Kościół za zasłoną

 

 

 

 

 

 

 

 

No i co dalej? Encyklopedycznie Kościół katolicki to „największa chrześcijańska wspólnota wyznaniowa”. W języku potocznym, najczęściej kościołem nazywamy obiekt sakralny, w którym odprawiane są nabożeństwa, będące przejawem więzi człowieka z Bogiem. Wydaje nam się, że to właśnie kościelna atmosfera sprzyja nawiązaniu kontaktu z Bogiem. Czy tylko atmosfera? A może to, utwierdzona przejmowaniem z pokolenia na pokolenie, świadomość istnienia Boskości w „Płatkach Chleba” przechowywanych w Tabernakulum ma nie mniejszy wpływ na stan ducha człowieka, odczuwającego potrzebę interwencji boskiej w swoje życie? Pewnie i jedno i drugie. Wydaje mi się, że w kościele rzeczywiście łatwiej można się wyciszyć, pozostawić materię, ziemskość – poza drzwiami kościoła, a skupić się na łączności z Bogiem, na otwarciu przed Nim, swego wnętrza, całego siebie. I nie tylko na samym otwarciu. Powiedziałbym, na oddaniu całego siebie – Bogu – w opiekę. Pobyt w kościele, jakby utwierdza wiarę człowieka w otaczanie go Boską Pieczą. Toteż, poza uczestnictwem w mszach niedzielnych, do kościoła udajemy się, najczęściej w ciężkich chwilach życia, gdy wszystkie inne zabiegi nie przyniosły poprawy naszej trudnej sytuacji.

Chyba to będzie najbliższe prawdy, że naszą świadomość istnienia Boskości w „Płatkach Chleba”, jak i odczucie specyfiki kościelnej atmosfery, odziedziczyliśmy w spuściźnie po przodkach. Należy jednak zaznaczyć, że Płatki Chleba zostały ubóstwione przez Jezusa Chrystusa – Mesjasza, Syna Bożego, jednorodzonego. Od Którego narodzenia liczymy bieg czasu – Nowej Ery – więc stosunkowo niedawno. Bo specyfika kościelnej atmosfery – można powiedzieć – istnieje od zawsze. Świątynie – odpowiedniki naszych kościołów – istniały na długo przed narodzeniem Chrystusa i pełniły tę samą rolę, co dzisiejsze, nasze kościoły. W nich także skupiali się wierni i także do nich przychodzili ludzie, będący w utrapieniu, aby zawierzać je swoim Bóstwom. Wynika z tego, iż człowiek – jako istota – odczuwał zawsze potrzebę łączności z istotą nadprzyrodzoną. To tak, jakby ludzie rodzili się z syndromem podrzędności, z poczuciem słabości, niewiary w pełnię władzy nad samym sobą, a nawet z poczuciem swojej nicości. Tak na dobrą sprawę pozycja człowieka we Wszechświecie jest nie do określenia, bo człowiek jest tak samo wielki, jak i mały, znaczy dużo i nic nie znaczy. Odnosi się wrażenie, że sam człowiek jest niczym. Dopiero owoce jego działalności, jego pracy, stanowią jakąś wartość dla środowiska, w którym żyje.

Bez obawy popełnienia pomyłki można powiedzieć: Tak kiedyś, jak i dzisiaj, w poszczególnych zbiorowościach, czy też wspólnotach ludzkich wysuwały się na czoło niektóre jednostki, obdarzone szczególnymi zdolnościami w nawiązywaniu kontaktów z Bóstwami, w zjednywaniu Ich sobie, znajdywaniu z Nimi – jak gdyby – wspólnego języka. Osoby takie zyskiwały wśród wiernych wyższą rangę. Czasem uważano je za pośredników, niezbędnych do wyproszenia łaski u Bogów. Dawnymi czasy – bywało – decydowały, wyrokowały o sprawach wielkiej wagi, wynosiły na piedestał i z niego strącały.

Chrześcijaństwo, że tak powiem, zstąpiło z Nieba i narodziło się w Betlejem – mieście położonym w krainie Judy. Mogę chyba tak się wyrazić, jako że twórcą Chrześcijaństwa i pierwszym Chrześcijaninem był zrodzony z Marii Dziewicy Syn Boży – Jezus Chrystus. Wiele dzieł sprawczych przypisywanych jest Chrystusowi. W moim odczuciu najważniejszym dla ludzkiego bytu jest wyrażenie zgody zstąpienia na ziemię, przyjęcia ludzkiej postaci i przeżycia wśród ludzi całego swego życia, jako Syna Człowieczego. Dla istoty boskiej, która w swym istnieniu nie doświadczyła ludzkiego losu, takie ofiarowanie się – bo podjęcie się takiego zobowiązania, przy znajomości jego następstw można tak nazwać – należy uznać za dzieło, iście heroiczne. Przecież Jezus musiał opuścić swe niebieskie trony, gdzie cierpienie i ból, pogarda, poniżenie, jak również śmierć, dostępu nie mają. To tak, jakby Bóg, wiedząc jak zostanie przez nas potraktowany powiedział: Nic mnie nie zrazi. Chcę się z wami zjednoczyć i stać się jednym z was, abyście uwierzyli, ze środowisko, w którym zostaliście osadzeni jest dziełem, przy tworzeniu, którego Trójca Boska uwzględniła wszystkie możliwości i rozważyła wszystkie, za i przeciw. To tak, jakby powiedział: Przyszedłem do was, aby wam głoszeniem swych nauk przybliżyć Królestwo Boże, które możecie osiągnąć stosując się do nich i zachowując Boskie Przykazania. To tak, jakby powiedział: Przyszedłem do was, aby przeżyć życie, jakie mogło się przydarzyć każdemu z was, nie uchylając się od żadnego ciężaru, jaki los człowieczy włoży na moje barki.

W powszechnym obiegu Jezus Chrystus nazywany jest – Zbawicielem, Odkupicielem, jak również Ofiarą. Przy czym Zbawienie jest rozumiane jako wyzwolenie od zła. Na temat Odkupienia i Ofiary nie będę się wypowiadał, jako że miana te w moim odczuciu są wyjątkowo kontrowersyjne. (Proszę zapoznać się z moim materiałem pt. Moja wizja Chrystusowego Mesjanizmu

http://www.dyskusje.radiokatolik.pl/viewtopic.php?f=1&t=21652&sid=d4611310dff38e2ae5ddeeeb7ef273d ).

Odnośnie Zbawienia, rozumianego jako wyzwolenie od zła – powiem, że zło w świecie, po narodzeniu i ukrzyżowaniu Chrystusa ma się tak samo dobrze, jak przed jego narodzeniem. Zgłębiając, czy też bardziej roztrząsając istnienie zła, można powiedzieć, że było ono od zawsze. Czy tylko w doczesności? Tego nie wiem. I wątpię, czy w naszej doczesności odpowiedź na to pytanie znajdziemy. Wracając do roztrząsania zła, można by rzec, iż w dziele Zbawienia ma także swój udział. Wszak Zbawienie dokonało się dzięki skazaniu i ukrzyżowaniu niewinnego, jedynego sprawiedliwego człowieka na ziemi, jakim był Jezus Chrystus. Czy nie można powiedzieć, że dokonało się dzięki popełnieniu zbrodni? A zbrodnia, morderstwo jest pogwałceniem boskiego przykazania – „Nie zabijaj”. Wyszło na to, iż bez dokonania złego czynu, nie doszłoby do zbawienia ludzkości. Taki wniosek utwierdzić może w przekonaniu, o słuszności poglądu, że istnienie w naszej doczesności, dwóch stanów – Dobra i Zła – jest nieodzowne do właściwego jej funkcjonowania – do osiągnięcia pełni życia. Gorszącym się takim poglądem zadam pytanie: Dlaczego więc ludzie, przez tyle pokoleń doczesności nie usunęli zła ze swego postępowania w kontaktach między sobą, ze swej mentalności, ze swej codzienności – po prostu – ze swego życia? Przecież, tak na dobrą sprawę źródłem zła w większości jest człowiek. To z niego wylewa się najwięcej i chyba najbardziej potwornego zła. Mamy wolną wolę. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby każdy z nas emanował samym dobrem. Czemu tego nie robimy? Zdaje się, iż dotychczas nikt na to ostatnie pytanie nie odpowiedział.

Chrystus swoimi naukami i czynami – swoim całym życiem – przetarł szlak przez gmatwaninę przeróżnych teorii, przeróżnych „przepisów na poprawne życie”, wskazał właściwą „technologię” procesu, jakim jest ludzkie życie. W Ewangelii według św. Mateusza (28) czytamy: „Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi. (19) Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. (20) Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata”. A w 23.8, zwracając się do Apostołów zaleca: „Otóż wy nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście”.

Nie podejmę się oceny realizacji Chrystusowych wytycznych przez Jego „prelegentów”, których to obarczył zadaniem szerzenia wspomnianej wyżej technologii na życie, jak i oceny ich postaw. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na wydźwięk zaleceń. Przebija się z nich zachęta dotarcia z Chrystusową nauką do wszystkich ludzi i zachowania braterskiej postawy wobec bliźniego swego. To tak, jakby mówił: Bądźcie pośród wszystkich i wszędzie, bądźcie pośród braci – braćmi. No i w tym aspekcie pozwolę sobie zapytać: Czy nasi „Apostołowie” są w całej naszej przestrzeni życiowej i czy aby obecnym „Apostołom” nie milsze jest nadstawianie ucha ku tym, z ust których słyszą słowo „Rabbi”? Pozwoliłem sobie na postawienie takiego pytania, jako że nie byłbym w stanie odpowiedzieć na nie twierdząco. Uważam, iż głoszenie Słowa Bożego w ośrodkach kultu religijnego i edukacyjnych, to jakby działanie nie w pełnym wymiarze. Apostolstwo powinno być widoczne, obecne wszędzie tam, gdzie są ludzie i to nie tylko słowem, ale i czynem przykładnym. Obecni Apostołowie powinni zwiększyć swoją wrażliwość na ludzką krzywdę i piętnować, głośno mówić, a nawet przeciwstawiać się występowaniu nieludzkiego traktowania jednego człowieka przez drugiego.

Wydaje mi się jakoby z upływem czasu – licząc od narodzin Chrystusa Pana – spadkobiercy Apostołów oddzielali się od wiernych przesłoną. Na początku przejrzystą. Lecz z biegiem czasu przejrzystość przesłony słabła – aż w końcu całkowicie stała się nieprzejrzystą zasłoną. Dziś spadkobiercy Apostołów tworzą środowisko wyodrębnione, pełniące rolę przywódczą – smyczki zamienili na batuty. W związku z tym, z niesienia nauki Chrystusowej, przeszli do jej głoszenia. Żaden z nich rybakiem nie jest. Wybieraniem sieci wespół z bliźnimi się nie zajmuje. Nie można powiedzieć, że każdy z nich jest jednym z nas.

Co w człowieku siedzi i co go szturcha, co go ponagla do postawienia stopy na wyższym szczeblu hierarchicznej drabiny społecznej? Gdzie by nie był, nieważne, jakim zawodem by się nie parał, zawsze i wszędzie przynosi mu zadowolenie – z góry – na ludzi – nie tylko – patrzenie, ale i traktowanie bliźniego swego jako kogoś pośledniejszego. A trzeba wiedzieć, że – nie tylko w przypadku kapłaństwa – taka postawa ludzi nie zjednywa. Teraz już nikt im nie wmówi, że są lepsi i gorsi. Teraz ludziska na wynoszących się „ponad poziomy” krzywo spoglądają i co za tym idzie – ograniczają swe wsparcie.

Idiotyczny rekord Guinnessa, pobity w Częstochowie przez twórców pomnika Jana Pawła II (włókno szklane) doskonale wpisuje się w tradycję wywyższania Apostołów ponad wiernych. Wbrew, zresztą, intencjom samego Jana Pawła, które już dziś obchodzą niewielu.

Czy aby obecny Papież Franciszek – wzór skromności i bezpośredniości – zastosuje jakąś terapię? Czy tylko będzie dawał lekcje swoim zachowaniem? I jak wielu z tych Jego poglądowych nauk skorzysta?

 

Tadeusz Śledziewski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*