Kto do nas mówi?
Czasami oglądam telewizję. Z nudów, bo poza filmami krajoznawczymi i przyrodniczymi żaden program od lat mojej wiedzy nie poszerza.
Ale oglądam i zdarza mi się dzięki niej uczestniczyć w żałosnych spektaklach w wydaniu polskich „elit”. Podobno umysłowych i zawodowych…Migawki z sal sądowych, transmisje z obrad Sejmu i Senatu RP – wszystko to skłania mnie do smutnego wniosku, iż niekiedy (powtarzam – nie zawsze) mówią do mnie i milionów innych Polaków albo idioci, albo ludzie pod tzw. wpływem. Raz to wygląda na upojenie alkoholowe lub kaca, innym razem na działanie narkotyków.
Kręcą te żałosne widowiska fachowcy, toteż w sporym stopniu telewizyjnym operatorom udaje się zniwelować niekorzystne wrażenie, wywoływane przez mówców. Pokazywana jest sala sądowa lub sejmowa, długie panoramy poprzez publiczność lub drzemiących parlamentarzystów, zbliżenia godła…
A bełkot i tak płynie…
Chyba się nie mylę, twierdząc, iż to ja i mnie podobni utrzymujemy owe elity. Elity, które decydują o naszym życiu dzięki randze wyroków sądowych i powszechności przyjmowanych ustaw… I zupełnie mi nie w smak, kiedy mam wszelkie powody, by przypuszczać, iż opłacani przeze mnie VIP-owie (choćby chcieli) nie są w stanie zrozumieć, pod czym właściwie się podpisują. Bo trudno o myślenie, kiedy kac odbiera chęć do życia albo jakaś amfetamina „nakręca” mówcę/mówczynię do histerycznej obrony zwykłych obywateli przed homoseksualistami lub odwrotnie. Bełkot w obu przypadkach bywa podobny.
Może to budzić śmiech, ale jeśli już, to śmiech bardzo gorzki. Dlaczego w każdym (państwowym, spółdzielczym czy prywatnym) zakładzie pracy jakiekolwiek podejrzenie o „spożycie” kończy się wizytą policji z alkomatem i konsekwencjami służbowymi, zaś naszych „elit” to w ogóle nie dotyczy? Mimo iż na nich właśnie spoczywa odpowiedzialność za los państwa!
Być może potoki słynnej już „mowy nienawiści” z parlamentarnych trybun byłyby o wiele mniejsze, gdyby… Straż Sejmowa miała ustawowy obowiązek kontrolowania wszystkich (senatorów i posłów w pierwszej kolejności) wchodzących w mury budynku przy Wiejskiej. Nie mówię o rewizjach osobistych, ale testach na alkohol i narkotyki. Dotyczyć to musi także dziennikarzy, bo i im się zdarza – powiedzmy – niepełnosprawność zawodowa…
Podobnie powinny być kontrolowane składy sędziowskie, wchodzące na sale rozpraw. I to w sądach każdego szczebla. Dodałbym do tego obowiązek badań psychologiczno-psychiatrycznych sędziów i parlamentarzystów.
Ktoś powie, że RP nie stać na podobny wydatek? Jeśli stać ją na konsekwencje bubli prawnych, którymi jest zbyt wiele sejmowych ustaw, to przy nich tego typu testy są wydatkiem groszowym. Leaderzy partii, wystawiających swoich ludzi jako kandydatów do parlamentu, mają niezłe rozeznanie, kto jest kim. W ten sposób już na etapie ustalania list wyborczych eliminowano by od wewnątrz alkoholików, narkomanów i osoby psychicznie niezrównoważone. Żadnej partii nie zależy specjalnie na kompromitacji swych przedstawicieli. Nawet między Bugiem a Odrą, choć to kraj cudami słynący…
Myślę, iż czas najwyższy zastanowić się nad koniecznością obywatelskiego projektu ustawy, która zmusiłaby nasz establishment do zachowania trzeźwości a nie jej pozorów oraz wyeliminowała z procesów decyzyjnych ludzi o emocjach znacznie przewyższających przeciętną. Telewizja wielu z nich nam pokazuje, choć znacznie większej ilości (zwłaszcza sędziów) nie pokaże nigdy. Co przy bezlitośnie statystycznym podejściu do sprawy – daje do myślenia.
Obywatelom, za VIP-ów myślą przecież ich partyjni szefowie.
Edward L. Soroka