Kultura

Entropia cz.7

Szczęście domowego siedliska

 

            Zaczęliśmy wieść romantyczne życie dwojga zakochanych. Siadywaliśmy u mnie w kuchni przy stole, ustawionym na środku pomieszczenia, i patrzyliśmy sobie w oczy przez blat. Jej oczy uśmiechały się do mnie, a ja spijałem ten czar w zachwyceniu. Gładkość jej cery. Jej poświęcenie, dla którego zrezygnowała dla mnie ze swoich dawnych nawyków. Przestała włóczyć się po knajpach, jarać fajki, których smrodu nie znosiłem. Raz nawet, kiedy w napadzie zazdrości zarzuciłem jej, że wysyła na Facebooku zaproszenia do znajomości muzykom boysbandów dla podrastających dziewcząt, zlikwidowała natychmiast swoje konto. Chciała mi udowodnić, że jest wyłącznie moja. Co prawda, jak się w konsekwencji okazało, trochę zmitologizowała, bo tylko zawiesiła na jakiś czas, a nie skasowała kompletnie. W każdym razie byłem pod wrażeniem. Całe dnie spędzaliśmy razem. Spotykaliśmy się tylko ze sobą. Smażyliśmy pizze. Gotowaliśmy spaghetti. Ona często przywoziła ze sobą z domu różne wiktuały. Sąsiad jej rodziny, zapalony smakosz, wędził w spiżarni szynki, polędwice, kiełbasy. Śmiała się, że nie wie, czym on to właściwie pochłania, bo brak mu całego garnituru uzębienia. Przywoziła ciastka i bezy od ciotek. Następnie waliliśmy się do łóżka i oglądaliśmy nieme filmy, westerny, nową falę. Potem kochaliśmy się. Ona pachniała kremem Nivea, a ja kupowałem tę mieszczańską słodycz. Czułem jej pełne kształty obok siebie. Dotykałem jej różowości. Patrzyłem głęboko w oczy. Dokonywałem redukcji fenomenologicznej. Brałem świat w nawias – ja i ona byliśmy tym światem. Obserwowałem, jak powoli znika indywidualna świadomość każdego z nas. Wychodziłem z fizycznego siebie i z pozycji transcendentalnego ego przypatrywałem się w zadziwieniu tej parze. Zachwycały mnie niuanse topologicznych przekształceń sfery biologicznej w metafizyczną i na odwrót. Zaczynałem wierzyć w miłość. A kiedy nadchodził ten moment, kiedy czułem, że ma już dosyć, że przepełniła ją błoga radość, wyjmowałem i kończyłem na jej brzuchu. Potem kładłem się na nią. Rozmazywaliśmy się w mokrej śliskości. Ślizgaliśmy się po sobie, mocno się do siebie przytulając. Ona obejmowała mnie ramionami. Przyciskała mnie do siebie. Nurkowałem nosem w jej włosach dziewczyny-Wikinga. A potem szliśmy do łazienki. Wchodziliśmy do przykrótkiej wanny. Kontemplowaliśmy ciepło wody, którą dolewaliśmy co chwila, kiedy stygła. O swoich dawnych przyjaciołach – Stonodze, Szkopie i innych tak zwanych artystach – mówiła “łódzkie bagienko”. Spytałem, czy słyszała, że mój brat ma podobno dziecko z moją byłą dziewczyną Mileną. To tajemnica poliszynela, najpilniej strzeżona przez Szkopa.

            “Nie, nie,” pośpiesznie i zdecydowanie zaprzeczyła, “ta informacja okazała się jednak fałszywa.”

 

Chuj w operze

 

            Poszliśmy razem do filharmonii. Grano operę Vivaldiego. W przerwie podszedł do nas Czesław, zapalony meloman. Pogadaliśmy trochę. Po skończonym spektaklu Hanka pożegnała się ze mną i Czesławem, życząc nam miłego wieczoru, i pojechała sobie. Kiedy wróciłem do domu, czekała na mnie przed furtką.

            “Jebie cię?” spytałem konkretnie.

            “Nie wiem…” wyjaśniała rozbrajająco. “Pomyślałam, że może nie chcesz, żeby twój brat i inni wiedzieli, że masz coś ze mną wspólnego. Może uważasz mnie za idiotkę.”

            “A może to ty się mnie wstydzisz? I boisz, że cię nie wezmą już nigdy na żagle?”

            “Nie chcę wracać na żadne łódki! Nie interesują mnie już oni. Tylko traciłam z nimi czas.”

            “Przyznasz, że długo się namyślałaś.”

            “Skąd mogłam wiedzieć od razu, że to taki pojeb, ten mój chłopak? Zdradzał mnie. Całował się z inną dziewczyną. Kłóciliśmy się ciągle. Przyszło mu do łba, że jak będziemy mieli dziecko, to się poukłada. Boże, ja w ciąży z nim! To byłby dopiero koszmar!”

            “Faktycznie,” przyznałem. “To jak wy to właściwie robiliście?” zacząłem dociekać. Weszliśmy w międzyczasie do mnie na górę.

            “Bardzo rzadko. Jak już, to klasycznie. Po bożemu.”

            “Tylko?”

            “Błażej brał mnie jeszcze od tyłu.”

            “Tak jak ja?”

            “Nie, kładłam się bokiem i on we mnie wchodził. Ale to trwało parę sekund.”

            “No tak, ale byliście przecież na wakacjach. Tam nie było pola do popisu, w namiocie?”

            “Weź przestań, obok spała jego siostra. Co by sobie pomyślała! To było bardzo kochające się rodzeństwo.”

            “No, a z innymi? On był dla ciebie przecież stary dziad, ten Błażej. Miałaś jakiegoś chłopca w swoim wieku?” próbowałem się czegoś o niej dowiedzieć.

            “Za pierwszym razem zrobiłam to z kolegą ze studiów. Wsadził mi wtedy w pupala. W prezerwatywie. Ale tylko dwa razy posunął i wyjął.”

            “No co ty! Żartujesz! Miałaś stosunek analny?”

            “I to od razu za pierwszym razem!”

            “Nieźle,” pochwaliłem. “I to już wszyscy?”

            “Kiedy pracowałam przez rok w biurze informacji turystycznej – mama załatwiła mi tę robotę, kiedy zawaliłam rok w szkole – przyszedł do nas klient, jeden Włoch.”

            “Stary dziad…”

            “Dojrzały. Ale to była jednorazowa okazja.”

 

            Właśnie skończył jej się okres. Można było przestać uważać. Po godzinie ostrego bzykania, właśnie wtedy, kiedy się z nią droczyłem, żeby też dała mi spróbować wsadzić w pupę, wryło ją.

            “Co to? Krew!” zawołała przerażona. Była cała umazana osoczem. “Przecież okres dopiero co mi się skończył! Rozwaliłeś mnie! Rozwaliłeś coś we mnie tym swoim wielkim chujem!”

            Poszła do łazienki się umyć. Zastanawiała się nawet, czy nie jechać na pogotowie, ale nic z niej więcej nie ciekło, więc położyliśmy się spać. Rano wszystko było w porządku. Bzyknęliśmy się raz i poszliśmy pod prysznic. Przypadkiem zerknąłem na członka. Tuż pod żołędziem zerwane miałem całe ścięgno.

            “Ja jebę,” przeraziłem się nie na żarty, “to ty urwałaś mi kutasa!”

 

            Niezdrowo było się tak kisić tylko we własnym sosie. Mieliśmy więc pójść do tej samej galerii, gdzie się poznaliśmy dwa lata temu, na Brunatną. Wymówiła się, że woli zająć się samokształceniem.

            “Mam duże zaległości w kulturze,” powiedziała. “Niedługo robię dyplom, a do tej pory nic, tylko balowałam. Chcę raz na zawsze skończyć z takim życiem. To niewłaściwe miejsce dla młodej panienki. Kawalerowie bez orderów.”

            Nie poszliśmy zatem na wystawę. Nazajutrz zajrzałem na moją stronę Facebooka. Zobaczyłem Hankę na wystawie na Brunatnej, jak ciągnie samogon z rurki, przewala się na czyichś kolanach, pozując do zdjęcia. Słowem, kształci się. Notabene, tuż przy niej pręży się w obiektyw do zdjęcia Szkop. Spytałem ją, co to niby ma znaczyć. Przepraszała, tłumacząc się gęsto, że nigdy to więcej się nie powtórzy. Wieszała mi marcepany na furtce. Przeprosinowe laurki. Kiedy pojechałem do stolicy na konferencję naukową, zajęła się troskliwie moim kotem. Zawiozła go do weterynarza i zrobiła mu odrobaczanie. Wymiękłem.

            Minęła gwiazdka. Hanka przystroiła mi kuchnię małą choinką. Zarzuciła mnie prezentami. Potem mnie wzięła. Siedzieliśmy przy stole, kiedy przyjechał Czesław. Zobaczył nas. Zaczął chodzić po całym domu, głośno tupiąc nogami. Hanka wdzięczyła się do niego i robiła maślane oczy. W końcu skierował do niej pytanie:

            “Masz fajkę?”

            “W samochodzie,” odpowiedziała i posłusznie szykowała się, by pobiec do samochodu po paczkę.

            “Zaraz, kurwa, zaraz,” wtrąciłem się. “Nigdzie nie pójdziesz. Co ty, jesteś na statku, a on jest tu kapitan? Ochujałaś chyba! Po moim trupie.”

            “Przecież wiesz,” wyjaśniła spokojnie, kiedy poszedł, “jeździliśmy całą paczką na wspólne wakacje. Rozrabiałam tam z nimi, a teraz jestem tutaj, z tobą. Grzeczna i spokojna. Trochę mnie to peszy.”

            “A po co się wdzięczysz do niego?”

            “Ja dla wszystkich jestem taka miła.” I uśmiechnęła się rozbrajająco.

            “Spierdalaj!” nie dałem za wygraną. “Mów, dlaczego nie chciałaś pokazać się ze mną na Brunatnej.”

            “Tam miał być mój były chłopak,” zaczęła się gęsto tłumaczyć, “powiedział mi Henryk Szkop. Nie jestem jednak takim potworem, by przychodzić tam z tobą i ranić go. Sam spierdalaj!”

            “Łżesz,” nalegałem, “ruchałaś się z Czesławem. Przyznaj się zaraz.”

            “Jesteś za mądry, żeby cię nabrać. Nie ruchałam się, ale całowałam. Spodobał mi się już wcześniej.”

            “To znaczy, że to ty zdradzałaś swojego chłopaka, a nie on ciebie. I że wcale nie miałaś prawa go zostawiać. Tylko ci się po prostu odwidziało.”

            Wziąłem też zaraz jedno z nagich zdjęć Hanny, które jej niedawno zrobiłem. Wrzuciłem je na Facebooka, po czym oznaczyłem na nim Hankę, Błażeja i Cześka. Poczułem ulgę.

(Visited 29 times, 1 visits today)

Leave a Reply

Your email address will not be published.

*