Czy ludzie żywi – już nie aktywni – zasługują na zainteresowanie i uznanie?

 

Jak się ma tytułowe pytanie do naszych zachowań wobec ludzi powszechnie znanych, którzy byli naszymi idolami, wyróżniali swoją się nieprzeciętnością, swoim geniuszem i przyczyniali się do przeżywania przez nas odczuć, graniczących z rozkoszą, z ucztą dla ducha? Gdybyśmy poczynili głębsze obserwacje, to dałoby się zauważyć, że nasze własne zachowania stanowią uzasadnienie, potwierdzenie, podstawę do udzielenia udzielenia samym sobie reprymendy – nie za co innego, lecz za stosunek do tych, którzy „odpoczywają po walce”. Poczytajmy! 

Czy zawsze musimy żałować poniewczasie?

Czy zawsze musimy rwać włosy z głowy i rozpaczać, gdy „mleko się już rozlało”? Czy zawsze trzeba, z całym współczuciem i ubolewaniem nad ciężką dolą i osamotnieniem człowieka znanego i cieszącego się ongiś naszym uwielbieniem, czekać aż on umrze? Czy zawsze musimy być mądrzy dopiero po szkodzie?

Przykład pierwszy z brzegu – ubolewanie nad ciężkim losem Violetty Villas. Tyle tylko, że miało to miejsce… po Jej odejściu do wieczności. Za życia, po zniknięciu ze sceny, żyła w odosobnieniu, opuszczona przez ludzi, niezrozumiana, w upokorzeniu, bez wsparcia i współczucia. Tak swój żywot kończyła Ta, która swoim śpiewem zachwycała, urzekała barwą głosu… Ludzie wprost szaleli, gdy wychodziła, pełna wdzięku i powabu, na scenę. A jednak dopiero Jej śmierć uprzytomniła ludziom, że byli wobec Niej nie w porządku, że zachowali się podle, jakby zabrakło im dla wokalistki odruchu wdzięczności za tyle wzruszeń, jakie im dała, śpiewając swoje pieśni.

A teraz spytam – czy aby dzisiaj honorujemy należycie, podobne Violettcie Villas osoby, które jeszcze są wśród nas? Czy przedstawiciele mediów i wszyscy inni, mający możliwości wpływania na bardzo złożone relacje, jakie zachodzą pomiędzy ludźmi czynnymi zawodowo i publicznie, będącymi odbiorcami – szeroko pojętej – sztuki, a twórcami tej sztuki, co z racji wieku i stanu zdrowia znaleźli się w stanie spoczynku,  zrobili wszystko, aby te relacje były – chociażby – zadowalające? Przecież można sobie łatwo wyobrazić, iż zejście ze sceny na widownię, przejście od hosanny do powszedniości, od święta do codziennej szarości – są przeżyciem, pozostawiającym po sobie trwały ślad w psychice człowieka. I stan ten powinniśmy uwzględnić w relacjach, kontaktach, w stosunkach z ludźmi, będącymi do niedawna gwiazdami sceny lub estrady. Czy uwzględniamy?

Wydaje mi się, że nie powinniśmy zachodzących gwiazd kultury pozostawiać samym sobie, a swojego zachowania tłumaczyć unikaniem kontaktów z mediami przez tych, którzy dopiero co zstąpili na ziemię.  Na okazanie wdzięczności za doznane wzruszenia, radości i wszelkie artystyczne przeżycia powinniśmy znaleźć skuteczny sposób i nie pozwolić, aby niedawni idole czuli się osamotnieni, zapomniani… Pomoc jest tylko wówczas pomocna, gdy przychodzi w porę i przynosi ulgę. W przypadku piosenkarki – tak naprawdę gorszyliśmy się własnym zachowaniem.

 

Kolejny przypadek. Półroczna Magda z Sosnowca niby to ginie z wózka podczas spaceru po mieście. A jak się okazuje, dziecko zmarło, uderzywszy główką o próg, bo wypadło 22-letniej mamie z rąk, podczas przewijania, czy jakiejś innej czynności. Matka wpada w panikę. Ogromny wstyd i strach przed tym – co powiedzą ludzie? Najlepiej wszystko ukryć, by nie wytykali palcami, żeby głowy w drugą stronę nie odwracali, mijając się na ulicy, czy na klatce schodowej. Toteż ukryła. Cóż, szydło wyszło z worka. I miast kompromitacji spotkało ją oskarżenie o popełnienie zbrodni. Inna rzecz, iż rozdmuchiwanie tragedii w Sosnowcu miało odwrócić uwagę mieszkańców RP od problemów istotnych dla wszystkich: planowego upadku przemysłu, bezrobocia, bezdomności i wciskania nam przestarzałych elektrowni atomowych.

 

Co na to wszystko Polacy?  Odpowiedź na to pytanie nikomu nie sprawiła trudności. Cała Polska lamentuje, młodzi i starzy płaczą – jak zwykle – nad nieszczęściem. Nieszczęściem tym boleśniejszym, że jego ofiarą było dziecko, maleńkie, bezbronne, wymagające matczynej opieki. A ja, jak zwykle, zapytam – czy naprawdę troszczymy się o swoje potomstwo? Czy naprawdę mamy uwarunkowania, sprzyjające rodzicielstwu i wychowaniu potomstwa? Czy jest jakiś program wspierania macierzyństwa i wychowania? Czy ktoś radzi, poucza, wspiera duchowo – chociażby pierworódki, w okresie przed i po-porodowym? I czy nie lepiej dla nas wszystkich byłoby dopomóc rodzicielkom, miast poniewczasie zawodzić i gorszyć się potknięciami niedoświadczonych, młodych matek, które być może, zaszły w ciążę przypadkowo, a poród i dziecko stały się dla nich złem koniecznym? Widocznie nie lepiej, bo nie słyszałem, aby gdzieś prowadzono poradnictwo i otaczano szeroką opieką młode kobiety, wchodzące w wiek rozrodczy. Prawie wcale nie zajmujemy się pozabiologiczną stroną rozmnażania – procesu, który ma decydujący wpływ na kondycję rodzaju ludzkiego. Ów proces oddany został w ręce „instynktu samozachowawczego”, który z racji otrzymywania od losu różnej ilości „talentów”, nie zawsze dostatecznie wywiązuje się z nałożonego obowiązku.

Nadszedł już wielki czas, abyśmy tak ważnego procesu nie oddawali w ręce instynktu samozachowawczego, tylko wspólnie, racjonalnie i w sposób zorganizowany spróbowali się nim zająć, nie czekając aż – przywoływane na początku – mleko „znów się rozleje”.

Zainteresowanie człowiekiem musi trwać od poczęcia do zgonu – bez względu na związane z tym trudności. Ktoś mądrzejszy od mnie dawno pisał:

Daremne żale, próżny trud,

Bezsilne złorzeczenia!

Przeżytych kształtów żaden cud

Nie wróci do istnienia.

Czy aby ci,  którzy tak rozwodzili się i gorszyli przedśmiertnymi cierpieniami pani Violetty, raczyli odwiedzić np. Ewę Demarczyk, Stana Borysa, Seweryna Krajewskiego, Piotra Szczepanika, Halinę Kunicką czy nawet Jerzego Połomskiego i wielu jeszcze innych znakomitych artystów, tak estradowych, jak i teatralnych czy filmowych, o których wypadałoby, choćby z okazji urodzin czy imienin – wspomnieć i pokazać obecnym seniorom ich ulubieńców z lat młodości.

A wystarczyłoby tak niewiele – trochę otwarcia się na „bliźniego swego”, głównie tego, co naszej pomocy potrzebuje. Gdybyśmy tak właśnie uczynili – być może sami siebie moglibyśmy uchronić od zapomnienia.

Na pocieszenie: http://www.youtube.com/watch?v=sd_H8eHyZgk

 

Tadeusz Śledziewski

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*