OLIGARCHIA – POLSKI MATRIX (3)

 

 

OLIGARCHOWIE-POLITYCY (różnica między oligarchią środkowoeuropejską a wschodnioeuropejską)

W Polsce niewielu jest oligarchów, biorących bezpośredni udział w polityce. Jeśli wchodzą do parlamentu jak na przykład Stokłosa, to tylko po to, aby pilnować tam swoich interesów. W rozgrywki polityczne się nie angażują. Nie piastują żadnych stanowisk. Ostatnim wyjątkiem od tej zasady był Ireneusz Sekuła, który, jak wiemy, źle skończył…

Z związku z zachodnimi aspiracjami naszego kraju, wejściem do Unii Europejskiej i NATO, oligarchowie nie mogli pozostać na świeczniku tak jak oligarchowie w Rosji i na Ukrainie. Chociaż nawet na Ukrainie zaczyna się to zmieniać. Wyraźnym przykładem jest Blok Julii Tymoszenko. Jest to blok bardziej związany z oligarchią niż jakiekolwiek inne ugrupowanie na Ukrainie. Jednak cwana Julia sama porzuciła biznes. W kierownictwie swojego ugrupowania umieściła ludzi, którzy nigdy oligarchami nie byli. Tam, podobnie jak w Polsce, oligarchowie cały czas sterują politykami, ale robią to dyskretnie, „z tylnego siedzenia”. Juszczenko i Janukowycz po staremu angażują oligarchów bezpośrednio do polityki. Jeśli nie zrozumieją, że popełniają błąd, przegrają wszystko a piękna Julia zostanie ukraińską carycą.

W Polsce oligarchowie zrozumieli już dawno, że polityką należy sterować dyskretnie. Nie należy osobiście angażować się w polityczny teatr, ale trzeba mieć do tego wynajętych aktorów, zwanych politykami. Taki podział ról. Jeśli oligarchia nie angażuje się bezpośrednio w politykę, to nie znaczy, że jej nie ma, ani że jest słaba. W Polsce politolodzy i dziennikarze dali się zwieść pozorom i piszą często o oligarchach na Ukrainie, w Rosji i innych krajach wschodu. U nas takiego zjawiska nie zauważają. To wielki błąd! W Polsce oligarchia ma dłuższe tradycje niż na wschodzie, bo u nas dużo wcześniej zaczęła się „transformacja ustrojowa”. Jest też dużo silniejsza, bo ma szersze koneksje międzynarodowe. Działa jednak dyskretniej.

JAK ZORGANIZOWANA JEST OLIGARCHIA

Tutaj mam niestety więcej pytań niż odpowiedzi. Polska oligarchia owiana jest mgłą tajemnicy. Więcej wiemy o oligarchii rosyjskiej, o której wiele się pisało wtedy, gdy Putin robił „porządki”. Jeszcze więcej wiemy o oligarchii ukraińskiej, która stała się „popularna” w czasie „Pomarańczowej Rewolucji”. Pisano o niej wtedy, że jest zorganizowana w regionalne „klany”, z których główne to doniecki, dniepropietrowski, czernichowski, centralny i zachodni. Być może polska oligarchia zorganizowana jest podobnie? Może jednak zorganizowana jest inaczej i dlatego nie doszło w Polsce do tak silnego konfliktu pomiędzy oligarchami jak na Ukrainie. Być może w tej chwili nawet na Ukrainie oligarchia zorganizowana jest już zupełnie inaczej a klany odeszły w przeszłość. A może nie ma żadnej organizacji. Każdy działa na własną rękę, sprawy załatwiane są nieformalnie między oligarchami, zainteresowanymi daną sprawą. Kto prowadzi mediacje w przypadku konfliktów? Może wyspecjalizowali się w tym niektórzy biskupi. Może głównym rozjemcą jest Aleksander Kwaśniewski. Wszak on jeździł godzić zwaśnionych oligarchów na Ukrainie. Tym bardziej chyba robi to na swoim podwórku.

Co do sposobu, w jaki zorganizowana jest polska oligarchia, możemy na razie snuć tylko domysły. Ale należy próbować to rozgryźć. Pomogłoby to znacznie w zrozumieniu do końca oligarchii postkomunistycznej i w walce z nią.

CZY OLIGARCHIA TO „UKŁAD”

Myślę, że to nie jest odpowiednie słowo. Układają się ze sobą partnerzy, w jakiś sposób równi sobie. Jarosław Kaczyński porównywał „układ” do stolika brydżowego, przy którym siedzą różne grupy jako partnerzy. Tymczasem tu partnerstwa nie ma. Jest jedna grupa dominująca – oligarchowie właśnie i różne grupy służącej jej klienteli. Nie ma tu układających się partnerów. Pan-oligarcha każe, sługa musi.

Słowo „układ” nie podoba mi się też dlatego, że jest to polityczny neologizm, uniemożliwiający jakiekolwiek historyczne porównania. Słowo „oligarchia” daje możliwość odniesień do historii doktryn politycznych – już od czasów Arystotelesa. Pozwala też na porównania z oligarchicznymi rządami z innych epok w Polsce i na świecie. Oczywiście należy tu jednak pamiętać o specyfice oligarchii postkomunistycznej, różniącej się od innych form oligarchii, znanych z historii.

OLIGARCHIA A SALON

Waldemar Łysiak napisał cykl książek na temat „Salonu”, rządzącego Polską. Salon to bardzo głośne środowiska opiniotwórcze, które kierują polityką. Nie będę tu streszczał książek Łysiaka jak Rzeczpospolita kłamców czy Alfabet szulerów. Zachęcam do ich osobistego przeczytania.
Salon ma duży wpływ na politykę. Potrafi „zaszczekać” silnych polityków i całe ugrupowania polityczne a z drugiej strony potrafi wykreować miernoty. Jednak Salon nie rządzi krajem jak twierdzą niektórzy, ale wykonuje polecenia oligarchów. Salon to część klienteli, ale tej bardzo głośnej, w przeciwieństwie do klienteli cichej, którą są służby specjalne i urzędnicy.

OLIGARCHIA KONTRA KLUSKA

Roman Kluska założył swą firmę w 1988 praktycznie bez żadnego kapitału. Początkowo komputery były składane w warunkach chałupniczych. Pod przewodnictwem Kluski Optimus SA stał się nie tylko czołowym producentem komputerów w Polsce, ale też liderem rynku kas fiskalnych oraz współtwórcą największego polskiego portalu internetowego Onet.pl. Firma odniosła duży sukces finansowy i Kluska był zaliczany w latach 90. do grona najbogatszych Polaków. Prowadzenia firmy zrzekł się w roku 2000, jako powody sugerując m.in. atmosferę korupcji, nie pozwalającą na prowadzenie w ówczesnej Polsce uczciwych interesów. Jego majątek szacowano w chwili odejścia z firmy na ponad 400 mln zł.

Roman Kluska jest przykładem tego, jak oligarchia niszczy niezależny biznes. Jednak R. Kluskę potraktowano szczególnie ostro. Być może oligarchia pozwala niektórym niezależnym biznesom funkcjonować pod jakąś kontrolą z ich strony. Jednak Kluska był typem społecznika, z sympatyczną powierzchownością, szybko zjednującym sobie ludzi. Otwarcie krytykował patologie życia gospodarczego w Polsce. Polityką wtedy jeszcze się nie zajmował… ale oligarchowie wiedzieli, że kiedyś może się zająć… Był dla nich potencjalnym zagrożeniem. Postanowili więc go zniszczyć.

W lipcu 2002 r., już po rezygnacji z kierowania firmą, został w spektakularny sposób aresztowany pod zarzutem wyłudzenia przez Optimus 30 mln zł podatku VAT. Wolność odzyskał po wpłaceniu kaucji w wysokości 8 mln zł, odebrano mu jednak paszport, a jako dodatkowe zabezpieczenie majątkowe zajęto jego posiadłość.

W styczniu 2003 r. sprawa została umorzona przez Urząd Skarbowy w Nowym Sączu. W listopadzie 2003 roku NSA uchylił wszystkie zaskarżone decyzje i zarządził od organów podatkowych zwrot kosztów.

PRÓBA STWORZENIA OLIGARCHII SOLIDARNOŚCIOWEJ – Janusz Tomaszewski

Jak napisałem wcześniej nie ma żadnych oligarchów „solidarnościowych”. Wszyscy oligarchowie zostali wyprodukowani przez komunę. Próbę stworzenia solidarnościowej oligarchii podjął Janusz Tomaszewski, wicepremier i minister spraw wewnętrznych w rządzie Jerzego Buzka. W lutym 1998 Gazeta Wyborcza ujawniła, że na posiedzeniu Rady Ministrów Tomaszewski zgłosił propozycję wprowadzenia całkowitego zakazu importu żelatyny do Polski, co sprzyjało interesom krajowego monopolisty na rynku żelatyny, Kazimierza Grabka. Grabek był ponoć byłym cinkciarzem, który po zmianie ustroju zainwestował w żelatynowy biznes. Nie był jeszcze oligarchą ale można było z niego oligarchę zrobić. Myślę, że Tomaszewski stwierdził, że oligarchia komunistyczna jest nie do ruszenia i że prawdziwą siłę polityczną można uzyskać tylko przez stworzenie własnej oligarchii, która się jej przeciwstawi. Zaatakował go Wiesław Walendziak, ówczesny szef Kancelarii Premiera, który nazwał działania Tomaszewskiego „kapitalizmem politycznym”. Zaatakował Tomaszewskiego za próbę stworzenia nowej oligarchii (i słusznie!), ale nigdy nie atakował oligarchii postkomunistycznej. Działał więc ewidentnie na rzecz oligarchii postkomunistycznej. Kiedy po kilku latach Walendziak odszedł z polityki i przyjął stanowisko w jednej z firm Ryszarda Krauzego, wszystko stało się jasne.

Ale Tomaszewskiego też nie pochwalam. Nawet, jeśli jakimś cudem udałoby mu się stworzyć własną oligarchię, to szybko jego Grabkowie i inni „roztopiliby się” w oligarchii postkomunistycznej i nie dałoby się ich odróżnić od innych.

OLIGARCHIA A SŁUŻBY

Popularne jest dziś hasło „w Polsce rządzą służby”… i jest w tym ziarenko prawdy. Współczesne służby mają spory wpływ na władzę i często działają jak „państwo w państwie”. Jeszcze większy wpływ na politykę mają ludzie dawnych peerelowskich specsłużb, zwłaszcza wojskowych. Jednak w Polsce rządzi postkomunistyczna oligarchia a nie specsłużby. Faktem jest, że byli generałowie i pułkownicy komunistycznego aparatu bezpieczeństwa (a także ich dzieci) są obok byłych dyrektorów wielkich komunistycznych przedsiębiorstw, filarem wpółczesnej oligarchii. Chociaż trzeba przyznać, że najbardziej „wyrośli” oligarchowie związani z WSI (wcześniej z WSW i Informacją Wojskową). Ale oczywiście tylko nieliczni ludzie z tamtych układów zostali oligarchami. Natomiast wielu byłych i aktualnych agentów wojskowych służb specjalnych przyjęli zapewne na swoje „oligarchiczne dwory” jako swoją klientelę, dostającą od nich wsparcie, ale też służącą im. Ponieważ wojskowe służby specjalne zostały zweryfikowane tylko powierzchownie, oligarchowie ci mieli dalej bezpośredni wpływ na władzę. Ponoć w Cytadeli Warszawskiej znalazły się teczki, dotyczące Krauzego, Kulczyka, Solorza, Sołowowa i Karkosika… Choć nawet bez tych teczek ich kariery wskazują na taką właśnie przeszłość.

Trochę gorzej mieli oligarchowie, wywodzący się z byłej SB, bo w postkomunistycznej bezpiece nastąpiły większe zmiany kadrowe. Poza tym pewnie po macoszemu potraktował ich główny reżyser „transformacji ustrojowej” Czesław Kiszczak, który, chociaż był ich ministrem, to wywodził się ze służb wojskowych.

Natomiast byli nomenklaturowi dyrektorzy bardzo urośli w siłe w pierwszych latach transformacji, ale potem jakby ustąpili miejsca oligarchom z wojskowej bezpieki. Przykładem takiego oligarchy – byłego nomenklaturowego dyrektora jest Edward Brzostowski. Przechodząc przez różne szczeble zawodowe doszedł do stanowiska dyrektora Kombinatu Rolniczo-Przemysłowego Igloopol. W latach 1983-1988 pełnił funkcję wiceministra rolnictwa. Później był współwłaścicielem i prezesem przedsiębiorstwa wielobranżowego Dexpol w Dębicy.

Pamiętam, że na początku lat dziewięćdziesiątych jego Igloopol przejmował różne zakłady i sklepy na pomorskich wsiach. Pewnie robił to w całej Polsce. Pewnie jego błędem było to, że postawił na sklepy. Akurat drobny handel detaliczny był jedyną dziedziną, gdzie po przemianach zapanował prawdziwy wolny rynek. Drobni sklepikarze wygrali z postkomunistycznym oligarchą. W ten sposób w jakimś sensie zrewanżowali się za bitwę o handel.

W 2001 Brzostowski został wybrany na posła na Sejm IV kadencji z ramienia koalicji Sojusz Lewicy Demokratycznej – Unia Pracy, z rekomendacji SLD w okręgu rzeszowskim. W listopadzie 2002 złożył mandat poselski w związku z wyborem na burmistrza Dębicy.

W 2006 ubiegał się o reelekcję w wyborach samorządowych, przegrywając w II turze z kandydatem Prawa i Sprawiedliwości, Pawłem Wolickim (uzyskując 44,62% głosów).

I tak z zapowiadającego się lidera oligarchów w Polsce spadł Brzostowski do roli lokalnego oligarchy dębickiego i to niezbyt silnego, bo przegrywającego wybory samorządowe. (cdn.)

 

Klaudiusz Wesołek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*