Czy pomożemy emigrantom?
Od wielu dni czołówki wiadomości zdobią koszmarne obrazy tłumów, które jak fala przelewają się przez kolejne granice – począwszy od Turcji, skończywszy na niemieckich miastach. Bez zaplecza sanitarnego w przyszłości może to wymknąć się spod kontroli i stać się przyczynkiem klęski epidemiologicznej. Za tą przedziwną karawaną ciągną się stosy śmieci, ubrań i prowizorycznych obozowisk. W wielu miejscach: Grecja (wyspa Lesbos), przejścia graniczne włosko-austriackie czy węgiersko-austriackie – dochodzi do aktów przemocy, kradzieży, zamieszek i aktów wandalizmu. ”Wulgaryzmy, rzucanie butelkami, głośne okrzyki “Chcemy do Niemiec” – czy Niemcy to obecnie jakiś raj? Widziałem, jak otoczyli samochód starszej Włoszki, wyciągnęli ją za włosy z samochodu i chcieli tym samochodem odjechać. Autokar, w którym się znajdowałem z grupą, próbowano rozhuśtać. Rzucano w nas gównem, walili w drzwi, żeby je kierowca otworzył, pluli na szybę (…). W autokarze grupy francuskiej pootwierali luki bagażowe – wszystko, co znajdowało się w środku, w ciągu krótkiej chwili zostało rozkradzione, część rzeczy leżała na ziemi…”. Tyle Kamil Bulonis. Masy sfrustrowane czekaniem żądają natychmiastowego rozwiązania: wzburzone pomoc humanitarną – jedzenie i butelkowaną wodę – manifestacyjnie wyrzucają. Jako że Węgry zmagają się z problemem romskim od lat (brak współpracy na wszystkich polach ze strony tej społeczności), pojawił się wzrost sympatii dla populistycznych haseł i do głosu wysunął skrajną prawicę. Na szczęście to nie ona jest od rozwiązywania kwestii uchodźców politycznych i ekonomicznych a specjalne regulacje. Niestety, napady hord skrajnie prawicowych kiboli na grupy, koczujące na dworcu Keleti – Węgrom splendoru nie przynoszą. Tylko dzięki szybkiej interwencji rozładowano tykającą bombę na dworcu stolicy Węgier i przetransportowano uchodźców na stronę austriacką. Węgrzy protestują nie dlatego, że mają pomagać w biedzie, tylko dlatego, że Unia Europejska nie konsultując decyzji z nikim posuwa się do ekonomicznego samobójstwa, wydając decyzje o przyjęciu wielkich grup uchodźców. Włochy i Grecja są w stosunkowo dobrej sytuacji, stając się miejscem tymczasowego azylu. Masy ciągną w głąb lądu. W Polsce premier Ewa Kopacz jest również oszczędna w słowach – ważne rzeczy przemilcza. Dlatego jak w Niemczech tak i w Polsce społeczeństwo jest niechętne emigrantom. 12. września skrajna prawica zapowiada wielką demonstrację w Warszawie właśnie tego dotyczącą. W Europie już jest 800 tys. wniosków o azyl (a to początek). Polska kwota wynosi 5,65 %, czyli to 40 000 uchodźców, nie 10 000, nie 2 000 osób – jak wstępnie szacowano. Dlaczego nie mówimy o akcji łączenia rodzin? – przecież prawodawstwo europejskie to zaleca – to jest obligatoryjne, co oznacza, że skoro przyjmiemy jednego człowieka – to ma on prawo ściągnąć rodzinę.
To jest dalszych 10 osób, takie rachunki są zrobione we Francji. Przeciętnego obywatela Unii Europejskiej indoktrynuje się zgodą na solidarność dziejową, nie informując o źródle problemu. Źródle, tkwiącym w Waszyngtonie, którego organy decyzyjne destabilizują krok po kroku kolejne regiony na kuli ziemskiej. 17. lutego w mieście Benghazi rozpoczęły się demonstracje przeciwko reżimowi Kadafiego. Opłaceni „niezadowoleni” przyszli po to, by zaszły w Libii radykalne zmiany. Eskalacja konfliktu, liczne ofiary doprowadziły do interwencji wojsk NATO, w wyniku której obalono rządzącego od przeszło czterdziestu lat dyktatora. Kaddafi został zabity 20. października 2011 r. w rodzinnej Syrcie. Obalając reżim Muammara Kaddafiego, Libijczycy marzyli o lepszej przyszłości i liczyli, iż ich kraj stanie się nowym Dubajem z racji posiadania roponośnych złóż. Trzy lata później Libia jest pogrążona w chaosie i kontrolowana przez plemienne milicje, zabijające każdego niewygodnego. Scenariusz somalijski (gdzie także USA zostawiły ów kraj, niczym potem NATO Libię – w stanie rozpadu struktur państwa) – bardzo jest prawdopodobny…
Strzelają wszyscy do wszystkich, nie ma pracy, szerzą się głód i beznadzieją. To co oferowała „dyktatura” Kaddafiego było rajem wobec wyśnionej wolności, jaką sobie stworzyli, obalając go. Trwa wojna domowa między siłami rządowymi a watażkami i różnego rodzaju milicjami. Tymczasowym władzom nie udało się utworzyć nowej zawodowej armii ani policji. Stołeczny Trypolis upadł w sierpniu i od tego czasu rządzi nim koalicja kilku ugrupowań zbrojonych, w tym radykalnych islamistów. Chaos i przemoc wymierzona jest w siły bezpieczeństwa, dziennikarzy, działaczy politycznych, a także zachodnie interesy. To pierwszy z krajów „upadłych”. Kolejnym jest Syria, z której to uchodźcy zalewają nasz kontynent. Po czterech latach wycieńczającej wojny domowej prezydent Syrii Baszar el-Asad przygotowuje się do podziału kraju. Nikt nie jest w stanie prowadzić wojny na kilku frontach z takimi mocarstwami jak USA czy Wielka Brytania z jednej strony – a krajami arabskimi i Turcją z drugiej, popierającymi Wolną Armię Syrii i ugrupowanie skrajnie islamistyczne – ISIS. Rząd Syrii chce zatrzymać dla siebie pas ziemi, ciągnący się od rejonu Damaszku na południu, przez miasta Hama i Homs, do syryjskiego wybrzeża z miastami Latakia i Tartus. Innymi słowy władze państwowe zachowałby kontrolę tylko nad zachodnią, najgęściej zaludnioną częścią Syrii, całą resztę oddając we władanie islamistycznych watażków, pozostających bez żadnej kontroli społeczności międzynarodowej. 10-15 procent populacji Syrii żyje pod jarzmem ISIS, która stworzyła Państwo Islamskie z siłami bezpieczeństwa, administracją i walutą – złotym dinarem, 20-25 procent -pod butem islamistów z Al-Nusry, a 5-10 procent na terytoriach, kontrolowanych przez Kurdów, grupy dążącej do samostanowienia, walczącej obecnie i z islamistami wszelkiej maści i z armią turecką. Od początku protestów przeciwko al-Asadowi w 2011 roku Damaszek stracił kontrolę nad trzema czwartymi powierzchni Syrii. Z drugiej strony, 50-60 procent ludności tego kraju mieszka na terytoriach, kontrolowanych przez rząd. Z tych informacji wyłania się groza wojennej hekatomby, jaką zgotował świat zachodni, wkraczając ze swoimi interesami na nieznane pola świata zupełnie odmiennego kulturowo. Raz włożony kij w arabskie mrowisko skutkuje migracją na niespotykaną skalę. W Polsce środowiska od zawsze na kolanach przyjmujące głos z Brukseli czy z USA – jak mantrę powtarzają frazesy o konieczności dziejowej oraz dumie, że możemy być w rodzinie misyjnej, która ma cel – pomóc i utrzymać wszystkich biednych tego świata. Głos ten popłynął na Bliski Wschód i niedługo trzeba było czekać, by mieć potrzebujących pomocy u swych bram.
Anne Applebaum, żona Radosława Sikorskiego, posuwa się dalej – do dyskretnego szantażu – “Kraje Europy Wschodniej niezainteresowane pomocą w rozwiązaniu kryzysu uchodźczego powinny przygotować się na utratę zainteresowania nimi i ich problemami przez resztę Unii Europejskiej”. Banicja za brak zgody na finansową ruinę? Z dna szafy dziś wyjmuje się prawdziwe intencje, jakimi kieruje się UE?
Komisja Europejska ma bowiem wkrótce zaszantażować państwa Europy Środkowo-Wschodniej: albo przyjmą one żądaną liczbę imigrantów, albo zostaną im odcięte fundusze unijne. Wpierw zlikwidowano nam, Polakom, rodzimy przemysł – bo podobno był nieefektywny, nastało wtedy bezrobocie, potem zagraniczne koncerny wprowadziły tu swe montownie i niewolnicze stawki płacowe. Dzięki limitom wykończono polskie rolnictwo, przemysł rybny, przemysł lekki i ciężki, transportuje się tu setki ton toksycznych odpadów, przenosi na nasz teren geriatrycznych emerytów z całej UE, bo tu jest taniej a na koniec Polska ma stać się prowizorycznym koczowiskiem dla dziesiątków tysięcy uciekinierów?
Może pani Anne Applebaum będzie lobbowała w Izraelu, by ten pełen miłosierdzia dla muzułmanów (Palestyńczycy) naród wyasygnował jakąś kwotę w obliczu takiej klęski humanitarnej jaką mamy na kontynencie europejskim? Kolejnym głosem „salonu” jest profesor Wojciech Sadurski. Sadurski, który przedstawia się jako filozof prawa i konstytucjonalista, publicysta i bloger, przepuszcza brutalny atak na Węgry z powodu działań tego kraju wobec fali imigrantów. Nazywa Węgry „śmiesznym kraikiem”, przeciwstawiając go Niemcom, które „pokazują dziś Europie, co to znaczy honor i wielkie serce.” Wedle Sadurskiego, Madziarzy (profesor pisze ten wyraz z małej litery) „traktują uchodźców jak bydło ” i „pokazali reszcie Europy i świata złą, nienawistną, pozbawioną cienia empatii postawę. ”Ci straszni Węgrzy, Polacy, Czesi i Słowacy swą postawą „ciemnogrodu” mogą wszystko popsuć oświeconym umysłom z Brukseli. Powstają też oddolne inicjatywy – jak przyjąć i pomóc emigrantom. Twórcy inicjatywy Stacnas.pl chcą zachęcić Polaków do niesienia bezpośredniej pomocy imigrantom z Afryki i Bliskiego Wschodu. Inspiracją była dla nich postawa 10 tys. Islandczyków, którzy oburzeni biernością islandzkiego rządu wobec dramatu uchodźców, zadeklarowali, iż są gotowi przyjąć uciekinierów z terenów ogarniętych wojną i niedostatkiem pod swój dach. „Uważam, że naszym obowiązkiem moralnym jest pomóc ludziom w potrzebie” – mówi Tymon Radwański, założyciel serwisu Stacnas.pl, gdzie będzie można znaleźć informacje o procedurach i wymogach formalnych, dotyczących przyjęcia do swojego domu uchodźców. Jednak mimo szczerych chęci, nie należy zapominać o ludzkim wymiarze pomocy, a nie samych chęciach. Przecież zaproszenie cudzoziemca oznacza przejęcie obowiązku finansowania jego pobytu (mieszkania, jedzenia itd.), leczenia, ewentualnego wydalenia i na takie wyzwania muszą się przygotować ewentualni dobroczyńcy.
Jednak nie tylko my jesteśmy po „ciemnej stronie mocy”… Syrię opuściły już ok. 4 mln uchodźców. Okazuje się, iż bliskie kulturowo kraje islamskie nie robią niczego, by pomóc syryjskim uchodźcom. Arabia Saudyjska, Katar, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Kuwejt i Bajhran nie wdrożyły ani nie zaproponowały żadnego planu pomocowego. Bogate kraje muzułmańskie, nie przyjmując wyznającej islam części uchodźców, dbają bardziej o swoją wygodę niż o braci w wierze. Jest też prawdopodobne, że dzięki temu exodusowi realizują w ten sposób strategię przejmowania Europy przez islam, jego kulturę i religię bez jednego wystrzału. Taką koncepcję wyraża otwarcie m.in. Państwo Islamskie w swoim organie prasowym, nawołując m.in. do zdobycia Rzymu. Jakakolwiek krytyka obecnych zdarzeń i próba poszukania rozwiązań spotyka się z histerycznym, wręcz wulgarnym, zachowaniem zwolenników tak wielkiej migracji – często tylko socjalnej. Zapominają oni zapewne, iż w Polsce w ogóle zaniechano budownictwa komunalnego i socjalnego. Jak zatem przyjąć kilkadziesiąt tysięcy rodzin i je zakwaterować? Rząd wsadzi tych uchodźców do namiotów czy prowizorycznych faweli z blachy falistej i da im łopatę do odśnieżania okolicy oraz walonki. A gdy zima zaskoczy nas mrozami po minus 25 stopni i tysiącami będą nam zamarzać – wtedy to Zachód będzie mógł wieszać na nas psy za… ludobójstwo. Podstawowy problem z społecznością muzułmańską na emigracji jest taki, że ludzie ci nie pracują. Nie pracują jako grupa społeczna (procentowo) w żadnym europejskim kraju, gdzie mieszkają od lat. Utrzymują się z zasiłków z opieki społecznej, cierpiąc na syndrom wyuczonej bezradności.
Za humanitaryzmem świata Zachodu musi iść też rozwaga i roztropność w budowaniu wielkiego frontu pomocy, w jaki i my Polacy zostaliśmy wciągnięci. Strona finansowa to jedno (Bruksela ma pokryć koszty utrzymania ok. 1 500zł brutto na jednego uchodźcę), dochodzą jeszcze sprawy zakwaterowania, opieki medycznej i edukacji. To wielka odpowiedzialność – przyjąć na swoje terytorium ludzi, cierpiących na syndrom wojny, będących w opłakanej kondycji psychicznej i fizycznej. Nie ma nawet dostatecznej liczby tłumaczy, nie mówiąc już o asystentach kulturowych. Ludzie ci cierpią na choroby – także zakaźne – które trzeba wyleczyć, mogą być ranni, czyli wymagają zaopatrzenia – także specjalistycznego. Przecież nasz system opieki medycznej jest niewystarczający dla nas samych (po wyjeździe ponad 3 milionów ludzi!) – nikt nie marzy o poziomie europejskim w tym względzie dla własnych obywateli. Jak oni się utrzymają w kraju, który jest w ekonomicznej zapaści, zadłużony na 3 biliony, nie ma na emerytury dla własnych obywateli, nie ma własnego majątku narodowego oprócz lasów – i po wyjeździe 3 milionów własnych emigrantów ma kilkanaście procent bezrobocia – w tym także strukturalnego (powyżej 20%). Lokalni krwiopijcy nie potrzebują ludzi do pracy, tylko do tyrania! Politycy w Polsce od lat nie zajmują się uzdrawianiem sytuacji społeczno-ekonomicznej obywateli. Na każdym polu jest coraz gorzej. Jak więc mamy dać pracę często niepiśmiennym uchodźcom, gdy w tym samym czasie na emigrację wygnaliśmy miliony młodych i zdolnych obywateli Polski w celu zmniejszenia wskaźników bezrobocia w kraju? Chyba warto pamiętać o akcji repatriacyjnej, z której wyszło fiasko czy problem z przyjęciem 100 (słownie: stu) uchodźców – Polaków z Donbassu, który w obliczu czasu ośmieszył nasz rząd. Władimir Putin w tym czasie przyjmuje polskie rodziny z Kazachstanu czy Kirgistanu w Rosji, dając to, co obiecywał kiedyś rząd RP. Hańba!? Nie, chichot historii!
Nazywanie Polaków nietolerancyjnymi brzmi jak ponury żart. Przez wiele wieków uciekali do nas prześladowani Żydzi – z całej Europy i tylko w Polsce dostawali prawa i przywileje oraz godne życie. To my mamy tradycje faktycznej tolerancji, także religijnej i obyczajowej. W XX wieku przyjmowaliśmy Ormian, Greków, innowierców… Dziś w naszym kraju pracują setki tysięcy Ukraińców, Wietnamczyków i innych, chcących tu żyć nacji, których nie wyrzucamy pod byle pretekstem.
Wobec planów naszych wielkich sąsiadów – my, Polacy, jesteśmy bezsilni. Nie mamy szczęścia też do ewentualnych sojuszy a „przyjaciele” zwykle okazują się tchórzami. Czy jest wyjście z tej arcytrudnej sytuacji? Myślę, że należy spojrzeć na okres komunizmu, gdzie Polska należała do Układu Warszawskiego pod protektoratem ZSSR. Rachunek strat i zysków. Sowieci niszczyli i mordowali patriotów w pierwszych latach powojennych a ich celem było stworzenie państwa na swój wzór, co się w konsekwencji nie udało. Polska miała względną autonomię i mogła się rozwijać oraz prowadzić własną politykę społeczno-gospodarczą, oczywiście w ramach bloku socjalistycznego. Powstała opozycja i wielki ruch związkowy, który miast burzyć, mógł być przyczynkiem do głębokich reform gospodarki planowej. Stało się inaczej – co widzimy dziś.
Polska weszła do UE 1. maja 2004 roku. Obiecywano góry złota – z czasem okazało się, jakie cele i jakie zadanie mamy spełnić w brukselskich strukturach. Jestesmy dziś krajem tranzytowym, kontynentalną montownią, rezerwuarem taniej siły roboczej, państwem bez perspektyw i planu rozwoju. Czy nie nadszedł właśnie czas, w obliczu szantażu Unii Europejskiej, by na niej samej wymóc względem naszego kraju wzrost finansowania i kolejne transze pomocowe. Również polska gospodarka i rolnictwo muszą być chronione i wspierane na równi z tym, co dzieje się u naszych zachodnich sąsiadów. To, że wciągnięto RP do „szczęścia”, jakim podobno jest Europa w wersji multikulti wcale nie oznacza, iż będzie to trwało wiecznie. Polak mądry po szkodzie…
Roman Boryczko,
wrzesień 2015
No cóż, tego właśnie chciała solidaruchowska banda chciwych matołów sterowana przez kilku cwanych żydków, którym zależało tylko na tym, by się dorwać do koryta i zrujnować Polskę w odwet za prawdziwe i urojone krzywdy. Polacy dali się kupić i teraz mamy to, co mamy – buredel na granicach, dewastację przemysłu, spolaryzowane społeczeństwo. Syf, kiła i mogiła. Premier-cwaniaczek kłamie w żywe oczy, kurdupel z Mokotowa otacza się samymi bmw, dzięki czemu może realizować swe chore pomysły. A ogłupiony lud tego słucha i szemra w domach. Skąd to znamy?