Equinox – czy kiedykolwiek zaczniemy uczyć się na błędach?

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Motto: Na początku było słowo

Na końcu winno być posłowie

 

Marian Karaś

   

Książka Henryka Spornia uzmysławia mi raz kolejny względność czasu. Od wprowadzenia „stanu wojennego” upłynęło przecież 30 lat, a wydarzenia tamtych dni – w mojej przynajmniej pamięci – zatrzeć się nie potrafią.

Faktem jest, iż już od roku 1989 wielu wpływowych ludzi polskiej sceny politycznej (tak z „lewej” jak „prawej” jej strony) usiłuje „rozmazać”, zniekształcić, niekiedy wręcz zbagatelizować datę 13. grudnia 1981 i jej skutki dla polskiego społeczeństwa. Prawie 10-milionowy ruch społeczny, jakim stała się „przedwojenna” „Solidarność” spadł dziś do rangi jednego z wielu związków zawodowych, które w swej masie i tak zapominają znów o statutowych celach, jakimi są czuwanie nad przestrzeganiem coraz bardziej zdążającego w stronę sankcjonowania zwykłego wyzysku „Prawa Pracy” czy tzw. BHP, w wielu firmach jeszcze bardziej fikcyjnego, niż przed rokiem 1981.

Nie darmo swego czasu rocznica ćwierćwiecza „Solidarności” obchodzona była niezależnie przez dwa różne grona działaczy. Szumnym, „państwowym” obchodom, towarzyszyły znacznie skromniejsze, ale organizowane przez ludzi o czystych rękach, dla których „okrągły stół” był nie początkiem nowego oblicza Polski, a jedynie inicjacją wspólnych, polityczno-merkantylnych interesów byłych solidarnościowców i byłych towarzyszy partyjnych. Podkreślam ów czas przeszły, bo skoro razem ustala się zasady gry politycznej i przekształceń ekonomicznych – o żadnych ideach nie ma już mowy. Liczą się władza i pieniądze. Do warszawskich debat nie zaproszono przecież tych działaczy podziemia, którzy wartości bronili, a jedynie tych, którzy głośno o nich rozprawiali…

„Stan wojenny”, czas „internatów” i wymuszonej emigracji… Emigrowali poza „żelazną kurtynę” ludzie najmniej skłonni do kompromisu, do życia w rozpadającym się, zbiurokratyzowanym i zideologizowanym systemie, ale i do przyszłej współpracy z działaczami PZPR podczas demontażu owego systemu. Skoro tej elity związkowej zabrakło w kraju, można już było po roku 1989 wprowadzić „politykę grubej kreski”. Protestowało tak niewielu…

Dzisiejsze – sztuczne, bo nikt mu serio nie przeciwdziała – bezrobocie jest postawieniem kropki nad ipsylonem. Zdolni – a bez szans w Polsce – wyjadą. Kariery (i pieniądze) przynależeć więc będą wykształconym (często już na Zachodzie) dzieciom i wnukom byłych prominentów PZPR, z których Tadeusz Mazowiecki zdjął niejako odpowiedzialność za wieloletnie zakłamanie i zamordyzm oraz tych działaczy „S”, jacy chcieli w procesie „demokratycznych przemian” uczestniczyć. Lustracja, czyniona dzisiaj, może przynieść tyleż pożytku, co zła. Czy wierzyć zresztą od A do Z aktom komunistycznych służb? IPN gubi akta, odnajduje, przewleka procedury… W opinii społecznej przestał być instytucją wiarygodną. I czy współczesnym politykom lub historykom w ogóle na wiarygodności zależy?  Dziesiątki pytań, setki pytań… Equinox, stan zawieszenia, tyleż dnia, co nocy. Dobro równoważone złem. III (IV?) RP…

 

* * *

Zapiski Henryka Sporonia powstały niemal na gorąco, w roku 1983. Można by oczekiwać od nich większej rozpiętości emocji, rozpamiętywania, goryczy. Z autora jednak „dusza trochę rogata” także i w tym przypadku. „Pcham się zawsze tam, gdzie dzieje się niesprawiedliwość i mówi się nieprawdę” – powiada Sporoń w rozmowie z Oskarem Filipowiczem („Jaki tam kombatant…”). Ale dorzuca w tym samym tekście cenną uwagę interpretacyjną: „Zawsze korci mnie, żeby na sprawę spojrzeć oczami tej drugiej strony”.

Idąc takim tropem, łatwiej pojąć postawę autora wobec aktorów wydarzeń, których był uczestniczącym świadkiem w pierwszych miesiącach po „nocy generałów”.

Internowany „za przekonania”, nie za „przynależność”, Henryk Sporoń nie ma w sobie żaru i egzaltacji działacza związkowego, jakiemu przerwano nagle przebudowę kraju w duchu społecznej solidarności. Kolejne etapy swej drogi przez ośrodki odosobnienia opisuje rzeczowo i konkretnie, z rzadka pozwalając sobie na nutę ironii czy sarkazmu. Tak jest np. w przypadku opowieści o górniku z KWK „Piast”, która wraz z załogą KWK „Ziemowit” najdłużej strajkowała pod ziemią po wprowadzeniu „stanu wojennego”. „Z góry obiecywano im, że po wyjeździe na powierzchnię nie będą aresztowani i będą mogli spokojnie pojechać do domów. Obietnicy dotrzymano. Nikogo z grupy na wierzchu nie aresztowano i wszyscy mogli spokojnie pojechać do domu. Dopiero na drugi dzień zabrano go z mieszkania. Internowano, nie aresztowano. (…)”. Raz jeszcze spotykamy się z podobną drwiną, gdy autor opisuje „telewizyjny” obóz internowanych w Kokotku k/Lublińca. Z ośrodka wypoczynkowego komendant KW MO w Katowicach, gen. Gruba, na okres tygodnia uczynił wzorcowy ośrodek internowania, tylko po to, by przed kamerami TV pokazać go Ślązakom w momencie zwalniania przywiezionych tam z „normalnych” miejsc odosobnienia – wyselekcjonowanych, najmniej groźnych dla „funkcjonowania zasad ustrojowych” – działaczy. Najkrótszy komentarz owej szopki zawiera wypowiedź jednego z relegowanych z Kokotka z powrotem do katowickiego aresztu: „(…) dobrze, że mnie tu przywieźli i stamtąd nie zwolnili. Przecież po takiej audycji byłoby mi wstyd się ludziom na oczy pokazać. Pomyśleliby, że wracam z wczasów. Teraz wielu uwierzy, że my się tu w ośrodkach wczasowych byczymy, a oni muszą za nas na dole zapieprzać. Cholerne świnie!”.

Dominuje we wspomnieniach trzeźwe spojrzenie na sytuację, choćby wydarzenia w Uhercach: „reasumując rezultat tzw. buntu w Uhercach, muszę stwierdzić, że był on raczej opłakany. Dużo straciliśmy i wszystko się pogorszyło”. Dystans pozycji nie-związkowca pozwala również Henrykowi Sporoniowi na następujące słowa: „Były też podejmowane próby obiektywnej oceny działalności „Solidarności”, zresztą bardzo często napotykające na ostry sprzeciw niektórych internowanych, stojących na stanowisku, że „Solidarność” nie popełniła żadnych błędów (…). Reprezentanci tego bezkrytycznego stanowiska nie stanowili jednak większości internowanych w regionie południowym. Byli za to apodyktyczni i próbowali czasem podniesionym głosem nadrabiać brak argumentów”.

Dużo uwagi poświęca Sporoń życiu duchowemu – religijnemu i kulturalnemu – internowanych. Opisuje wizytę biskupa Herberta Bednorza w katowickim areszcie śledczym, uhereckie msze, dary, przekazywane poprzez księży. I chociaż sam do gorliwych wyznawców religii katolickiej nie należy, dostrzec potrafi rolę, jaką pełniła w odizolowanych, społeczno-narodowych środowiskach ludzi, którym odebrano możliwość innej formy aktywności. Jako wieloletni pedagog nie może też nie dostrzec rangi kursów samokształceniowych, organizowanych w „internatach”; nie tylko tych, podnoszących wiedzę historyczną bezprawnie przetrzymywanych, ale np. językowych, które dla wielu były pierwszą furtką do późniejszej emigracji.

Umiłowanie ścisłości nie pozwala autorowi nawet na określenie liczby zatrzymanych po 13. grudnia. „W obozach przebywało od 150 do 500 internowanych, a czasem i więcej. Dość dokładną liczbę zna na pewno Episkopat, jako że co kilka tygodni przekazywaliśmy duchownym spisy internowanych w danym obozie. Nie będzie to jednak liczba pełna, jako, że z aresztu śledczego KW MO w Katowicach nikt takiego spisu nie był w stanie zrobić i przekazać na zewnątrz. (…). W celach (…) internowani byli wymieszani z kryminalistami, tak że i ta liczba nie była zgodna ze stanem rzeczywistym. Zakładam, iż podobna sytuacja była również w innych większych aresztach śledczych. Dlatego uważam, że nawet liczba internowanych, znanych władzom kościelnym, będzie tylko zbliżona do rzeczywistej”.

To samo dążenie ku prawdzie przyświeca fragmentom, ukazującym „ludzką twarz” funkcjonariuszy wojskowej junty, twarz często skrywaną a ujawnianą w najmniej spodziewanych momentach. Wspomnienia to także okazja do wyrażenia uznania Henryka Spornia wobec postawy więziennej i cywilnej służby zdrowia i rodzin internowanych, dzięki pomocy których łatwiej było znieść izolację i kłopoty zdrowotne, najczęściej gastryczne, wobec podłego wyżywienia.

Zdrowy rozsądek, który ratował Sporonia w czasie internowania, pomógł mu również w wyborze miejsca emigracji. „Miałem, co prawda, załatwiony azyl w Stanach Zjednoczonych, do miasta Cleveland w stanie Ohio (…) lecz zrezygnowałem z tej możliwości. Powód?

W 1982 roku ukończyłem pięćdziesiąty szósty rok życia. W USA to za dużo, żeby być przyjętym do pracy i zostałbym bez żadnej szansy na emeryturę. Wiedziałem, że w Niemczech zaliczą do mojej emerytury wszystkie lata pracy w Polsce. Tak też się stało”.

W gościnnym Schweinfurcie mieszka do dzisiaj, starając się jak najczęściej bywać w Tarnowskich Górach i ich okolicach, swoich śląskich stronach rodzinnych.

Na książkę złożyły się też fragmenty „Zapisków internowanego” Józefa Kuli. Ów szkicowy obraz życia (głównie w Uhercach) ukazuje, jak bardzo okrojono zatrzymanym rzeczywistość, sprowadzając ją do kwestii wyżywienia, badań lekarskich i odnotowywania faktów kolejnych zwolnień.

Wreszcie postać Andrzeja Grzybowskiego, działacza „Solidarności” słynnego molocha przemysłowego – Huty „Katowice”. Przetrzymywany w Jastrzębiu, Grzybowski przewieziony został do bieszczadzkich Uherec. Tam 15. marca 1982 roku rozpoczął strajk głodowy, którego motywację wyłożył klarownie w liście skierowanym do KW MO, organizacji kościelnych, kolegów z „internatu” i stowarzyszeń humanitarnych. Głodówka Grzybowskiego (po kilkunastu dniach odmówił także przyjmowania napojów) trwała 28 dni. Przewieziony do krakowskiej kliniki im. M. Kopernika zakończył protest, po interwencji m. in. ks. prof. J. Tischnera, który już wcześniej odwiedził go w szpitaliku w Lesku. O zdrowie działacza drżała również jego rodzina, niepokoili się koledzy. 23. lipca, stwierdziwszy, iż nie został objęty „amnestią”, zbiegł z kolejnej podwawelskiej lecznicy (przy ul. Skawińskiej) i do chwili zniesienia „stanu wojennego” ukrywał się u przyjaciół. Niechciany w pracy zdecydował się na emigrację do USA, gdzie do dziś pracuje w zakładach Pratt & Whitney, o stuletniej tradycji wytwarzania silników lotniczych, od jakiegoś czasu także rakietowych.

Jego perypetie podczas oczyszczania z podejrzeń o szpiclostwo (na liście Wildsteina figuruje 71 Grzybowskich, z tego dwu Andrzejów) i beztroską nieprofesjonalność pracowników Instytutu Pamięci Narodowej, którzy przez trzy miesiące nie bardzo wiedzieli nawet, z którym Grzybowskim korespondują, opisał żurnalista nowojorskiego „Nowego Dziennika” – Wojciech T. Mleczko w artykule „Między <Solidarnością> a listą Wildsteina”.

Wygląda na to, iż Polacy uparcie nie chcą uczyć się na własnych błędach, a lekceważące podejście do cudzej krzywdy i własnej rzetelności zawodowej powiększyć może tylko rosnącą niechęć rodaków wobec wszelkich zmian. Kolejne „listy” (w Lublinie wczesną wiosną br. ujawniono następną, regionalną) wprowadzają dezorientację i nieufność, skoro coraz więcej na nich nazwisk znanych kiedyś działaczy podziemia. „Rewelacje” pseudo-lustracji czy zakaz projekcji telewizyjnego dokumentu o słynnym agencie „Bolku” (przy oficjalnie nagłaśnianym „braku” cenzury), przez wielu uparcie kojarzonym z Lechem Wałęsą, coraz wyraźniej kierują myśli ludzi w stronę spiskowej teorii dziejów, wedle której „rewolucję <Solidarności>” przeprowadzili na zlecenie Kremla i PZPR esbeccy agenci, wprowadzeni masowo w szeregi pierwszego po II wojnie polskiego, niezależnego od idei Marksa, związku zawodowego.

Rzecz w tym, iż ethos „Solidarności”, który mógł jeszcze na lata całe wystarczyć Polakom do budowania lepszego, niż przed 1989 rokiem, świata – zniszczyli sami związkowcy. A raczej ci, których nieopatrznie uczyniliśmy związkowo-polityczną elitą.

Nie podważa to jednak zasług tysięcy internowanych po 13. grudnia 1981 roku i tych, których internować zapomniano. W końcu nie było w kraju więzień dla 10 milionów ludzi…

Teraz, kiedy wobec zdrady „elit” wszystko wypada zaczynać niemal od początku – ich wysiłek i nadzieja powinny stać się częścią zbiorowej pamięci narodu. Oby dłuższej, niźli jedna wyborcza kadencja…

 

 Lech L. Przychodzki

 

 

(Posłowie do: Sporoń Henryk F., Wspomnienia i listy z ośrodków internowania w czasie stanu wojennego 1981-1982, Wyd. GŚD, Chorzów)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*