Ze strugackianów (10)

 

Najpoważniejszą polemikę odbyłem z Władimirem Diakonowem, starszym ode mnie około 10 lat oceanografem, który znał twórczość Strugackich jak mało kto. W czasie długotrwałych rejsów koniecznych w jego zawodzie, w chwilach wolnych studiował książki Strugackich, przygotowywał ich teksty do druku – znał więc twórczość braci doskonale, a przy tym – jako naukowiec – charakteryzował się nie lada wnikliwością i inteligencją. Posiadał też wiedzę w innych dziedzinach niż ja i – jako Rosjanin – całkowicie inne doświadczenie życiowe. Nasza dyskusja, upubliczniona w 3 numerach  Poniedielnika z 12. stycznia 2004,  23. lutego 2004 i  sierpnia 2004 polegała na trójkrotnej wymianie listów i była okazją dla poruszenia bardzo różnorakich problemów. Poniższą korespondencje publikuję w swoim przekładzie:

 

I. Pierwsza wymiana listów:

 

A. Władimir Diakonow: „Parę momentów z monografii (tylko niektóre, daleko nie wszystkie)”

 

1) „Drugie [opowiadanie] było historią ilustrującą odwrócenie „paradoksu bliźniaków”. Głosi on, że przy szybkości bliskiej szybkości światła na pokładzie statku kosmicznego przemijają lata, podczas gdy na Ziemi – dziesięciolecia” [W. Kajtoch: Bracia Strugaccy, s. 41].

(Indywidualne hipotezy) Cytowane wyżej zdanie nie zawiera żadnego paradoksu, a „paradoks bliźniaków” „głosi” całkiem coś innego.

2) „… każdy jako tako wykształcony filozoficznie czytelnik musiał zorientować się, że krytykuje się tu z pozycji zdrowego rozsądku koncepcję „przyśpieszonych rozwojów”, i „historycznych skoków” w rodzaju takich, o których trąbiły gazety.” [W. Kajtoch: Bracia Strugaccy, s. 71].

(Próba ucieczki, kwestia Saula) Jak widać, słowa Wadima „Przyjdzie popracować, z pięć lat trzeba będzie…” zostały tu skojarzone z Chruszczowowskim „komunizmem za 20 lat”. Ale terminologia jest nieprecyzyjna: „skok” – to z Chin, „przyśpieszenie” – od Gorbaczowa.

3) „Tęcza to stepowa planeta…” [W. Kajtoch: Bracia Strugaccy, s.74].

I tundra tam jest („Są tam wielkie, błękitne jeziora, trzciny…”) i dżungle („Zboża w dole skończyły się, zaczęła się strefa tropikalnych lasów”), i ocean, i cała reszta jest także. A na stepie znajduje się tylko stacja, gdzie dyżuruje obserwator Skliarow.

4) [O powieści Poniedziałek zaczyna się w sobotę, patrz: Ze strugackianów (3), od słów: „W. K.: Zacytujmy wobec tego uwagę Władimira Diakonowa:”]

5) „…umiejętnie podkreśla wykształcenie, ciągle i co mu ślina na język przyniesie papląc po francusku, który – jako zwolennik osławionego marryzmu – nazywa dialektem.” [W. Kajtoch: Bracia Strugaccy, s.100].

Wybiegajło stanowczo nie może być marrystą po wielkiej rozprawie tow. Stalina na temat językoznawstwa. A francuski nazywa dialektem… żeby się popisać.

6) „Przy czym wrażenie archaizmu niekoniecznie odczuć musiał czytelnik radziecki, dla którego romantyczny kult wieszczów i przekonanie o wyjątkowej społecznej pozycji pisarzy nadal było aktualnym sposobem myślenia” [W. Kajtoch: Bracia Strugaccy, s.109].

(O koncepcji twórcy w Porze deszczu [inny tytuł: Brzydkie łabędzie – W. K]). Tu autor (albo tłumacz) myli archaizm (jako zarzut: „przeżytek”) i konserwatyzm, naturalnie, że skłonny do archaizmów. A „aktualnym sposobem myślenia” to w Rosji było i mam nadzieję, że będzie. A i dzisiaj się spotyka…

7) „[Narrację] prowadzi się na przemian to w formie monologu Gaga ex post opowiadającego swoje przygody podobnym do siebie „chłopcom” (spotęgowano wrażenie realności samego aktu opowiadania, miejscami narracja zbliża się ku „monologowi wypowiedzianemu”)” [W. Kajtoch: Bracia Strugaccy, s. 135]. I niżej: „opowieść swą snuje w gronie podobnych „chłopców”, więc zapewne żołnierzy jakiś „kontrrewolucyjnych band”, o których chyba nie bez celu napomyka się w innych miejscach” [s.136].

Według mnie „akt opowiadania”, którego wrażenie „spotęgowano”, jest wymyślony przez autora. Jest to po prostu wewnętrzny monolog Gaga, a „chłopcy”, to tylko forma; on rozmawia sam ze sobą! Taką samą formę ma monolog Shoeharta („Nie chłopcy, ciężko taką rzecz opisać, jeśli ktoś tego nie widział…”), ale tutaj autor jakoś nie uznaje realnej obecności „chłopców” za konieczną. (Albo np. Kammerer: „Nie będziemy, przyjaciele, zapominać o psychologii”. Czyżby Kammerer coś tu opowiadał, ex post, w towarzystwie swoich „przyjaciół”, sobie podobnych pracowników KOMKON-2?)

8) „…czytelnik radziecki winien uznać twierdzenia Pillmana za niewiarygodne. To wszak uczony kapitalistyczny, noblista – a w 1972 roku była to jeszcze dość „podejrzana” nagroda” [W. Kajtoch: Bracia Strugaccy, s. 144].

„Podejrzana” była pokojowa nagroda Nobla, a nie w dziedzinie fizyki. (Pamiętam, jak przyjeżdżał akurat w 1972 roku Dirac, oglądał sierpuchowski cyklotron, szpiegował pewnie…).

*

A teraz o tekście L. Rudmana (Diakonow nawiązuje tu do polemiki zaprezentowanej w Ze strugackianów (3) – W. K.).

 

Baśń o Trójce – 1

Tu nie ma przejęzyczenia w ścisłym tego słowa znaczeniu. W wersji pierwszej Bajki… – rzeczywiście „chapał”, a w wersji drugiej – rzeczywiście „przykupywał”. Niedokładny cytat.

„Chciałem także przytoczyć cytaty, które – moim zdaniem! – świadczą o tym, że autor niekiedy mówi o Strugackich w tonie niestosownym. Ale się rozmyśliłem.”

I niepotrzebnie. Moralizatorstwo autora w stosunku do Arkadija i Borisa Strugackich jest po prostu nie na miejscu. Oczywiście moim zdaniem.

 

Władimir Diakonow

 „Poniedielnik”, 24.  – 12. stycznia 2004

 

 

B) Wojciech Kajtoch: „Odpowiedź Władimirowi Diakonowowi”

 

Dziękuję za Pana uwagi. Odpowiadam na nie po kolei. Pomijam tylko te o Poniedziałku… i „moralizatorstwie”, gdyż odpowiedziałem już na nie, ustosunkowując się niedawno do uwag p. Rudmana.

Ad. 1) Cóż, uwagę przyjmuję z pokorą. Moją wiedzę na temat fizyki zaczerpnąłem tylko ze szkoły i z bardzo popularnych opracowań; przy tym było to lata temu.

Ad. 2) Nie chodziło mi tylko o Chruszczowowskie programy. O nie także, ale również o ogólny pogląd (właściwy wielu marksistowsko-leninowskim, stalinowskim, jak również innym lewicowym teoretykom i działaczom), że oto bieg historii, postęp cywilizacji można dość dowolnie „przyśpieszać” czy „opóźniać”. Terminologię zaczerpnąłem z propagandy rosyjskiej i polskiej – nic zatem dziwnego, że – zastosowana do realiów tylko radzieckich – jest nieścisła.

Ad. 3) Hmmm, rzeczywiście się pomyliłem, zaufałem pierwszemu wrażeniu. Mam jednak nadzieję, że nie wypaczyło to interpretacji powieści, dla której raczej to było ważne, że przyroda planety ludziom sprzyjała (był to jak gdyby raj) i że nie było na Radudze żadnych przeszkód naturalnych, mogących zatrzymać Falę.

Ad. 5) Na pewno by się do marryzmu nie przyznał, ale czy w głębi ducha marrystą nie pozostał? To oczywiście żart, a tak na serio, to tylko z tym poglądem mogłem skojarzyć dziwaczną „językoznawczą terminologię” tego typa. Może jednak rzeczywiście nic więcej za nią nie stało, jak tylko chęć wygłupu? Sądzę, że nie ma sensu tak głęboko analizować Wybiegajły… tym bardziej, że co do ogólnej oceny tej postaci jesteśmy chyba zgodni.

Ad. 6) Zgadza się. Użyłem słowa „archaizm” bez chęci negatywnej oceny. Na takiej zasadzie, jak np. „archaizm językowy” (niektóre są bardzo piękne i szacowne, choć już rzadko używane).

Ad. 7) Nie wiedziałem, że w języku rosyjskim można mówić „riеbiatа” samemu sobie, albo „do siebie” (tak jak w polszczyźnie np. „O mój Boże!”). Jeśli jest tak rzeczywiście, to Diakonow może mieć rację. Ale swoją hipotezę też uważam za uzasadnioną.

Po pierwsze dlatego, że narracja w pierwszej osobie zawsze ma pewien element konkretności (nawet w Robinsonie Crusoe – bohater pisze pamiętnik), zawsze jakoś akt opowiadania bywa tu ukonkretniony, bo wszak narrator jest równocześnie bohaterem opowiadanej historii, a nie tylko opowiadającym abstraktem (jak w przypadku narracji w 3 osobie) – „wszechwiedzącym duchem powieści”.

Po drugie dlatego, że „monolog wypowiedziany” właśnie Rosjanie wymyślili (konkretnie Dostojewski; a jeśli nawet on go nie wymyślił, to spopularyzował) i – niekiedy określany jako „skaz” – nie jest w rosyjskiej literaturze (jak i polskiej, francuskiej, angielskiej) czymś niespotykanym.

Oczywiście owa konkretność narratora w pierwszej osobie czasami bywa czysto konwencjonalna i wtedy „uobecnienie aktu opowiadania” bywa słabo odczuwalne i nieistotne dla wymowy utworu. Gdy jednak liczy się dla tej wymowy, gdy język narratora zaczyna przypominać potoczną lub retoryczną wypowiedź do kogoś konkretnego skierowaną, gdy zaczyna być jakoś nazywany odbiorca tej wypowiedzi (tu owi „chłopcy”) – wtedy mamy do czynienia z „monologiem wypowiedzianym” lub przynajmniej jego elementami.

W sumie (zwłaszcza w wypadkach wątpliwych) wyrokowanie o tym, czy dana narracja w pierwszej osobie to „już monolog wypowiedziany” czy „jeszcze nie” jest typową kwestią interpretacji. Moim zdaniem, narracja w Przyjacielu z piekła przekracza tę granicę, choć jeszcze nieznacznie. Są o wiele wyraźniejsze przykłady takiej narracji (np. Upadek Camusa, czy Wzlot Jarosława Iwaszkiewicza).

Ad 8) Nie tylko pokojowa. Literacka nagroda Nobla – także (patrz casus Pasternaka, a potem Sołżenicyna – przyznano mu ją w 1970). A w ogóle uważam za rzecz pewną, że za czasów ZSRR dla „przeciętnego człowieka radzieckiego”, czy też „przeciętnego radzieckiego czytelnika” (choć oczywiście bywały wyjątki) Zachód był miejscem, na który patrzy się nieufnie. Na jego kulturę i naukę także. Tak przecież ludzi wychowywano od lat. Pamiętam np. obraz życia w USA, budowany w radzieckich filmach.

A co do Pillmana. Nie bez przyczyny piszę: „winien uznać twierdzenia Pillmana za niewiarygodne” Wyrażam przypuszczenie, a nie konstatację faktu.

Na tym na razie kończę. Mam nadzieję, że mimo wyrażonych wątpliwości, w sumie uważa Pan moją monografię za dopuszczalną.

Pozostaję z szacunkiem.

Wojciech Kajtoch

„Poniedielnik”, 28. – 23. lutego 2004

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*