Cały ten jazz, czyli popkultura jako nadzór

Pan przecież także zabija.

– Słusznie. Tylko, że my nie zabijamy z obowiązku, lecz dla przyjemności albo raczej z niezadowolenia, z rozpa­czy, jaką budzi w nas ten świat. Dlatego zabijanie w pew­nym sensie nas bawi. Czy nigdy nie bawiło pana zabijanie?

– Pan mnie nudzi. Zechce pan łaskawie skończyć swoją robotę. Jeśli pojęcie obowiązku jest panu obce…

Hermann Hesse – Wilk stepowy

 

Zapał, z jakim Bakunin występował przeciw idei Boga i instytucji Kościoła, brał się nie tylko z powodu „buntu metafizycznego” – niechęci do samej idei Boga (choć i ten wątek jest silny i obecny) –  ale z przyczyn czysto praktycznych. Było bowiem coś, co skłaniało lud do godzenia się ze swym losem, do postrzegania ładu społecznego jako ładu naturalnego, pochodzącego od Boga, obiecującego wieczystą nagrodę za dzisiejszą pokorę i uległość. To z powodu roli, jaką kościoły odgrywały w podtrzymywaniu ładu społecznego, sprawując rząd dusz w skłanianiu do godzenia się z losem i przyjmowania go z pokorą większość wywoływały one sprzeciw ówczesnej lewicy. Także ostentacyjne bogactwo i przepych, powodowały fakt, że kościoły niekiedy płonęły.Marks opisał to lapidarnie, ukuwając określenie: „Religia opium dla ludu”.  Oczywiście od tej reguły istniały wyjątki. Nie wdając się zbytnio w przyczyny, wśród krajów katolickich można tu wymienić Polskę i Irlandię. Upraszczając więc bardzo – można by rzec, iż Kościół był tym, czym TVN dla współczesnych „lemingów”. Innymi czynnikami, wpływającymi na postawę ówczesnego człowieka była prasa i literatura. Stąd ufność, jaką w edukacji pokładała lewica. Zdecydowana większość ówczesnej kultury albo była zamknięta w kościołach, albo w sanktuariach arystokracji i burżuazji – pałacach, galeriach, teatrach, operach… Oczywiście istniały wersje ludyczne (pop) owej kultury – teatry uliczne, pacykarze, malujący landszafty na odpustach i jarmarkach, wędrowni śpiewacy itd. oraz kultura ludowa – nie tyle przebogata, ile niosąca w sobie przebogate możliwości. Owa „pop” kultura mogła być naśladowczo zapatrzona w klasy wyższe, ale była egalitarna. Można było przypuszczać (co poniekąd się paradoksalnie potwierdziło), że wyemancypowana będzie wzorcem nowej kultury mas. Jednak w ów proces, za sprawą pewnych wynalazków technicznych, wmieszały się kapitał i władza.

Adorno wraz z całą Szkołą Frankfurcką, uciekając przed Hitlerem zyskał nowe bogate pole do obserwacji nowoczesnego kapitalizmu. Z ignorancją – przynależną arystokratom, zdobywcom i kolonizatorom, przeświadczony o swej wyższości kulturalnej. Kompozytor awangardowych dzieł muzyki poważnej z dystansem pełnym pogardy spoglądał na Amerykę, pochłoniętą przez jazz i film. Spoglądał na popkulturę w jej szczenięcych latach. Nie sposób odmówić mu przenikliwości spojrzenia czy nawet genialności ocen, choć z pewnością nie sposób także się zgodzić z jego wszystkimi sądami estetycznymi i wartościującymi. Nie jest bowiem tak – poniekąd niestety – że wszelkie produkty popkultury pozbawione są wartości, a wszelkie zaś „dzieła” tego typu składają się ze standardowych, wymiennych części – zindywidualizowane, niczym poszczególne modele samochodów w ostatnim etapie produkcji. Było by to i proste i wygodne w krytyce. Nie ma tak dobrze. Bliższy prawdy był Debord. Opisując ową kapitalistyczną narrację twierdził on, iż w toku obróbki przez machinę rynku następuje swoiste odwrócenie znaczeń i „wypranie” z treści emancypacyjnych – to przecież spotkało ruchy kontestacyjne: hipisów, punków itd. Politycy pozwolili zróżnicować rynek produktów, wzbogacić ofertę o różne style życia, będące i tak co najwyżej przesyconym nędzą i ubezwłasnowolnieniem przeraźliwie jednowymiarowym (by użyć określenia Marcusego) stylem bycia, pomimo tego, co jego przedstawiciele sądzili o swoim skomplikowaniu. Współczesna „kultura” czeka na opis umysłu równie przenikliwego jak Deborad czy Adorno ,gdyż jest zdecydowanie bardziej wysublimowana i perfidna niż ówczesne.

Dziś religie zostały zepchnięte na margines i ich znaczenie jest znikome. Nawet w tak peryferyjnym kraju jak Polska, wpływ religii na świadomość społeczną i indoktrynacja – mimo gwarancji instytucjonalnych – są małe (nawet jeśli weźmiemy pod uwagę wyborców PiS i połowę PO – co już jest sprzeczne – i tak mamy 1/3 społeczeństwa; nie należy zapominać o absencji, którą Kościół także potępia). Jednak dziś ład społeczny jest trwalszy i bardziej stabilny niż w czasach, kiedy to Kościół sprawował rząd dusz. Gdzie przyczyna? Co czyni społeczeństwa biernymi (nawet te, protestujące masowo jak w Grecji czy Hiszpanii), pozbawionym zdecydowania i determinacji w walce? Co zabiera im wiarę we własne siły – że można coś zmienić, ustanowić własny ład i kreować rzeczywistość?

W XX w. najpierw w Ameryce, następnie w Europie w okresie międzywojennym dogmatyczna moralność stawała się coraz bardziej anachroniczna dla nachalnie hedonistycznej reklamy i jej zleceniodawców. Po okresie odbudowy ze zgliszcz II wojny kultura ta zapanowała na Zachodzie na dobre. Pojawiła się nowa klasa konsumentów – młodzież. Jednocześnie pojawiła się kontrkultura, która deklaratywnie przeciw owemu konsumpcyjnemu społeczeństwu była wymierzona. Jednak o ile owa kontrkultura świetnie radziła sobie z destrukcją tradycyjnych społeczeństw czy społeczeństw totalitarnych, to nie można powiedzieć tego samego o mocy wobec owego konsumpcyjnego społeczeństwa. To akurat społeczeństwo zachowywało się wedle maksymy: „Co cię nie zabije, to cię wzmocni” i wychodziło mocniejsze z każdego nieudanego ataku.

Ilość czasu, jaki spędzamy przed tv, komputerem, w knajpach, na imprezach, koncertach itp. – jest drugą lub pierwszą obok pracy. Bije na głowę czas, który poświęcamy na przebywaniu z innymi ludźmi i wszelkie działania czy relacje, nie zapośredniczone przez system i technikę. Wedle piewców technosfery i wirtualnej rzeczywistości, technika miała przybliżać ludzi. Dziś wiemy, że za nią kryje się głównie pustka a do relacji międzyludzkich coraz lepiej pasuje prawo kopernikowskie – powierzchowne i trywialne relacje międzyludzkie wypierają te głębsze i wartościowe.

Gdy przyjrzymy się współczesnym społeczeństwom, z ich powszechną rywalizacją, pogonią za czasem – tym rozumianym jako pieniądz i tym rozumianym jako bycie adekwatnym – odpowiednim do oczekiwań, do mód i zewnętrznej akceptacji (znajduje to nieraz swój przewrotny wyraz w manifestacjach swego „niekonwencjonalnego” wyglądu czy zachowań, co oczywiście system skrzętnie wykorzystuje, gdyż może na tym „zarobić” i skanalizować frustrującą energię). Sprostanie owym wymaganiom nie jest łatwe, gdyż nigdy nie osiągniemy oczekiwanego poziomu a każde zadowolenie jest chwilowe i częściowe. Co sprawia, iż owe społeczeństwa jeszcze istnieją a nie toną w apatii, agresji w rozkładzie lub nie dokonają rewolucji. Nie dokonują rewolucji, gdyż nie mają świadomości, w jak absurdalnej rzeczywistości przyszło im żyć. Nie popadają w apatię, gdyż są siły, które odnawiają wciąż to społeczeństwo. Jedną z nich jest niewątpliwie farmacja – nie dziwi lawinowy wzrost osób z zaburzeniami psychicznymi i wyrośnięcie farmacji na regulatorkę życia i kreatorkę nastrojów. Następnym i głównym czynnikiem – religią tego społeczeństwa, w rycie której są odprawiane rytuały oczyszczające – jest popkultura (zresztą tez z poważnym dodatkiem farmacji). Stare tradycyjne religie zostały podporządkowane owej regule. Uzupełniają je o wątki patetyczne (np. uroczystości na cześć ofiar zamachu). Oczywiste w oficjalnej narracji narkotyki są niepożądane a nierzadko nielegalne. Kłóci się to ze zwykłą obserwacją i logiką – jeśli przyjrzymy się weekendowym „nabożeństwom” w dyskotekach, to ilość narkotyków idzie w tony. Do tego wszystkiego potrzebne są nowoczesne laboratoria. Wszak dzisiejsze narkotyki to nie niegdysiejsze naturalne i historyczne używki, ale efekt pracy naukowców, modyfikujących odpowiednio organizmy (rośliny, grzyby), odpowiednio dobierających i syntetyzujących substancje, by uzyskać efekt godny XXI w. Minimalizujące skutki uboczne i nieporządne. Oczywiście tam gdzie potrzebna jest społeczna degradacja, pojawia się dobrze od lat znana heroina.

Tymczasem skonstruowanie prostej bomby jest poważnym problemem dla zdecydowanych na wszystko terrorystów. Zestawienie tych faktów skłania do wniosków, które są zadziwiająco oczywiste. Narkotyki nie tylko są tolerowane, ale spełniają istotną dla systemu funkcję.  To, iż niekiedy wsadzani są za kratki jacyś pośledni handlarze, tylko utwierdza spektakl produktu wyjątkowego, za którego skutki producent nie ponosi w dodatku odpowiedzialności. Jest to spektakl, gdzie prawdziwa krew leje się tylko na widowni. Niedzielna msza ze swym rytuałem pojednania i przebaczenia jest anachroniczna i prymitywna. Dziś prawdziwa jedność i katharsis przezywane są na parkietach w klubach – to misteria godne babilońskich świątyń. Tam, w narkotycznym transie następuje poczucie wspólnoty. Te rytuały są zarazem prymitywne – bo czerpią z najbardziej archaicznych technik ekstazy i współczesne – gdyż są osiągane przy użyciu nowoczesnych narkotyków i zsyntetyzowanej muzyki. Oczywiście podobną rolę, choć w nie tak doskonałym stopniu, spełniają koncerty – gdzie następuje zbliżenie z idolem i tożsamością, jaka ma nas odseparowywać od innych (nie przynależy do owej wydumanej wspólnoty). Nie ma też wielkiego znaczenia, że ów idol-wykonawca jest, czy uważa się za niezależnego. Tak jak z punktu widzenia wielkiej fabryk butów pojedynczy szewc nie stanowi zagrożenia, dostarczając raczej inspiracji do pojawiania się nowych mód i produktów. Gdyby przybysz z obcej planety chciał opisać funkcjonowanie społeczeństwa, z pewnością zdziwiłby się, co sądzi ono o sobie samym. To również nie dziwi – zwykle bowiem społeczeństwa fałszują swój własny obraz. Fakt, iż kultura ta jest tworzona przez ludzi, nastawionych do istniejącego społeczeństwa, jedynie dodaje ostrości smaku owemu wysoce perwersyjnemu mechanizmowi. Warto sobie uświadomić, że „opium dla ludu” to dziś całkiem inna substancja. Jak głęboko to w nas siedzi, obrazuje fakt, iż nawet skrajni krytycy systemu odnoszą częściej i poszukują analogii nie do odwiecznych mitów, baśni i legend, ale do wytworów kultury popularnej – Gwiezdnych wojen, V jak vendetta (maska). Owa kultura, jak już wspomniałem, pozostaje bezsilna wobec konsumpcjonizmu, stając się jego składową. Jest jednak użyteczną bronią – soft power. Za jej pomocą kraje peryferyjne są przygotowywane na przejście w orbitę wpływów Zachodu. Nie chcę tu bronić tradycyjnego społeczeństwa, chcę jedynie zaznaczyć, gdzie dziś istnieją prawdziwe mury. Nie mam też ochoty, by potępiać używki czy narkotyki – zbyt wiele z owych potępień spełnia jedynie funkcję przewrotnej reklamy, utwierdzającej fałsz. W przeciwieństwie do Adorno, cenię jazz, wychowałem się na różnych odmianach rocka i wydaje mi się, iż nie wszystko, co wytwarza popkultura jest miałkie i nijakie, pozbawione wartości estetycznych – takim się staje w efekcie odwrócenia znaczeń.

Tę bowiem należy definiować jako całokształt treści przekazywanych i wytwarzanych współcześnie, także tych hermetycznych i niszowych, które za pop się nie uważają. Warto jednak pamiętać, by burząc mury Bastylii nie wznosić o wiele wyższych i trwalszych. Warto także pomyśleć, co zrobić, by pozbyć się tych zaklęć, zniewalających nas wewnętrznie, czyniących nas biernymi i  bezsilnymi. Jak obudzić zaklętych wojowników? A że owe zaklęcia można odczarować, zaś moce drzemiące obudzić, przekonują nas pradawne mity. Jak tworzyć kulturę, odporną na przejęcie i trywializację? Jak odbudowywać, czy raczej na nowo tworzyć więzi i relacje społeczne? Z pewnością twierdzenie Bakunina, iż akt niszczenia jest aktem twórczym, pozostaje w mocy – szczególnie w odniesieniu do „kultury”, która sama niszczy wszystko, tworząc pustynie władzy i pieniądza, powielając treści pozbawione znaczeń. Z drugiej strony teoria wojny partyzanckiej każe dążyć do tworzenia stref trwale lub czasowo wyzwolonych.

Artur Kielasiak

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*