BUNT STADIONÓW?

 

 

 

 

 

 

 

Społeczeństwo polskie ugrzęzło w apatii i beznadziei. Młodzież bez perspektyw kończy szkoły zawodowe, licea czy studia i staje przed twardą rzeczywistością państwa w rozkładzie. Umowy śmieciowe, praca na czarno, perspektywa migracji za chlebem do większych miast lub emigracji za granicę – stają się faktem. Na podwórkach króluje tani alkohol, dorabiany z royalu, dopalacze… Młodzież z braku funduszy eksperymentuje również z lekami – łącząc je, tworzy mieszanki narkotyczne. Rząd PO, który z dobrze chronionych gabinetów pociąga za sznurki, stracił kontrolę nad sytuacją, ale statek-Polska wciąż płynie – tyle, że bez kapitana. Taka droga bez kierunku jest powolnym rejsem w nieznane, lecz „ci u steru”, dryfując z narodem czerpią przy tym niebotyczne profity z pensji, dodatkowych etatów jak i koleżeńsko-rodzinno-partyjnych układów. Mafia bandytów, władzy i resortów mundurowych – rządzi. Wierchuszka starego układu i ubecki beton dziś nabyły salonowego sznytu. Oni już dawno są Europejczykami. Zamknięty układ „swoich” trwa jak monolit i nie widać na horyzoncie światełka w tunelu, by ten stan rzeczy miał się zmienić. Co z tego, że kina wypełniają się przy tak niewygodnych dla władzy filmach, jak te, poruszające korupcję i nepotyzm urzędników (Układ zamknięty) czy patologię służb mundurowych (Drogówka) – skoro i tak karawana jedzie dalej, zaś incydenty medialne, wykreowane przez Tusk Vision Network: płonące wozy TVN-u podczas Święta Niepodległości w 2011 roku, podpalone przez „nieznanych sprawców” czy słynny atak na operatorkę TV podczas meczu pucharowego LegiaLech w Bydgoszczy, od którego zaczęła się wojna premiera Tuska z kibicami – rewolucji nie czynią. Wojna premiera z bracią kibicowską wezbrała na sile po katastrofie smoleńskiej. Nie łączę tego w jakąś teorię spiskową, bowiem kibice byli raczej negatywnie nastawieni do prezydentury śp. Lecha Kaczyńskiego, jak i nie pałali wielkim poparciem dla środowiska PiS-owskich moherów, kojarzonych raczej z obciachem niż silnie wizerunkowo zarysowanym programem dla „prawdziwych Polaków”, mężczyzn z krwi i kości. Stadiony od wczesnych lat 90. infiltrowane są przez skrajnie prawicowe, ale kanapowe partie (NOP, NFP, MW, ONR) i polityczny przekaz na stadionie kończył się zazwyczaj mało smacznym jednorazowym happeningiem, o czasem wręcz faszystowskim zabarwieniu.

Tu dam kilka przykładów sprzed lat. Oto w latach 90. grupa kiboli Polonii Bytom na wyjeździe w Łodzi ustawia się w sektorze w żywą swastykę. Również podczas meczu, gdzie jest gospodarzem, w sektorze pojawia się flaga ze swastyką. Stadionowe płoty ozdabiają krzyże celtyckie, mieczyki Chrobrego, postulaty „zakazu pedałowania”, Ku Klux Klanu czy najskrajniejsze, wywieszone przez fanatyków Lechii Gdańsk, flagi faszystowsko-terrorystycznej organizacji Blood and Honour i Rudolfa Hessa z podpisem „W świecie baranów jesteśmy wilkami”. Wciąż była to jednak tylko prowokacja, a nie realna polityka czy oręż, mogący zagrozić układowi władzy. I ten układ mediów oraz polityki – kiboli traktował z szacunkiem, z jakim traktuje się „dzikich” z amazońskiej dżungli. Kibole zawsze w przekazie medialnym ukazywani byli jako nieobliczalni, żądni zemsty bandyci. Media interesowały się tylko ekscesami stadionowymi lub ustawkami kiboli. Rzadko przedstawiano nawet scenę ULTRAS (kibice, zajmujący się pirotechniką i oprawami z kartonów i flag, przygotowywanymi na mecz). Kibol znaczył tyle, co wróg publiczny. Kibole byli zawsze wdzięcznymi tematami zastępczymi, a że kolejki ligowe trwają większą część roku – z wyłączeniem przerwy zimowej – newsów nie brakowało. Aż nagle o kibolach zrobiło się cicho.

Od dobrych kilku lat, dzięki wielkim nakładom na ochronę stadionów, nie było w Polsce jakiś spektakularnych rozrób na miarę erupcji przemocy i dewastacji, jaka miała miejsce np. podczas pojedynków derbowych Polonii Warszawa z Legią w latach 90., gdzie spłonęły magazyny klubowe, Legii z GKS Katowice podczas Pucharu Polski i stadionowej orgii chuligaństwa oraz nie panującej nad niczym policji, czy meczu Ruch – ŁKS Łódź, gdzie chuligani z Chorzowa zdemontowali monitoring, starli się z kibicami gości oraz polowali na stróżów porządku. Takich obrazów na meczach ekstraklasy czy pierwszej ligi się już nie uświadczy, bo też kary zakazów stadionowych czy grzywien, sięgających nawet 5 tysięcy złotych są dla chuliganów bardzo dotkliwe. Dlaczego więc premier platformianego rządu (ex-chuligan Lechii Gdańsk – jego zdjęcie z młodych lat z meczu w Bydgoszczy, biegającego z lagą za fanami Zawiszy, krąży gdzieś w Necie) tak znienawidził szalikową brać? Czy ubodła go ta zmiana wizerunku kibolskich opraw z apolitycznych na patriotyczne i antyrządowe, antygejowskie, czy uderzające w TVN i Gazetę Wyborczą? Tylko tyle? Gdyby tak było, to klasa naszego megalomańskiego premiera sięga bruku, a jego wyczucie polityczne usytuowałbym w okolicach szpitala dla obłąkanych.

Patrząc na bieg wydarzeń, jakie miały miejsce w ostatnich latach w Polsce (powiedzmy, już po katastrofie smoleńskiej) – dla widza-laika, nie obeznanego w naszych polskich realiach, zaś wiedzę czerpiącego z prasy prawicowej, np. Gazety Polskiej – rysuje się prosty i czytelny podział, niczym w socjalizmie: „My i Oni”. Oni przyczynili się do śmierci Naszego prezydenta, a na Polskę nadciągnęły czarne chmury, zadłużenie, bezrobocie, spowolnienie gospodarcze i brak wizji rządzenia. My, jako opozycja do bandytów z Wiejskiej, jesteśmy gotowi do działania, silni i zmotywowani. Taki obraz braci kibicowskiej na „smoleńską modłę” przedstawia reżyser filmu Bunt stadionów – Mariusz Pilis. Oczywiście zgadzam się ze wszystkimi faktami, przedstawionymi w owym dziele, polemizuje jedynie z hurraoptymizmem autora, dotyczącym siły stadionowych fanatyków i ich jednomyślności, o czym za chwilę. Trend wkraczania biznesu w sport obserwujemy na Zachodzie od wielu lat. Bogaci, gnuśni przedstawiciele klasy średniej, znudzeni teatrem czy operetką, zachęceni wielkimi klasowymi nazwiskami piłkarzy, nowoczesnymi stadionami – wraz z infrastrukturą sklepów i kawiarni – zapełnili owe przybytki, płacąc krocie za wejściówki na mecz. Zapora w postaci wysokich cen biletów skutecznie wyparła ze stadionów fanatyków-szalikowców z klasy pracującej, pozbawiając ich pasji i jedynej rozrywki. To, co miało miejsce w Polsce na wzniesionych niedawno arenach, przypominało właśnie ten schemat. ITI, po wybudowaniu stadionu Legii, wyprosiło fanatyków, opłacając jakichś przebierańców na trybunach. Protest kiboli ciągnął się miesiącami, stadion świecił pustkami – nie było opraw, dopingu, flag. W polskich realiach, gdzie sami nowobogaccy nie są w stanie zapełnić piłkarskich aren, plan ten spalił na panewce. ITI ugięło się i na Łazienkowską wróciła atmosfera święta, ale już w kontrolowanej formie, zaś sam stadion nazwano pieszczotliwie Guantanamo. Podobne działania mają obecnie miejsce na stadionie Korony w Kielcach, gdzie co mecz albo wyprasza się fanatyków, albo zamyka się im sektor. Chwilowe ugładzenie restrykcjami dało odwrotny skutek, bo zakazy odpalania pirotechniki dziś łamane są nagminnie i trybuny płoną ogniem świetlnych rac i achtungów. Kluby płacą kilkudziesięciotysięczne kary, a fanatycy w ten sposób grają policji i PZPN-owi na nosie.

Wracając do kwestii patriotycznych opraw i niepoprawnych politycznie transparentów – należy umiejscowić chronologicznie, kiedy to się zaczęło i jaki cel kibice chcą osiągnąć. Cały „bunt stadionów” przybrał na sile i rozwinął się patriotycznie właśnie w czasie wzmożonej nagonki mediów, policji oraz władzy na fanów piłkarskich. Wcześniej, gdy kibole brali się za łby, nie wkraczając w polityczne slogany, ten rodzaj hobby tolerowany był przez wszystkich. Dziwne jest to, że PO-wska władza sądziła, iż represjami zamieni starych chuliganów w kibiców w kapciach, siedzących z popcornem przed telewizorem. Nie wierzę, że u tak szczwanych lisów zabrakło wyczucia i wiedzy, dotyczącej ruchów hooligans i że porażka tak misternego planu była jedynie wynikiem pychy i arogancji. Być może jest jednak tak, co nie pojawia się w Buncie stadionów, iż cała zadyma z kibolami ma wymiar kontrolowanej wojny, kanalizującej negatywne napięcie i niepoprawnie politycznie hasła powinny się pojawiać (jeśli już) właśnie na stadionach, gdzie podlegają dyskretnemu monitoringowi.

Za komuny takim wentylem był dla młodzieży Jarocin – jako kolorowy wyskok z siermiężnej, szaro-burej rzeczywistości. Komunistycznego betonu punk rock nie skruszył, a dając upust niezadowoleniu części nihilistycznie nastawionej młodzieży, władza miała ją z głowy. Ciekawe jest umiejscowienie polityczne fanatycznej braci. Ich patriotyzm umieścić można bliżej dyktatury z wyraźnie zarysowaną pozycją wodza niż oddolnej demokracji i systemu parlamentarnego. Protoplaści dzisiejszych stadionowych patriotów, o czym pisałem na początku, na stadiony wprowadzili więzienny dryl git-ludzi, tatuaże ze swastykami, później flyersy, ideologię III Rzeszy i fascynację nacjonalizmem Międzywojnia. Dzisiejszy wybuch nacjonalizmu stadionowego jest strawniejszą, pop kulturową formą siermiężnej, wypaczonej ideologii, która w postaci skinheadów z wykształceniem podstawowym zdewaluowała się i dziś nie byłaby dla blockersów strawna. Patriotyzm stadionowy to zdrowy styl bycia, przywiązanie do grupy, załogi, klubu, treningi sztuk walki, autonomiczny nacjonalizm a ubiór, przypominający bardziej subkulturę hip hopu niż wojskowy dryl, ze spodniami moro i wysokimi glanami. Muzyka również zmieniła swoje oblicze. Dzisiejsi nacjonaliści słuchają black metalu, hip hopu, rzadziej rac -oi music. Oczywiście przedstawianie fanów piłki jako bezmózgiej tłuszczy mija się z prawdą, bo na co dzień szalikowcy zajmują się też opieką nad grobami patriotów, pomocą dla działaczy podziemia, pomagają Polonusom zza wschodniej granicy (m.in. klubowi Polonia Wilno) czy zajmują się działalnością charytatywną.

Zaznaczyć należy jednak bardzo istotną kwestię – na trybunach ustalona jest hierarchia i ścisły podział na decydentów (grupy chuliganow), szalikowców-fanatyków oraz widzów (zwanych potocznie piknikami). To, co dzieje się na stadionach, tj. zbiórki, oprawy i ich treść czy charakter oraz sojusze i antypatie z innymi kibicami – jest ściśle podporządkowane grupie chuliganów. Polski ruch fanatyków różni się od tego na Zachodzie. Tam fani-szalikowcy, będąc na wyjeździe swobodnie przemieszczają się między kibicami gospodarzy i włos nikomu z głowy nie spadnie. Nie ma antypatii między zwykłymi fanami piłki, są grupy hooligans i one zajmują się bijatykami poza światem piłki kopanej i meczowych opraw. W Polsce wszystko ma swoją strukturę i dzieje się wokół meczu. Chuligani często mają duży wpływ na klub, będąc w jego zarządzie, często ochraniają swoje obiekty (Lech Poznań) i przede wszystkim zajmują się działalnością przestępczą. Począwszy od przemytu, wymuszania haraczy (chuligani Ruchu Chorzów, Lecha), po dystrybucję w swoich szeregach czy w dzielnicach narkotyków (Cracovia, Wisła) i inne „zajęcia”. Chuligani zasilają również grupy mafijne lub sami – będąc kilkusetosobowymi oddziałami – je tworzą. Ustawki organizowane są często w tygodniu, kilkuset mężczyzn jedzie na nie samochodami. Nie oszukujmy się – ci ludzie, to nie chłopcy z fabryk czy supermarketów, a chuligani na kryminalnym etacie. To nie bohaterowie historyczni, kibice wyklęci czy inni romantyczni wojownicy z książkowych kart. To twarda, kryminalna przestępczość. Często grupy te działają, tolerowane przez magistrat (Białystok i nazi-grupa Dragona, tolerowana przez samego prezydenta miasta. Na trybuny Jagiellonii wróciła, dokonując czystek w grupie hooligans. Są to ochroniarze agencji towarzyskich i handlarze narkotykami, odpowiadają również za kilka zabójstw) lub rządzące klubem, jak np. było w Rzeszowie. Resovia nie mogła kupować grających obcokrajowców, bo nazi-chuligani na to nie pozwalali! Detektyw Rutkowski, wyrzucając za długi biznesmena z jego posiadłości, posiłkował się bandytami z Cracovii. Mamy więc jasny obraz sytuacji. Idylla, przedstawiona w filmie dokumentalnym Bunt stadionów, nie istnieje. Nie istnieje również młodzieżowy, narodowy zryw. Z kanapowych partii, skupiających po kilkadziesiąt osób, nie da się zrobić „przewrotu majowego”. To, co dzieje się po skrajnie prawicowej stronie politycznej, ma swoich zakulisowych inspiratorów, mocodawców i finansowe oraz logistyczne wsparcie. Ex-premier, Roman Giertych (LPR), w przypływie szczerości oświadczył kiedyś w wywiadzie, że jego celem podczas koalicji było rozbicie PiS-u. Nie dziwi mnie więc fakt chłodu i głębokiego dystansu, jakim PiS – z jego prezesem na czele – obdarza „Ruch Narodowy”. Widoczne to było podczas Marszu Niepodległości jesienią 2012 r., gdzie kluby Gazety Polskiej szły w pochodzie, odgrodzone od reszty własnymi służbami ochrony, za co żal do nich mieli narodowcy. PiS-owcy owszem – puszczają w kierunku świata fanatyków piłki oko (za Staruchem, przywódcą Legii Warszawa, wstawił się np. Zbigniew Romaszewski, ale i Kidawa-Błońska z PO), co świadczy o tym, iż politycy również walczą o ten ciekawy, apolityczny i duży elektorat.

Polityka historyczna, jaka zagościła na piłkarskich trybunach, jest oczywiście potrzebna młodemu pokoleniu i dziw bierze, że obecna władza nie kultywuje pamięci bohaterów. Jeśli nie pamiętamy o przeszłości, to próżno spoglądać w przyszłość. Stadionowi kibice pamiętają o powstańcach Warszawy, robotnikach poległych w 1956, 1970 i w stanie wojennym. Kibole często pamiętają o tych zapomnianych. Za sprawą zacięcia endeckiego z okresu II wojny przypomniano (szczególnie na trybunach Śląska Wrocław) „Żołnierzy Wyklętych” – czyli ostatnich walczących z komunistyczną dyktaturą partyzantów, wymazanych z kart historii. Kibice organizują też coroczne spotkania na Jasnej Górze, dając wyraz swego przywiązania do wartości katolickich. Próby zaszczepienia lewicowego fanatyzmu i antyrasizmu na polskich arenach – spełzły na niczym. Jedynie Polonia Warszawa – jako ostatni bastion – próbuje walczyć z faszyzmem na stadionie, lecz reszta aren piłkarskich w Polsce jest wyraźnie prawicowa – a wręcz nacjonalistyczna.

Porównanie ruchu fanatyków piłkarskich, ich hobby, ich dumy z bycia Polakiem do ruchu Solidarności, jako masowego oporu antykomunistycznego, jest chyba chybione. Fanatycy piłkarscy mimo swojego zacięcia, są tylko pasjonatami, a nie etatowymi, wytrawnymi graczami politycznymi, pragnącymi zmienić wszystko wokół. Gdy kibice wchodzą do walki z politykami, to postulaty – o jakie toczą bój – są takie, jak w Łodzi: budowa nowego stadionu dla Widzewa – a nie: drożyzna, wysokie opłaty za komunalne mieszkania, korupcja w magistracie czy upadek przemysłu w mieście. Zawężony horyzont kiboli piłkarskich stawia ich na straconej pozycji w walce z machiną terroru władzy i pieniędzmi multikorporacji.

 

/awangarda/

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*