Mirosław Kaczmarek – odsłona wtóra
I. (ułaskawi nas…)
ułaskawi nas
nadciągająca zima
z porannych czułości
i jej mroźny kochanek
bezlitosny malarz
szklarz rzemieślnik
mówi śnieg
mową śniegu
świst lotu
szepcze dzień
mową jego
słońca żar
nocy strach
mową jej
niegodny pocałunek
odkocha się za nas
odchodząca zima
ostatecznie
II. (bieszczadzkie śniadania)
przyjechały dziewczyny z wielkopolski
stroić fochy na sam koniec polski
czy wcześnie wstajesz czy w południe
i tak w końcu jest za późno
by powiedzieć coś uśmiechnąć się zapłakać
tymczasem trzaśnięcie drzwi
ot przypadkowe może czy brutalny atak
cóż bo taki urok naszego jest wstawania
gdy dziewczyny przychodzą robić śniadania
III. (berdowe smutki)
ubywa życia
z każdym zachodem słońca
w ściółce leśnej
na berdowym zboczu
przybywa mroku
we wspomnieniach
połamanych bukami
i szlakami w nieznane
czy piszemy czy nie
samotność tak samo
spływa deszczem
w rozdygotane serce
za progiem jesień
jak młoda stara baba
kolorową chuściną
głowę przykrywa
w połoninach szukamy
ścieżki na polanę
która przemijaniem
wprowadza w wieczność
gdzie proste słowa
brzmią naturalnie
jak szum wody
w potoku Wołosaty
i choć coraz rzadziej
pozdrowienia na szlaku
to w końcu jeszcze
paru nas zostało
IV. (dawno temu za miastem)
zaśnięte niemal już kujawy
pora by drzewa zaszeptały
co niegdyś zaszło między nami
głos ich ulata lekką mgiełką
wspomnienia dawne przywołuje
wrośnięte w korę starym mchem
tkwię pośród nich jak pień wiekowy
zaklęty w cztery pory roku
co nigdy są już jak na zawsze
V. (e u)
zatrzaśnięte umysły
na trzech bogów
roziskrzyły niebo
dionizyjskie pomyłki
trzasnęły piorunami
hellada zatonie
VI. (choć raz)
choć raz
onirycznie westchnąć
do halabardowej tęczy
nad rozpustną przepaścią
co głosy zapodziała
po nocnej eskapadzie
spotkaniu trzeciego stopnia
z drzewem prozy życia
na deszczu choć raz
somnambulicznie zamilknąć
spływając z kroplami tęsknoty
wibrującym lotem
za nieoznakowaną gwiazdą
na szczęśliwy koniec
VII. (zatrzymane nad Soliną)
(na zaporze we dwoje lub chociaż kameralnie)
sierpniowa mgła przeplata twój warkocz
białymi żaglami zamiast wstążek
jeśli odpowiesz na uśmiech
opuszczę niebo słoneczną mżawką
niesiony wiatrem od Polańczyka
rozwieję się nad zalewem
malowanym grzbietami ryb
przemienionymi wojenną zawieruchą
z łemków hucułów
w zalanych wioskach
co pogubiły dachy ogrody
spłoszę niemych bieszczadników
rozpłyniętych między wzgórzami
VIII. (opowiadają drzewa)
opowiadają drzewa
o tym
co przytrafiło się
przed wiekami
słowa obrosłe korą
wywołują pandemiczne
wspomnienia
na pniu
przeczekaj tę chwilę
IX. (z wiekiem)
głębiej zamyślamy się z wiekiem
złotym srebrnym jesiennym
nad swym mizernym losem
pełnym brunatnoszarych dni
i nieokreślonego żalu
bliżej
z wiekiem spokojniej
wpadamy w zdenerwowanie
wchodzimy raczej
statecznym krokiem
niż wspinamy się
na Cerro Torre w słońcu
mniej wypatrujemy po latach
grzbiety przeorane łagodniej
ponad granią wspomnień
rzeczy straszne nie takie straszne
młodość nie młoda
przestała krzyczeć
bez ekscytacji patrzymy przed siebie
co nie wyklucza ciekawości
taktownej do przesady
złość pogubiła jad
pogodziła się i ścichła
na ten niemal święty spokój
X. (londyńskie pamiętniki)
jeszcze opisać by
twoje powroty
zamglone Tower Bridge
rozwidnia przedpołudniowe słońce
oślepiające kierowców
bardziej od lewej strony
rozchmurzy niebo pełne stokrotek
obracając się na drugi bok
lirycznie szepnie deszczem
w pożegnalnym postscriptum
zagrzmi jeśli uzna za stosowne
łamiąc gramatykę Stwórcy
twoje powroty
przeplatane zwątpieniem w powroty
opisać by można
jako oddzielne historie
Mirosław Kaczmarek
Odsłona wtóra… i kolejne na zamyślenie, zachwycające wiersze. Subtelne i ciepłe nawet, gdy o rzeczach trudnych… Tak pisać – to prawdziwy dar. Jestem urzeczona…
Jeśli przynoszą ciepło, jeśli zatrzymują, jeśli są niewidzialnym mostem ponad przestrzenią, brakiem, złem, szarością, biedą, pomyłką, bólem – budujmy je, te mosty z naszych wrażeń, emocji i ciepła / serca /.
Dziękuję.