Halloween – tragifarsa, bal komediantów, drwiny ze śmierci i Wszystkich Świętych

Na ulice polskich miast w wieczór poprzedzający Święto Zmarłych wyległy rzesze zwolenników robienia sobie jaj, tak naprawdę – ze wszystkiego. Powracających z kościoła wiernych witały na ulicach kostuchy, duchy, nie zabrakło wampirów, strzyg itd. itp.  Wszędzie wyglądało to jeżeli nie tak samo, to bardzo podobnie. Jakże lubimy się bać wtedy, gdy nic nam nie zagraża.

Zbroczone krwią groteskowe ofiary morderstw przewalały się ulicami polskich miast (im straszniej tym przyjemniej) – przerażająca wizja świata bez Boga i wiary daje o sobie znać właśnie wtedy, w przeddzień Święta Zmarłych.

Żebrzące grupy młodych szantażystów straszyły ludzi hasłem „Cukierek albo psikus”. Zabawa? Rozrywka? Przerażająca opcja spędzania wolnego czasu dopłynęła do nas zza oceanu, na początek zalała Zachodnią Europę, teraz i nam wstrzyknięto truciznę głupoty i najwyższej miary  prymitywizmu. Dziwny ten zwyczaj, nie nasz przecież, został ciepło przyjęty w środowisku szkół. Czyżby placówki, których zadaniem jest nauczanie, wychowanie, odpowiednie przygotowanie młodego pokolenia do wejścia w życie, nie widziały zagrożeń z tym zjawiskiem związanych? W banalnym na pozór zdaniu „Cukierek albo psikus”, wypowiadanym w bramach domów, na ulicach – dosłownie wszędzie, kryje się groźne zjawisko. Przyzwalanie na tego rodzaju „zabawę”, to nic innego jak dawanie przyzwolenia na żebranie, cwaniacki sposób zdobywania czegokolwiek w życiu bez wysiłku. Nie potrzeba wiedzy, nie trzeba pracować, wystarczy tylko stworzyć pewną modę, kulturę, jeszcze ubrać to wszystko w trudne do zrozumienia prawo do tego rodzaju zachowań – no i gra!

Na pozór wszystko jest w porządku, dzieciak biega po mieście, zaczepia ludzi, prosi o jałmużnę, a jak nie – no to koniec zabawy… My w tym czasie możemy zająć się sobą. Smutne to i raczej nie śmieszne, a żałosne. Stare, wyświechtane hasło „Bez pracy nie ma kołaczy” dawno przestało być popularne, a dzięki jakiemuś „Halloween” wręcz stało się śmieszne, głupie i niemodne. W naszej polskiej/śląskiej kulturze ważne było, aby czas ten spędzony był na modlitwie i końcowych pracach porządkowych na mogiłach naszych bliskich. Młodzież wraz z nauczycielami porządkowała groby żołnierzy i nie było różnicy – polskich, rosyjskich (a raczej wtedy radzieckich) czy niemieckich. Młodych ludzi uczono szacunku do człowieka, nie wpajano nienawiści do krzyży, modlitwy, wiary chrześcijaństwa – po prostu wychowywano. Kwestia wiary była wówczas czymś bardzo osobistym, ale także czymś, co należy szanować bez względu na przekonania i orientację w ogólnym tego słowa pojęciu.

„Holy Wins” – inaczej Bal Wszystkich Świętych, czy to właściwy sposób na spędzanie czasu w wigilię Dnia Wszystkich Świętych? Wydaje się, że bliżej temu zjawisku do naszej kultury aniżeli groteskowemu festiwalowi strachów, który przypłynął do nas niczym fala tsunami i  demoluje  umysły  młodych ludzi, podobnie jak niszczycielski żywioł, pochłaniając wszystko, co napotka na swej drodze.

Niepokojenie, nagabywanie mieszkańców nieustannym dzwonieniem do drzwi, czy w tym także placówki, zajmujące się wychowaniem młodzieży, nie widzą niczego złego? A może by tak na długo przed owym festiwalem śmierci, strachu, wampirów, wypatroszonych dyń, rozpocząć z młodzieżą dyskusje, rozmowy. Pozwolić także młodym ludziom na wypowiedzenie się. Na samym początku jednak, należy przedstawić zagrożenia, związane z tą subkulturą. Są jakieś granice, których nikomu nie wolno przekraczać, zaś to, z czym mamy do czynienia dziś, wskazuje, iż dawno już one zostały przekroczone, a efekty tego zjawiska są nader mocno widoczne na co dzień.

Bal Wszystkich Świętych mógłby stać się czymś na wzór chrześcijańskich festiwali rockowych, gdzie młodzi muzycy, dzieciaki mogłyby spróbować swoich sił w mocnym graniu – bez krwi, odwróconych do góry nogami krzyży, wampirów i wielu innych jeszcze cudaków. To wszystko jest możliwe, trzeba tylko dać młodym możliwości, dać pomysł zachęcić. „HOLY WINS” – tak, to ma sens.

Młodzi ludzie to burza mózgów, energia, żywioł, to młodości prawo. Pozwólmy zatem energię młodego człowieka wykorzystać dla dobra nas wszystkich, a co najważniejsze dla nich samych, bo przecież to już niedługo oni przejmą po nas ster. Z dynią na głowie horyzont raczej niewielki będzie się rysował dzisiejszym młodym obywatelem RP…

Tadeusz Puchałka

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*