Cisi i zapomniani. Rewolucja 1905 i jej bohaterowie

Gdyby tak wszyscy Polacy połączyli swe siły, niezależnie od preferencji politycznych czy światopoglądowych, to politycy kreujący na co dzień naszą rzeczywistość nie byliby już potrzebni. Niestety – wciąż każdy w swoim grajdołku dzierga tylko własny sweterek. 

Łódź była i jest gigantycznym eksperymentem społecznym i industrialnym. Przed wojną stała się Ziemią Obiecaną dla wszystkich, szukających zarobku. Miasto fabrykantów, miasto niesłychanego luksusu i gigantycznych nierówności i biedy oraz niedoli klasy pracującej – rzeszy włókniarek i włókniarzy. Geyerzy, Scheiblerzy, Poznańscy, Kindermannowie i Heinzle… Potentaci wełniani i bawełniani. Bogacze, mający bzika na punkcie tytułów arystokratycznych, żyjący chwilą rautów, bali i przepychu. Robotnicy nie mieli tyle szczęścia. Gnieździli się wraz ze swoimi rodzinami w czynszowych izbach bez żadnych wygód. Głodni, wyeksploatowani morderczą, kilkunastogodzinną pracą za grosze. Robotnicy jako obywatele tego miasta byli od zawsze przegrani. Tak też i było po wojnie, gdzie nietknięta pożogą Łódź znów zahuczała dźwiękiem krosien. Tu była praca lecz i komunistyczna władza za nic miała warunki, w jakich kobiety i mężczyźni pracowali w fabrykach. 12 tys. pracowników dawnych Zakładów Przemysłu Bawełnianego im. J. Marchlewskiego przy ul. Ogrodowej. Aż 70 ton przędzy na dobę produkowano w czasach świetności przy al. Piłsudskiego 135  w Widzewskich Zakładach Przemysłu Bawełnianego im. 1. Maja, którym niedawno przywrócono przedwojenną nazwę – Widzewska Manufaktura (w skrócie WI-MA). Wytwarzało ją 8 tys. zatrudnionych. Na 14-hektarowej działce między ul. Kilińskiego, ul. Milionową i ul. Tymienieckiego funkcjonowały po 1945 roku Łódzkie Zakłady Przemysłu Bawełnianego im. Obrońców Pokoju „Uniontex”. Pracowało w nich nawet 14 tys. osób. Z produkowanych tam tkanin powstawały m.in. koce, płaszcze, suknie i obrusy. 13. czerwca 1987 r. zakłady odwiedził Jan Paweł II. Nowe wiatry porozumieniem ze starą nomenklaturą zdmuchnęły robotniczą Łódź, rozkradając jej majątek parków maszynowych. Giganci nie radzili sobie z nowymi realiami, ustawionymi tak, by wielkie zakłady upadły bezpowrotnie. Prywatyzacja, wyprzedaż majątku a ludzie na bruk…

W Łodzi pierwszą grupą społeczną, która masowo popadła w ubóstwo, były włókniarki. W latach 90., gdy likwidowano zakłady włókiennicze, tysiące kobiet traciło pracę. Przy tkackiej maszynie spędziły całe życie. Nie potrafiły niczego innego. Nie dostały odpraw jak górnicy czy hutnicy. Nikt nie słyszał w Łodzi o Unii Europejskiej, o programach, co dadzą nowe umiejętności na rynku pracy. Pracy tu nie było wcale. Bezrobocie, sięgające kilkunastu procent, dziś wcale realnie nie jest mniejsze bo prawie wszyscy młodzi stąd wyjechali – czy to do metropolii warszawskiej, czy za chlebem w dalszy świat. Ci, którzy się nie dostosowali, przyjęli los koczowników na państwowym wikcie. Enklawy biedy na Śródmieściu, Bałutach, Górnej. Tysiące lokali socjalnych i komunalnych, gdzie od lat nikt nie reguluje rachunków. Rodzice nie pracują, bo im się nie kalkuluje. Żyją na koszt państwa, przekazując tę naukę swym pociechom. Czasem kilkanaście osób w jednej izbie, fekalia w reklamówce, bo nie ma toalety, pies przywiązany do pieca za nogę na obiad, półnagie niemowlę na gazecie, zastępującej pieluchę. Rodzice nie myją dzieci, nie chodzą z nimi do lekarza, nawet nie przytulają.

W pewną kwietniową sobotę 2003 r. Łódź znowu znalazła się na ustach całej Polski. Policjanci weszli do mieszkania przy ul. Radwańskiej, bo szukali mężczyzny, podejrzewanego o kradzieże i włamania. Przypadkiem dokonali makabrycznego odkrycia. W plastikowych beczkach znaleziono zwłoki czwórki dzieci.

Lepiej z biedy nie wychodzić, to strategia przekazywana pokoleniom. A dzisiejsza Łódź niewiele ma do zaoferowania chcącym tu żyć. Strefy ekonomiczne w mieście i pod nim – w Strykowie, logistyka, magazyny, nowe oblicze miasta z serca Polski. Stawki, uwłaczające godności, nawet dla przybyszy z Ukrainy nie są aż tak atrakcyjne, toteż wybierają oni bogatsze miasta – jak Poznań czy Wrocław. Łódź potrzebuje swej tożsamości a nie da jej się zbudować na fundamencie minionych sukcesów, np. w piłce kopanej drużyny Widzewa, czy bieżącej – dworca Łódź Fabryczna – wybudowanego za 1,75 mld, który dziś stoi pusty a utrzymują go mieszkańcy z kolejnych podwyżek czynszów. 

Środowiska lewicowe, związane z Krytyką Polityczną oraz łódzkim KOD-em i duża rzesza wolontariuszy postanowili zrobić coś, by upamiętnić dla wielu fakt wstydliwy – Łódź jest czerwona! Spłynęła również czerwienią robotniczej krwi a i dziś trwa w znoju i trudzie. Tak już od wielu lat wyglądają obchody rocznicy wybuchu Rewolucji 1905 roku. Marsz rusza o godzinie 19:05 z rogu ulic Rewolucji 1905 roku i Wschodniej. 112 lat temu stała tam barykada, dziś straszą odrapane mury kamienic komunalnych. Do pięknej ulicy Piotrkowskiej, wizytówki Łodzi, jeszcze krok – tam wszystko błyszczy. Tam też podążyła kolorowa kawalkada ludzi ubranych zgodnie ze stylem epoki, śpiewających rewolucyjne pieśni pod czerwonymi sztandarami w obronie wszelkich przywilejów ludzi pracy. Tłem stali się modni bywalcy kafejek i pubów, pijący piwo i rozkoszujący się europejską atmosferą nowoczesności.

Tegoroczny marsz skupił się w szczególności na roli łódzkiej kobiety-włókniarki i jej niedoli jako pracownicy i matki.

Dzisiejsze łódzkie kobiety, jeśli nie są w partii, w związku wyznaniowym wszelakich opcji, nie mają „modnych” preferencji seksualnych – nie mają czego szukać wśród postępowych mas, trzymających koło sterowe naszej dziurawej łajby, jaką jest Łódź. Kiedyś kobiety wracały nieprzytomne do pracy i miały żylaki. Dziś kobiety wracają nieprzytomne z pracy, zatrudniane są na umowy agencyjne, poddaje się je mobbingowi, są skatalogowane, skoszarowane, zamienione na bezosobowy zasób ludzki i… również mają żylaki (na których zoperowanie w Łodzi czeka się w publicznym szpitalu kilka lat a i o łapówce nie należy zapomnieć!).

Dziś w Łodzi nie ma wiodącej branży, w której robotnicy mogą się kształcić i jak to w cechu – zrzeszać. Ludzie są zmieleni przez korporacyjny sznyt i rozdrobnieni, samotni w swojej niedoli. Odeszło w niebyt bohaterstwo włókniarek z roku 1971, jedynego udanego zrywu robotników, który poprzez strajk wywalczył realne zniesienie planowanych podwyżek cen żywności, poprawienie warunków pracy i dymisję I sekretarza komitetu łódzkiego PZPR .

Pamiętajmy o ludziach pracy!

 

Roman Boryczko,

Łódź, czerwiec 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*