczególnych Ministerstw, Rządowego Centrum Legislacji czy Kancelarii Premiera Rady Ministrów. Przyglądamy się także, w jaki sposób prawa używają korporacje i jakie pola do nadużyć mogą się pojawić w związku z brakami w regulacji.

Podstawowymi źródłami informacji są dla nas prasa i Internet, ale ogromnie pomocni bywają także ludzie, którzy informują nas o swoich doświadczeniach lub podsyłają informacje z niszowych mediów. To, co czytamy i słyszymy, następnie analizujemy z perspektywy ochrony praw człowieka i zagrożeń związanych z nadzorem. Jeśli dopatrzymy się problemu, najczęściej publikujemy swoje opinie. Nasze komentarze zamieszczamy na stronie www.panoptykon.org. Jeśli widzimy, że coś jeszcze można zrobić – interweniujemy na drodze legislacyjnej albo poprzez wnioski, kierowane do GIODO, RPO czy UOKiK-u. Współpracujemy też z mediami, gdyż zależy nam na animowaniu debaty publicznej.

 

Na jakich środowiskach zawodowych i społecznych opiera swą aktywność Panoptykon? Czy jest w nim miejsce również dla anarchistów, z założenia negujących ideę państwa?

Fundacja z założenia jest instytucją ekspercką, a zatem chcielibyśmy uniknąć przyklejania sobie metki określonej opcji politycznej. Jako jednostki mamy różne poglądy na bieżącą politykę, ale staramy się ich nie przenosić na Fundację. To oczywiście nie oznacza, że traktujemy swoje działania jako „apolityczne” w sensie unikania wszelkich związków z polityką. Takie stwierdzenie byłoby nieporozumieniem. Z definicji, nasze działania mają charakter polityczny, ponieważ bierzemy udział w swoistej walce o nowe rozumienie praw człowieka i nowe zdefiniowanie zagrożeń współczesności. To jest właśnie polityka par excellence i szkoda tylko, że na polskiej scenie politycznej jest ona tak rzadko uprawiana. Współpracujemy także ze środowiskami anarchistycznymi. Uczestniczyliśmy m.in. w anarchistycznej kontr-konferencji wokół działań agencji Frontex. Jednak jeszcze tego samego dnia, zdecydowaliśmy się zaangażować w mainstreamowy, liberalny Kongres Wolności. To dla nas istotne, aby pojawiać się i zabierać głos w różnych środowiskach, także po to, by wiedzieć, jak widzą problem nadzoru rozmaite opcje polityczne i ideowe. Staramy się wypowiadać z perspektywy praw człowieka. Mamy świadomość, iż zbyt często stają się one orężem walki politycznej, jednak ważnym celem, przyświecającym Fundacji, jest właśnie odzyskanie tego dyskursu dla społeczeństwa. W naszych interwencjach korzystamy ze ścieżki legislacyjnej, gdyż jest to jedyna droga, by zmienić prawo, a zatem dokonać zmian systemowych. Sami jesteśmy w większości prawnikami, więc robimy również to, na czym znamy się najlepiej. Fundacja, jako forma prawna, nie może mieć członków, a zatem nikt nie jest do Panoptykonu „zapisany”. Z radością obserwujemy jednak, jak wokół nas tworzy się już niewielki ruch osób, które, tak jak my, czują problem nadzoru we współczesnym świecie. Niewykluczone, że to grono niedługo się sformalizuje. Pomimo tego, iż i założyciele i członkowie rady programowej to przede wszystkim prawnicy, zależy nam na tym, aby szerokie grono współpracowników Fundacji było jak najbardziej interdyscyplinarne i zróżnicowane. Takie założenie, jak na razie, całkiem dobrze się sprawdza. Współpracują z nami specjaliści od nowych technologii, dziennikarze, socjologowie, filozofowie i aktywiści o różnych orientacjach światopoglądowych.

 

Na stronie internetowej Fundacji Panoptykon można przeczytać, iż powstała ona po to: „(…) żeby działać na rzecz ochrony praw człowieka w kontekście zagrożeń, jakie niesie ze sobą dynamiczny rozwój społeczeństwa nadzorowanego”. Spróbujmy pokusić się o podanie jego najprostszej definicji.

Definicja społeczeństwa nadzorowanego (ang. surveillance society) już istnieje, tylko jeszcze nie została przeniesiona na polski grunt. Studia nad nadzorem rozpoczęły się w Wielkiej Brytanii. Prekursorem tych badań był David Lyon, który zajął się nim już w końcu lat 80. XX wieku. Opisuje on przemiany, którym podlega współczesne społeczeństwo, oparte na przepływie informacji. Obecnie informacja staje się coraz tańsza i szybsza. Można powiedzieć, że narodziny społeczeństwa nadzorowanego są nieuniknionym skutkiem rozwoju społeczeństwa informacyjnego. Wiedza nie stała się władzą w momencie, kiedy zauważył to Michael Foucault. Jednak, wraz z zaistnieniem społeczeństwa informacyjnyjnego, cena tej wiedzy zaczęła drastycznie maleć, a dostępność – rosnąć. Zaczęły powstawać ogromne ilości elektronicznych baz danych, pomiędzy którymi przekazywanie czy integrowanie informacji może być tak proste i szybkie, jak parę „kliknięć”. Nasza Fundacja nie chce walczyć ze społeczeństwem nadzorowanym jako zjawiskiem cywilizacyjnym, podobnie jak nie sprzeciwia się rozwojowi technologii. Uważamy jednak, iż zdecydowanie istnieje potrzeba zgłębienia tego zjawiska, a także politycznej walki o zabezpieczenie – w tych nowych warunkach cywilizacyjnych – pewnych „starych” wartości, takich jak prawa człowieka.

 

Fundacja zadaje pytania o przyczyny, przejawy i społeczne konsekwencje rozwoju społeczeństwa nadzorowanego w Polsce. Jak powiada: „Nie proponuje gotowych odpowiedzi – cały czas ich szuka”. Dlaczego?

Przede wszystkim, nie chcemy uzurpować sobie autorytetu moralnego, czy intelektualnego, do udzielania gotowych odpowiedzi na najtrudniejsze, być może, pytania współczesności. Każdy, kto mówi, że ma 100% racji, ociera się o totalitaryzm i podejmuje próbę ograniczenia wolności myślenia innych osób. A my z przejawami takich postaw staramy się przecież walczyć. Wychodzimy z założenia, iż musi istnieć pluralizm poglądów i nie jest tak, że jedynie nasze rozwiązania i poglądy są słuszne. Uznajemy ograniczenia, jakie narzuca złożoność świata i polityki oraz warunki działania tak młodej organizacji. Dlatego swój mandat ograniczamy do proponowania odpowiedzi i prezentowania argumentów na ich poparcie. Ocen naszego postępowania doszukujemy się w słowach odbiorców. To ważne, by zachować pokorę intelektualną wobec kwestii, z którymi się mierzymy. Tylko taka postawa pozwala myśleć „poza pudełkiem” i szukać niestandardowych odpowiedzi. Wreszcie, techniki nadzoru, jakie staramy się analizować, to dziedzina ogromna, a do tego niezwykle dynamiczna. Musimy uznać, iż nie nadążymy ze swoją analizą za wszystkim, co istotne w tej sferze.

 

Czy w Polsce mamy dziś do czynienia z obecnością „społeczeństwa nadzorowanego”? Patrząc wokół – trudno mieć co do tego jakiekolwiek wątpliwości. Jak powiedział Gavin Smith, kierownik pierwszych na świecie studiów nad nią oraz wykładowca University of London: „(…) wszyscy zbierają dane o wszystkich”. Siebie nawzajem kontrolują: media, agencje rządowe, organizacje polityczne, wielkie korporacje, a także zwykli obywatele. Wszechobecne kamery śledzą nas w miejscach pracy, kawiarniach oraz na ulicach. Osiedli i sklepów pilnuje prywatna ochrona. Na lotniskach nasza nietykalność osobista poświęcana jest na rzecz bezpieczeństwa, a informacje zbierane o nas w niezliczonych bazach danych są wykorzystywane do tworzenia naszych profili jako potencjalnych terrorystów! Współczesna inwigilacja to również kontrola e-maili, zbieranie materiału DNA, portal Facebook oraz skanowanie tęczówki naszych oczu na lotniskach. Jednak czy rzeczywiście mamy do czynienia z nasilaniem się nadzoru? A może zmieniają się tylko jego techniki, a jego cele i natężenie cały czas pozostają takie same?

Istota władzy nad człowiekiem nie zmienia się, wciąż chodzi o to, by uzyskać jak największą kontrolę nad naszymi myślami i zachowaniami. To, co się niewątpliwie zmienia, częściowo na naszych oczach, to cele i narzędzia nadzoru ze strony państwa i kapitału. Cele, jakie realizuje państwo, są naturalnie wypadkową jego polityki. W przypadku Polski obserwujemy postępującą „integrację” polityki wewnętrznej i zewnętrznej, w tym polityki bezpieczeństwa i tzw. polityki praw człowieka (trzeba podkreślać i przypominać, że prawa człowieka to także sfera gorących sporów politycznych) z oficjalną doktryną Unii Europejskiej. Cele kapitału tak dynamicznie nie ewoluują. Najistotniejsza pozostaje efektywność pracy. Jednak i państwo i korporacje we współczesnym świecie muszą wypracować nowe metody dla zrealizowania swoich celów. Już nie wystarczy pałka policjanta czy zastraszenie pracownika w fabryce. Coraz częściej nadzór i kontrola odbywa się poprzez wzmocnienia pozytywne, metody oparte na motywowaniu i pokazywaniu domniemanych korzyści, płynących z podporządkowania systemowi. Ten sam mechanizm jest wykorzystywany w rozmaitych metodach zarządzania populacją: w polityce strachu, zgodnie z którą człowiek powinien uwierzyć, iż podporządkowanie ograniczeniom wolności zwiększy jego bezpieczeństwo; w korporacyjnych systemach motywowania, jakie za pełną dyspozycyjność obiecują pracownikom prestiż społeczny i łatwe poczucie sensu; czy wreszcie w marketingu, który powoduje, że kupujemy konkretny jogurt, by nie poczuć się wykluczonymi z konsumującego społeczeństwa.

Metody zarządzania ludźmi przesuwają się coraz bardziej od XIX-wiecznego nadzoru w kierunku mniej odczuwalnej, ale o wiele bardziej inwazyjnej, kontroli nad naszą codziennością: nad wizją świata i społeczeństwa, nad wyborami konsumenckimi i politycznymi. Tym samym, obserwujemy postępującą erozję wolności – kontrola społeczna zawłaszcza nowe terytoria. Dzięki wykorzystywaniu psychologicznych mechanizmów zarządzania i przetwarzaniu ogromnych ilości informacji na nasz temat, jesteśmy kontrolowani w o wiele większym stopniu i na głębszym poziomie, niż w autorytarnym systemie opartym na przymusie czy zastraszeniu.

Informacja jest doskonałą metodą kontroli, umożliwiającą zaprogramowanie zachowań człowieka w sposób w wiele skuteczniejszy, niż XIX-wieczne techniki władzy – policyjna pałka czy szpital psychiatryczny. Dzisiejsze formy nadzoru stają się coraz mniej zauważalne, nieoczywiste. Dobrym przykładem są usługi internetowe, takie jak Google czy Facebook. Zarządzający nimi utrwalają nowy podział świata: na tych, co kontrolują informację i na tych, którzy biernie ją konsumują. W Internecie najlepiej widać masową ucieczkę od odpowiedzialności za własny wybór, na rzecz poszukiwania gotowych rozwiązań optymalnych. Decydując się na idealny produkt, jaki podsuwa nam Google, wpisujemy swoją aktywność w komercyjny szablon, za który płacimy, nie zawsze świadomie, twardą walutą Internetu – osobistymi informacjami.

Państwo, znane z polskiej rzeczywistości, nie korzysta z metod a la Google, nie zarządza poprzez kontrolę nad informacją. To się wiąże z jasnym wyborem politycznym – państwo liberalne nie musi aż tyle wiedzieć o obywatelach, bo usługi, jakie im świadczy, są ograniczone i mało wyrafinowane. Inaczej to wygląda w państwach opiekuńczych, które przypominają oświecony totalitaryzm. W tym sensie Szwecja bardziej upodabnia się do firmy Google – obydwie korzystają z informacji po to, aby jak najlepiej dopasować oferowany „produkt” do potrzeb odbiorcy, konsumenta czy podatnika, oczywiście za nieomal pełną kontrolę sposobu, w jaki z niego korzysta.

 

Jakie są źródła i przyczyny kontroli społecznej? Czy jest nim państwo jako takie oraz idea władzy człowieka nad człowiekiem, do czego przychylają się anarchiści? Czy jakakolwiek forma kontroli może służyć ich dobru? Często godzimy się na ograniczenie naszych swobód osobistych, na obecność różnorakich form nadzoru, jak np. wszędobylskich kamer, usprawiedliwiając je względami „bezpieczeństwa”.

Gavin Smith zwrócił uwagę na to, że inwigilacja i zbieranie danych o obywatelach jest silnie powiązana z demokracją. Pomaga rządzącym lepiej zorientować się w potrzebach obywateli. Dzięki temu łatwiej rządowi wybrać odpowiedni program ochrony zdrowia czy ustaw socjalnych.

Oczywiście, informacja jest potrzebna każdej władzy, bez względu na intencje i represyjny potencjał. I tyrania i władza oświecona – wymagają informacji. Z tą różnicą, że w pierwszym przypadku jest to narzędzie opresji, a w drugim ceną za pewną usługę, świadczoną przez państwo. Jeśli państwo chce skutecznie pomagać swoim obywatelom, bez wątpienia musi wiedzieć komu i w czym pomaga. Nie da się stworzyć państwa socjalnego bez nadzoru. Nadzór może być wykorzystany w różny sposób. Warto mieć na uwadze, że „władza” to tylko ludzie – intencje rządzących mogą się zmieniać, a wraz z nimi sposób wykorzystania informacji.

 

Z jednej strony inwigilacja służy utrzymywaniu władzy i sprawnej organizacji państwa, które nie może sobie pozwolić na niewiedzę. Z drugiej – straciło ono monopol na kontrolę społeczną. Dziś różnorakie informacje o nas zbierają też korporacje. Wszelkie firmy i agencje prywatne wymieniają się danymi na nasz temat równie skutecznie, co agencje rządowe. Czy zatem klasyczny język G. Orwella, którego przewidywania dotyczą wyłącznie inwigilacji ze strony państwa, jest nadal aktualny? Czy bardziej niebezpieczna jest kontrola, jaką sprawuje nad nami państwo, czy kapitał?

Przeciętne państwo pozostaje w tyle za międzynarodowymi korporacjami w technologicznym wyścigu o kontrolę nad informacją. I w tym sensie to kapitał ma większy potencjał wpływania na ludzkie opinie i wybory. Dlatego tę formę władzy – wpływania na nasz obraz świata i to, czego na tym świecie pożądamy – uważam za bardziej niebezpieczną. Oczywiście, są wyjątki. Chiny kontrolują umysły swoich obywateli niemal tak skutecznie, jak ruch w Internecie i tego potencjału nie wolno bagatelizować.

 

W jaki sposób władza wykorzystuje nowinki technologiczne przy sprawowaniu kontroli społecznej? Polska Straż Graniczna korzysta z systemu kontroli biometrycznej firmy Pentacomp, która dostarczyła jej samodzielnie opracowany system kontroli biometrycznej i rejestracji osób. Elektronicznie zapisuje on ich dane identyfikacyjne, tj. dane osobowe, odciski palców i dłoni oraz fotografie. Z portalu polskiej policji dowiadujemy się o tym, iż współpracuje ona z firmą Microsoft w działaniach przeciwko przestępstwom komputerowym, w tym – przeciwko phisingowi. Czy znane są przypadki sponsorowania przez władze badań nad nowinkami technicznymi, służącymi do kontroli obywateli?

Na ten temat mamy w Fundacji Panoptykon ograniczoną wiedzę. Rozmawiamy o relacji biznes – władza publiczna, a ten obszar jest niezwykle trudny do monitorowania i zbadania. To, co wiemy, pochodzi głównie z raportów zagranicznych, pokazujących te relacje w aspekcie międzynarodowym – np. z opracowań, tworzonych przez Statewatch. Na polskim gruncie temat przepływów finansowych pomiędzy biznesem bezpieczeństwa i strukturami państwowymi czeka na zbadanie. Trudność polega nie tylko na utajnieniu wielu źródeł, ale także na skali zjawiska. Samo dotarcie do informacji publicznych na temat realizowanych przetargów i zamówień publicznych na technologie nadzoru – to wielka i wymagająca determinacji praca.

Dla nas interesujące jest zrozumienie mechanizmów politycznych i ekonomicznych, napędzających popyt na technologię bezpieczeństwa. Wydaje się logiczne, że po zakończeniu zimnej wojny potencjał technologiczny musiał znaleźć sobie nowe ujście. Z bezpieczeństwa zewnętrznego pod hasłem „wyścigu zbrojeń”, przemysł „przebranżowił się” w bezpieczeństwo wewnętrzne – wojnę z terrorem, korupcją czy innym „strachem”. W Polsce rozwój technologii, służącej bezpieczeństwu finansowany jest w dużej mierze z pieniędzy Unii Europejskiej, w ramach projektów typu R&D. Przykładem tej tendencji może być bardzo kosztowny i równie kontrowersyjny projekt INDECT, którego celem jest wypracowanie i zbudowanie kompleksowego systemu inwigilacji. Jego elementami mają być: kontrola treści w Internecie, system monitoringu wizyjnego, połączony z rozpoznawaniem twarzy i integracja policyjnych baz danych. Liderem w tym międzynarodowym projekcie badawczym jest krakowska Akademia Górniczo-Hutnicza.

 

Na swej stronie internetowej Fundacja Panoptykon deklaruje, iż nie występuje przeciwko korzystaniu z nowoczesnych technologii. Zależy jej na wypracowaniu: „(…) rozwiązań gwarantujących równowagę między konkurencyjnymi wartościami”. Co to znaczy?

Za każdą korzyść jest pewna cena: może nią być także ograniczenie naszej prywatności. Informacja o nas to cena, którą płacimy za komfort funkcjonowania w społeczeństwie, korzystania z produktów dopasowanych do naszych potrzeb itd. Ludzie chcą żyć bezpieczniej i wygodniej, potrzebne są więc systemy nadzoru, które umożliwią zrealizowanie tych potrzeb. Problem leży przede wszystkim w zachowaniu proporcji ceny do korzyści i w nie zafałszowywaniu rzeczywistości przez tych, którzy te korzyści oferują. Wydaje mi się, że najlepszym przykładem zachwiania tej równowagi i zafałszowania obrazu świata jest powszechnie uprawniana na świecie polityka pod hasłem „bezpieczeństwo kosztem wolności”. W dyskursie publicznym powtarza się mantrę, że „ludzie chcą bezpieczeństwa”. W jaki jednak sposób rosnące ograniczenia wolności gwarantują nam wzrost bezpieczeństwa?

Czy da się zbliżyć te konkurencyjne wartości? Nie wiem. Mamy nadzieję, że przynajmniej przyczynimy się do publicznej dyskusji na temat tego, gdzie ów punkt równowagi należy w społeczeństwie wytyczyć. Dla jednego człowieka granica bezpieczeństwa przebiega bardziej „na lewo”, dla drugiego „na prawo” – i na tym polega demokracja, by te granice negocjować. Obawiam się, iż nie ma modelu – wspólnego dla wszystkich. Powinna jednak istnieć wspólna dla wszystkich „dolna” granica – punkt, poniżej którego nie można zejść w ograniczaniu wolności. Taką nieprzekraczalną granicą, według Konstytucji, jest ludzka godność oraz zasada, że ograniczenia praw i wolności, przyjmowane w państwie demokratycznym, nie mogą naruszać ich istoty.

 

Na ile „bieda” staje się dziś narzędziem nadzoru pewnych kategorii osób, które według danego sytemu nadzoru są zdefiniowane jako „grupy ryzyka”? W jaki sposób przejawia się ich wykluczenie na różnych płaszczyznach życia społecznego?

To ogromny temat i jeszcze dogłębnie się nim nie zajmowaliśmy, ale z pewnością problem jest. O biedzie, jako formie wykluczenia społecznego, nie będę mówić, ponieważ to znowu temat spoza naszego obszaru kompetencji. Do tej pory interesowaliśmy się głównie specyfiką nadzoru nad osobami biednymi i wykluczonymi społecznie. Osoby biedne są poddawane specyficznym formom nadzoru i kontroli. Czy są przez to „bardziej” nadzorowane? Z jednej strony, biedni nie korzystają z pewnych usług, szczególnie tych komercyjnych, a zatem są w dużym stopniu wyłączeni z form kontroli, jakie realizują się poprzez rynek. Z drugiej strony – korzystają z pomocy społecznej, a więc państwo chce, i co do zasady ma prawo, wiedzieć o nich więcej.

Problem w tym, że człowiek biedny nie jest traktowany tak samo, jak ten, który ma pełnię praw ekonomicznych. Badacze zajmujący się pomocą społeczną czy bezdomnością potwierdzają, iż poziom poszanowania ludzkiej godności i prywatności w tym systemie bywa dramatycznie niski. Dane klientów pomocy społecznej czy osób bezdomnych bywają traktowane jak informacja publiczna. Tak oczywiście być nie powinno. Z punktu widzenia prawa, dane klienta MOPS i klienta banku są równie ważne. I taką logikę chcielibyśmy promować w społeczeństwie.

 

Panoptykon monitoruje działania instytucji publicznych i rynkowych, które tworzą systemy nadzoru, bądź z nich korzystają. Przygląda się praktykom kontroli, nadzoru i zbierania informacji, które dotyczą nas jako konsumentów, pracowników czy obywateli. W końcu 2010 r., w ramach rządowego projektu pl.ID, miały być wydane pierwsze biometryczne dowody osobiste, wzbogacone o mikroprocesor, służący do kodowania danych. Będą one spełniały funkcję „klucza”, umożliwiającego dostęp do baz, znajdujących się w rejestrach państwowych. W 2011 roku, podczas przeprowadzania Narodowego Spisu Powszechnego, powstała „superbaza” informacji o Polakach. Znajdą się w niej poufne informacje o tym, ile zarabiamy, jakie płacimy podatki, alimenty, rachunki, czy jesteśmy karani. Proszę pokrótce scharakteryzować sprawy, które aktualnie monitoruje Panoptykon.

Na początek pewna korekta, dot. projektu pl.ID: dowody były i są biometryczne. Był plan wprowadzenia drugiej cechy biometrycznej – odcisku palca – ale w końcu od niego odstąpiono. Poza tym, na mikroprocesorze, wbudowanym w kartę dowodu osobistego, nie będzie zapisu danych osobowych, a jedynie elektroniczny klucz, umożliwiający dostęp do odpowiedniej bazy danych. W przypadku projektu pl.ID problem leży nie tyle w nowym dowodzie osobistym, co w integracji publicznych baz danych. Nie ma podstawy prawnej dla takiego działania ani odpowiednich, praktycznych gwarancji poszanowania prawa do prywatności obywateli, których dane mają być integrowane. Stworzenie systemu, jaki umożliwia dostęp do 6 publicznych baz według jednego klucza, stwarza pewne ryzyko nadużyć, z czym państwo powinno się zmierzyć. Dzięki przeprowadzanej integracji baz, jedno kliknięcie w klawisz „Enter” umożliwi wygenerowanie precyzyjnego profilu obywatela, co samo w sobie nie jest oczywiście złe, o ile z tego narzędzia nie będzie można skorzystać tylko w uzasadnionych przypadkach, a nie jak w obecnym stanie prawnym, także w celu ogólnie pojętej „prewencji”, którą uprawia CBA, ABW i kilka innych służb. Dlatego Fundacja Panoptykon uważnie monitoruje ten projekt. Wzięliśmy także udział w dyskusji nad zmianą ustawy dotyczącej uprawnień służb specjalnych tj. Centralne Biuro Antykorupcyjne (CBA), które ma szerokie uprawnienia do przetwarzania danych (w tym danych wrażliwych), nie zawsze uzasadnione operacyjnie. Interesuje nas ogólnie problem braku transparentności w działaniach państwa, w szczególności służb specjalnych, które odmawiają dostępu do informacji na temat technik ich postępowania.

Odrębny problem, to mnożenie i integrowanie baz danych o obywatelach, czego przykładem jest wspomniany już projekt pl.ID, ale również rozbudowa Systemu Informacji Oświatowej (SIO), służącego m.in. do gromadzenia danych na temat ścieżki edukacyjnej uczniów. Jak zwykle, powstaje pytanie czy państwo w ogóle powinno zbierać takie informacje? Uważam, że nie. W Polsce popularne jest jednak podejście „im więcej danych tym lepiej”. Przyjmuje się nieomal automatycznie, że tworzenie dużych, publicznych baz danych jest dla społeczeństwa dobre.

Interesujemy się także rozrostem monitoringu wizyjnego w imię bezpieczeństwa w miastach, co uważamy za jeden z kluczowych problemów w Polsce, w obszarze ochrony prywatności. W sferze problematyki międzynarodowej, Fundacja Panoptykon interweniowała m.in. w sprawie przekazywania z UE do USA danych bankowych SWIFT (formalnie dla celów walki z terroryzmem) oraz tzw. „retencji” danych, czyli obowiązkowego zatrzymywania danych o połączeniach telekomunikacyjnych przez operatorów telekomunikacyjnych i dostawców powszechnie dostępnych usług internetowych. Wreszcie, jednym z naszych celów jest powstrzymanie, a przynajmniej znaczne opóźnienie, przyjęcia umowy międzynarodowej ACTA, czyli Układu o Zwalczaniu Podrabiania w Handlu (Anti-Counterfeiting Trade Agreement). W tym wypadku problemem są próby wprowadzenia kontroli nad korzystaniem z takich usług internetowych, jak komunikacja P2P oraz możliwości tzw. odcinania od Sieci za naruszenia praw autorskich.

 

Czy Fundacja Panoptykon bada również formy nadzoru stosowane w więziennictwie? 1. września 2009 r. weszła w życie „Ustawa o wykonywaniu kary pozbawienia wolności w ramach systemu dozoru elektronicznego (SDE)”. Nowa forma kary polega na kontroli skazanego poprzez umieszczenie na jego nodze elektronicznej opaski, która, w połączeniu z wmontowanym w pobliżu systemem monitorującym, umożliwi odbywanie kary we własnym domu. Jaka jest opinia Fundacji na temat tego rozwiązania?

Akurat tym problemem polskiego więziennictwa nie zajmowaliśmy się i nie mamy w tej kwestii oficjalnej opinii. Natomiast ważny był dla nas problem stosowania monitoringu wizyjnego w zakładach karnych, także w miejscach przeznaczonych do czynności intymnych więźniów. W związku z serią samobójstw i pobić więźniów wprowadzono prawną możliwość monitorowania tzw. kącików sanitarnych. Należałoby się zastanowić, gdzie w tym wypadku przebiega owa „dolna granica” ograniczenia prawa do decydowania o sobie i poszanowania ludzkiej godności. Być może człowiek powinien mieć prawo odebrać sobie życie w więzieniu i państwo nie powinno w to ingerować? Nie wiem. Tym bardziej oczekiwałabym w tej sprawie poważnych konsultacji z samymi zainteresowanymi, których przy projektowaniu rozporządzenia nie przeprowadzono.

Natomiast Ustawa o wykonywaniu kary pozbawienia wolności nie wydaje mi się na tym tle problematyczna. Kara więzienia, a więc zupełne pozbawienie wolności, zostaje przecież złagodzona na ograniczenie wolności poruszania się (do tego sprowadza się działanie elektronicznej obroży). Dzięki temu systemowi więzień może odbywać karę w bardziej przyjaznych warunkach (we własnym domu) i częściowo funkcjonować w społeczeństwie. W zamian za kontrolę w postaci obroży, oferuje mu się poszerzenie sfery wolności. To chyba uczciwa transakcja społeczna?

 

Zdaje sobie Pani sprawę z tego, że takie stanowisko zapewne nie spodoba się ruchom abolicjonistycznym, jak choćby Anarchistyczny Czarny Krzyż, które walczą z więziennictwem, będącym najbardziej drastyczną formą z państwowych represji?

Jako Fundacja, nie polemizujemy z ideą więzienia ani z polityką karną. To zagadnienie po prostu nie leży w sferze naszych kompetencji. Mogę mieć na ten temat tylko osobiste zdanie i, jako obywatelka także, nie popieram polityki karnej w obecnym kształcie. Systemowa zmiana tej polityki to jednak pole dla karnistów, kryminologów i filozofów. Dlatego na ten temat wolałabym się nie wypowiadać jako szefowa Fundacji Panoptykon.

 

Fundacja analizuje rozwiązania prawne – te obowiązujące i dopiero proponowane (także na poziomie Unii Europejskiej) z punktu widzenia szeroko pojętego prawa do prywatności oraz interweniuje, kiedy jest ono zagrożone. Czy wysuwała jakieś inicjatywy legislacyjne? Celem Panoptykonu jest też prowokowanie dyskusji społecznej na temat funkcjonowania w Polsce powszechnego nadzoru. Czy dzięki niej udało się zablokować konkretne posunięcia władz oraz wypracować skuteczne narzędzia interwencji?

Mieliśmy na tym polu kilka małych sukcesów. Dzięki akcji podjętej przez Panoptykon, we współpracy z innymi grupami obywatelskimi i organizacjami pozarządowymi oraz zmasowanej reakcji społecznej, udało się zablokować bardzo niebezpieczny pomysł, jakim był projekt wprowadzenia Rejestru Stron i Usług Niedozwolonych. Sygnalizowaliśmy też inne problemy, którymi w efekcie zajęli się Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych i Rzecznik Praw Obywatelskich, m.in. obowiązkowej personalizacji kart miejskich, integracji publicznych baz danych i obowiązkowych badań ginekologicznych dla kobiet. Udało nam się także podnieść w Polsce problem retencji danych i porozumienia SWIFT. W obydwu sprawach spodziewamy się interwencji Rzecznika. Nasza rola w tym procesie przypomina wrzucenie kuli do gry, które prowokuje dalszy ciąg akcji i reakcji. Trudno jest przypisywać sobie zasługę za końcowy efekt, ale mamy nadzieję, że nasze „inspiracje” popychają sprawy we właściwym kierunku.

 

Wiele rozwiązań legislacyjnych, służących kontroli społecznej, państwo wprowadza „po kryjomu”. Od 22. czerwca 2009 r. wydawane są w Polsce paszporty zawierające drugą cechę biometryczną – obok obrazu twarzy także odciski palców. Jednak wprowadzenia tych dokumentów nie poprzedziła żadna debata publiczna. Pomiędzy 1. kwietnia a 31. maja 2010 r. w wybranych gminach przeprowadzono też spis próbny – najważniejszy etap prac przygotowawczych do Narodowego Spisu Powszechnego. Na ile przeciętny obywatel jest bezbronny wobec takich posunięć?

Unikałabym stwierdzenia, że nic nie da się zrobić. W dobie społeczeństwa informacyjnego widzę wielkie pole do działania dla ruchów społecznych i organizacji społeczeństwa obywatelskiego. Wraz z Internetem zyskaliśmy naprawdę ogromne możliwości samoorganizowania się i wymiany informacji. Dzięki łatwości komunikowania się i organizowania w większe grupy, mamy rosnący wpływ na to, co się dzieje w polityce. Pokazał to przykład zmasowanej akcji wokół wspomnianego Rejestru Stron i Usług Niedozwolonych, której nie koordynował żaden centralny ośrodek. Najważniejszym czynnikiem, umożliwiającym takie oddolne działania, jest jednak nie sam Internet, ale dostęp do informacji. Uwolniona informacja działa na naszą korzyść.

Brakuje przede wszystkim otwartych i rzetelnych konsultacji społecznych na każdym istotnym etapie prac legislacyjnych. Potrzebny jest także scentralizowany i przyjazny użytkownikowi system publikowania projektów aktów prawnych. W takim systemie powinny być zamieszczane propozycje zmian prawa, pochodzące ze wszystkich źródeł: poszczególnych Ministerstw, Kancelarii Premiera Rady Ministrów, grup poselskich, Prezydenta – w otwartych formatach oraz w sposób, umożliwiający przetwarzanie tych informacji przez obywateli. Czegoś takiego obecnie nie ma. Każdy podmiot publikuje swoje propozycje we własnym Biuletynie Informacji Publicznej (BIP), najczęściej w formie zeskanowanego dokumentu, którego treść nie daje się automatycznie przeszukać. Dla przeciętnego obywatela, a nawet dla wyspecjalizowanej organizacji pozarządowej, stałe, „ręczne” monitorowanie takiego ogromu rozproszonej informacji jest niezwykle trudne.

Kończy się tym, że dobrze poinformowani są tylko ci, których Ministerstwo chce o swoich propozycjach zmian prawnych poinformować.

 

W jakim stopniu do wzrostu represyjności państwa polskiego oraz rozbudowy w nim różnych instrumentów kontroli społecznej przyczyniło się jego wstąpienie do Unii Europejskiej (UE) w 2004 r.? Podpisując układ z Schengen, Polska zobowiązała się do wdrożenia systemu kontroli osób przekraczających część zewnętrznej granicy UE. W 2009 r. został opracowany pod złudną nazwą: „Przestrzeń wolności, bezpieczeństwa i sprawiedliwości w służbie obywateli” kolejny, 5-letni plan Unii, tzw. Program Sztokholmski. Określa on cztery obszary współpracy państw na lata 2010-2014, a są nimi: policja i służby celne, ratownictwo, współpraca prawna, azyle, migracje i polityka wizowa. Obowiązuje też Traktat z Prüm, mówiący o zacieśnieniu współpracy transgranicznej w zakresie „zwalczania terroryzmu i przestępczości zorganizowanej”. Policje wszystkich krajów UE tworzą bazę wymiany danych na temat DNA oraz cyfrowych zapisów odcisków palców osób podejrzanych, gwarantując przy tym wzajemny dostęp do informacji o ich danych personalnych.

Odpowiedź jest zawarta w samym pytaniu. UE plasuje się w roli żandarma, stojącego na straży „globalnego bezpieczeństwa”, a tym samym przypisuje sobie szereg uprawnień eksterytorialnych. W oficjalnym dyskursie UE mówi się wiele o „wolności”, ale w jej działaniu widać przede wszystkim ograniczenia i dynamiczny rozrost instrumentów nadzoru. W Programie Sztokholmskim – dokumencie politycznym wyznaczającym cele UE w zakresie bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego na najbliższe 5 lat – jest mowa o „cyfrowym tsunami”, jako kluczowym narzędziu realizowania tej polityki. Unia oficjalnie przyjmuje zasadę: „Im więcej wiemy o naszych obywatelach, tym lepiej”. Potrzeba gromadzenia danych jest dyktowana przez logikę prewencji – wyprzedzania zagrożeń i zapobiegania „nieprawidłowym zachowaniom”. Taka logika służy kreowaniu wewnętrznego wroga i bywa cynicznie wykorzystywana do daleko idących ograniczeń praw człowieka.

 

Program Sztokholmski, wdrażany obecnie w krajach Unii Europejskiej, budzi wiele kontrowersji z punktu widzenia praw człowieka. Zakłada on m.in. utworzenie ujednoliconej bazy danych z informacjami o obywatelach. Dane, pochodzące z systemów informatycznych Policji i służb bezpieczeństwa krajów członkowskich, łączy się z informacjami ze scentralizowanych baz danych, tj. SIS i Europol. Fundacja Panoptykon przyłączyła się do międzynarodowej kampanii Reclaim Your Data (Odzyskaj Swoje Dane) przeciwko Programowi Sztokholmskiemu. Zachęca wszystkich, by korzystali z obywatelskiego prawa dostępu do własnych danych, zgromadzonych w systemach informatycznych. Czy można prosić o przedstawienie wyników z prac w ramach tej kampanii? Jak odbywa się to „odzyskiwanie danych”?

Kampania Reclaim Your Data jest próbą zainteresowania ludzi tym, co wie o nich państwo. Obecnie nie specjalnie wiemy, co się z tą informacją dzieje, w jaki sposób jest przetwarzana, komu i kiedy przekazywana. Mamy jednak prawo wiedzieć i warto nauczyć się z niego korzystać. Ta europejska kampania to także reakcja na nadmiarowe i prewencyjne zbieranie informacji w Unii Europejskiej. Chodzi głównie o funkcjonowanie europejskiej bazy danych SIS i policyjnego systemu wymiany danych SIRENE.

Akcja polega na tym, aby drogą takich obywatelskich prób „odzyskiwania danych”, wypracować przyjazne procedury udostępnienia danych przez organy, takie jak policja czy ABW. W Polsce ogromnym problemem jest kultura tajności. Brakuje otwartej dyskusji na temat granic zatrzymywania danych i zakazywania dostępu do nich „ze względów bezpieczeństwa”. To trzeba zmienić, dlatego zachęcam wszystkich do sprawdzenia, jakie informacje na Wasz temat znajdują się w systemach informatycznych Policji oraz do dzielenia się z Fundacją Panoptykon wszelkimi doświadczeniami i uwagami.

 

Michael G. Michael – australijski naukowiec z University of Wollongong’s School of Information Systems and Technology, stworzył nowe pojęcie „überveillance” – zbitkę słowną, pochodzącą od niemieckiego „über” (ponad) oraz „surveillance” (inwigilacja, śledzenie), oddając tym samym zarówno grozę niemieckiego totalitaryzmu czasów wojny, jak i współczesnego inwigilowania obywateli przez komórki rządowe, instytucje prywatne i półprywatne. Jego zdaniem w ciągu dwóch – trzech generacji wszyscy Australijczycy będą zaimplantowani mikrochipami w celu ich śledzenia. „Wydaje mi się, że mikroczipowanie stanie się w końcu obowiązkowe w kontekście identyfikacji jako elementu systemu „bezpieczeństwa narodowego” – powiada dr Michael. Spodziewając się takiej możliwości, sześć stanów amerykańskich, m.in. Wisconsin i Północna Dakota, wprowadziło do swoich stanowych przepisów zakaz przymusowego implantowania chipów. Polska nie posiada takiego prawa. Czy w przyszłości może zatem stać się miejscem szerokiego, a może i obowiązkowego stosowania nowoczesnych technologii inwigilacyjnych? Czy możemy się przed tym obronić?

Totalitaryzm to nie tylko wspomnienie z przeszłości, ale również nauka na przyszłość. Przyznam, że koncepcji überveillance wcześniej nie znałam, zatem swój pogląd sformułuję „na gorąco”. Moim zdaniem, to mało prawdopodobne, aby władzy publicznej w obecnych warunkach udało się zyskać totalną kontrolę nad informacją. Mamy raczej do czynienia z dużą ilością „wielkich braci”, którzy gromadzą fragmenty informacji na nasz temat. Jeśli ktokolwiek miałby te wszystkie fragmenty układanki złożyć w całość, to raczej nie państwo, ale któryś z internetowych potentatów informacyjnych. Do przetworzenia takiej ilości danych potrzebny byłby komputer kwantowy, więc w tym momencie ogranicza nas także bariera technologiczna i finansowa. Technologia inwigilacyjna kosztuje realne pieniądze. A zatem musi istnieć ekonomiczne uzasadnienie dla takiej inwestycji. Niekoniecznie interes publiczny – jak pokazuje przykład rozplenienia monitoringu wizyjnego, może to być także interes konkretnego lobby biznesowego, które ma wystarczający wpływ na państwo. O ile trudno mi wyobrazić sobie sens integracji danych krążących po Internecie w rękach państwa, o tyle skutecznie potrafię sobie wizualizować ekspansję technologii inwigilacyjnych, takich jak chipy czy skanery ciała. W tym kontekście najbardziej realnym zagrożeniem jest dalsze wzmocnienie lobby producentów technologii bezpieczeństwa, co może przekształcić politykę państwa w kierunku swoistego überveillance.

Co do samego chipowania – ten etap, niestety, wydaje się całkiem realny. Przy wdrażaniu każdej technologii bezpieczeństwa, obowiązuje zasada „małych kroków”. Na początku ulegamy im dlatego, że dajemy się przekonać do ustępstwa na rzecz pewnych wartości, np. chipujemy przewlekle chorych ludzi dla ich własnego bezpieczeństwa. Stopniowo jednak przyzwyczajamy się i zaczynamy takie rozwiązania akceptować jako standard. Najpierw zgadzamy się na spersonalizowane karty miejskie, potem na projekt pl.ID… Być może za chwilę zaakceptujemy chipy, wierząc, iż dzięki nim poczujemy się bezpieczniej.

 

– Dziękuję za rozmowę.

 

Międzynarodowy Dzień Sprzeciwu Wobec Inwigilacji

11. września ustanowiono Międzynarodowym Dniem Sprzeciwu Wobec Inwigilacji. W rocznicę tragicznych wydarzeń z 2001 roku grupy obywatelskie organizują się, aby protestować przeciwko instrumentalnemu wykorzystywaniu tej tragedii do zwiększenia kontroli nad społeczeństwami, przeciwko polityce strachu i nasilającej się inwigilacji oraz by promować powrót do języka podstawowych praw i wolności.

W tym dniu, w Warszawie, odbył się happening przeciw inwigilacji i monitoringowi, zorganizowany przez Fundację Panoptykon. W czasie trwania happeningu, aktywiści przypominali przechodniom, iż są monitorowani. Aby nikt nie miał wątpliwości, obraz wideo z monitoringu był wyświetlany na dużym ekranie. Uczestnicy akcji uspokajali przechodniów, że jest to normalna procedura i że zarówno podmioty prywatne jak i państwowe mają stały dostęp do wszelkich informacji na temat obywateli.

 

Za: www.cia.bzzz.net

Pierwodruk: Inny Świat nr 33

(Visited 13 times, 1 visits today)

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*