Praca – chleb codzienny… (2)

I tu wkraczają do głosu Cenzorzy, mający świeże umysły, bowiem w ich biurach jest klimatyzacja. Na zebraniu wyrobników magazynowych pojawiają się dwie koncepcje jako sprawy, które powinny uczulić każdego  człowieka. Pierwszą z nich jest fakt, że gdy przychodzimy do miejsca pracy, gdzie będziemy pracować fizycznie i nadmiernie eksploatować własne ciało, to zgodnie z logiką przed pracą powinniśmy dobrze się najeść, by mieć siły na pełen wyzwań dzień. Jest też kwestia nawadniania, czyli picia wody z dystrybutorów. Pić owszem można, ale samemu, bo gdy się pracownicy grupują przy wodopoju, to rozmawiają, a czynność przekazywania swoich myśli jest zbrodnią, jednym z wielu grzechów korporacyjnych na niskim szczeblu tej drabiny.

Drugą koncepcją jest troszeczkę zawoalowana krytyka w kierunku ludzi 40 plus, że jeśli ktoś przyjmuje leki, zaburzające percepcję lub samokontrolę, albo inne medykamenty powodujące spowolnienie czy złą reakcję organizmu na zaduch, to osoba owa winna się zgłosić do lekarza – czy w ogóle może pracować w takim „przyjaznym” pracownikowi magazynie. Bo, jak stwierdza „góra”, ta praca jest dla naprawdę wybranych, twardych i wytrzymałych na wszystko osobników.

Jak widzimy można po prostu otworzyć rampę i wpuścić powietrze, ale można też jej nie otwierać i to przez całe upalne lato, a potem rzecz zgrabnie wytłumaczyć, przerzucając winę na kiepskiej jakości zasób ludzki. W pewnych obszarach magazynu, z racji występowania półek na wysokości powyżej dwóch metrów, zasygnalizowano kupno drabin czterokołowych z dźwignią. To niebagatelny koszt kilku tysięcy złotych. „Zarząd” przystąpił do kilkutygodniowych debat oraz mediacji i zatwierdził… zakup zamiast czegoś profesjonalnego – dwóch drabin z chińskiego marketu, po sto złotych każda. Podobnie rzecz się ma z głośnikiem bezprzewodowym, do którego podpina się bezprzewodowy mikrofon, dzięki temu podczas spotkania kierownika lepiej słychać. Głośnik uległ awarii, co trwa już ponad rok (rok prób reanimacji i napraw pechowego sprzętu). Skanery radiowe ulegają zużyciu, ale po co je naprawiać, skoro „Polak potrafi” pracować nawet w najbardziej skrajnych warunkach, improwizując.

Toalety służą do znanych nam czynności. Toalety w magazynie, gdzie mieszają się nacje polska i ukraińska, do pewnego momentu służyły (a szczególnie ściany i drzwi kabiny) jako platforma wymiany myśli w dwóch językach – przestrzegając swojej strony, ekspresji artystycznej, czy nawet ogłoszeń natury oferowania swoich usług za pieniądze – istny hyde park aż po sam sufit! W większości „dzieła” wykonywane były dostępnymi w magazynie długopisami i markerami, zdarzali się też artyści wychodzący po za schemat – wprowadzali do swobody wypowiedzi dostępny w tym miejscu materiał organiczny (nazwałem go przewrotnie „gówniany”).

By walczyć z tą formą wypowiedzi firma wprowadziła opcję policyjną: „Ktokolwiek widział ktokolwiek wie”, kolejną była „Kto ostatni wyjdzie z szaletu… ten czyści!”. Wracając jeszcze do spraw natury higienicznej – w swej karierze zanotowałem te oto dwa fakty:

W pewnym magazynie amerykańskiej firmy panie sprzątające część męskiej szatni miały przykaz uczulania niesfornych higienicznie uczestników wspólnych zmagań na froncie pracy. Traf padło na mnie i na moje ręcznie wyprane skarpety, które być może wydawały z siebie dziwny zapach. Do szafki wrzucono mi pełny troski wiersz, dzieło literackie firmowego poety. Już w obecnej firmie może nie wprost, ale w sposób zawoalowany przekazano przypadek pewnego osobnika (mnie), który po przerwie śniadaniowej wchodzi jeszcze do… ubikacji na czynności fizjologiczne. To ewidentna kradzież czasu! Naciąganie i tak już wspaniałomyślnej woli szefa, bo przerwa trwa aż trzydzieści minut! Przyzwoity człowiek czynności fizjologiczne łączy z posiłkiem lub ich nie stosuje podczas godzin w firmie – takie rzeczy wszak można robić już poza firmowym czasem pracy!!!

Koronawirus w firmie, w której pracuję, to była również sytuacja nie do pozazdroszczenia. I  nie mówię tu o wzroście zakażeń, zgonach czy jakiś ludzkich tragediach. Tajemniczy wirus po prostu przyszedł po wzmożonym sezonie w marcu roku 2020, przynosząc kilkumiesięczną tyrkę, bo za nieobecnych ktoś wszak zamówienia musiał realizować. Oczywiście trudno było władzy nad tym wszystkim zapanować i na początek były tylko chemiczne dozowniki i badanie temperatury. Potem mogliśmy nosić przyłbice z tworzywa, koniec końców maski! Wychodzenie z firmy też było przedziwnym przeżyciem, bowiem w jednym bardzo długim ogonku z kolejnymi odnogami, w ścisku, wychodziło przez kilkanaście minut kilkaset osób – bez dystansu – i tak półtora roku dzień w dzień. Covid-19 swoje, a my w magazynie wielkopowierzchniowym, swoje.

W jadalni powyklejali odstępy, kadry się odcięły od pracownika kordonem sanitarnym itp. Tuż przed latem poszedł rozkaz rozluźnienia. Nie noszę maski, nie ma dystansu, również w jadalni na powyklejane „iksy” nikt już nie zwraca uwagi. Życie samo zweryfikowało, na ile serio podchodzimy jako pracownicy do tej strasznej epidemii. Również władza w postaci kreatorów pomysłów i ich wykonawców odpuściła! Projekt kultury korporacyjnej pod tytułem „Jak z debila i imbecyla zrobić kierownika, lidera, koordynatora” – pomimo wielkich starań  po kilku latach jest nadal w fazie początkowej i wysiłki zagranicznych wieszczy poszły na marne, wiec nadal męczymy się z polskojęzycznymi debilami i imbecylami, którzy myślą, że z pitekantropa przemienili się w homo sapiens. We wszystko wmieszał się tradycyjnie – tym razem dzięki Bogu – opór materii…

Roman Boryczko,

sierpień 2021

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*