“Blue Whale Challenge” – śmiertelny sposób na nudę

Młodzi na całym świecie doszli do poziomu, kiedy każdy z nich musi coś udowodnić. Sobie lub innym. Już nie wystarczy, że żyjesz, pracujesz dla swojej społeczności, dajesz coś od siebie. Dziś – by być – musisz zaistnieć w świecie realnym lub wirtualnym. Zabawne jest to, iż życie emocjonalne przenosi się w obszary, gdzie nie ma niczego namacalnego. Miłość, przyjaźń, wspólna pasja a nawet cielesność – lądują w przestrzeni wirtualnej. Niby realnie ją odczuwamy – lecz wielu zrównoważonych bądź zrównoważonych mniej, na tej właśnie niwie próbuje swoich sił do tworzenia… blagi. Często nie ma na celu czynów, uznawanych za kryminalne. To raczej wejście w czyjąś skórę w poczuciu zmiany swojej smutnej monotonii na coś kolorowego i ekspresyjnego. Na takie osoby mówi się catfish. Próbują one poznać kogoś nowego, nie tylko sięgając po stek kłamstw na swój temat. Najbardziej wyrachowani, czy zdesperowani, na swoim profilu zamieszczają nawet fałszywe informacje o wykształceniu i pracy. Używają fałszywego zdjęcia i nazwiska. Zazwyczaj nie kradną cudzej osobowości w całości, ale ze zlepku kilku tworzą zupełnie nową.

Catfish żyje praktycznie wszędzie. Większość przypadków wcale nie dotyczy osób, korzystających z typowych portali randkowych. Ludzie poznawali zazwyczaj inne osoby przypadkowo, na najpopularniejszych portalach społecznościowych, z których korzystamy niemal wszyscy. Typowy catfish działał więc głównie na Facebooku, czy Twitterze. Jego motto – to być perfekcyjnym dla drugiej strony, ciekawym i godnym poznania. Jednak wychodząc z zasłony dymnej, jaką jest Sieć, tacy osobnicy (kłamcy) zawsze zachowują się odmiennie i w naprawdę trudny do łatwego przewidzenia sposób.

Tu właśnie dochodzimy do społecznego problemu – alienacji jednostki w świecie realnym i wielkiego otwarcia tej samej osoby w świecie wirtualnym (kobiety, często na popularnych videochatach nie mają problemu, by się rozebrać, czy masturbować przed kamerką internetową, gdy po drugiej stronie jest ktoś jej bliski) a w rzeczywistości owa treść zaczyna być komercyjną formą, rozpowszechnianą na tysiącach stron pornograficznych. Takie zjawisko dokumentuje od lat amerykański dziennikarz Nev Schulman. W 2010 roku głośną premierę miał jego film dokumentalny, zatytułowany Catfish, później na antenie MTV zaczął prowadzić cykliczny program o tym samym tytule, w którym odkrywa kłamstwa i prawdy na temat relacji w Sieci.

Młodzi jednak nie poprzestają jedynie na chwaleniu się swoimi możliwościami czy umiejętnościami, bo to nie jest dostatecznie radykalne. A przecież każdy dąży ostatnimi czasy do doznań na krawędzi. Ariel Schulman w swym filmie, zatytułowanym Nerve ukazuje właśnie taki scenariusz życia młodego pokolenia, którego nie znają dorośli. Vee jest nieśmiałą, wrażliwą licealistką, która zaczytuje się w książkach Virginii Woolf i unika wyzwań, kryjąc się przed światem za bezpiecznym obiektywem aparatu. Jako dziewica jest gatunkiem wymarłym. Zdaje sobie sprawę, że aby wejść w „dorosłe” życie prawdziwych licealistów musi rzucić się w wir szaleństwa, inaczej będzie wyklęta. Internet daje wiele rozwiązań, jednym z nich jest Nerve – aplikacja, w której jedni są widzami i za to płacą, a inni mogą w ciągu chwili stać się bohaterami dnia, dzielnicy, miasta a nawet całego Wszechświata. Zaczyna się to jak zabawa w kręcenie śmiesznych filmików z YouTube lecz coraz bardziej zaczyna przypominać prawdziwe „igrzyska śmierci”. Film hipnotyzuje jak neon, wciąga jak gra komputerowa. Już sama fabuła odzwierciedla strukturę rozgrywki wideo: tytułowa aplikacja stawia przed bohaterką wciąż nowe wyzwania (jazda po mieście motocyklem 100 km/h z zakrytymi oczami, kradzież w sklepie, balansowanie na drabinie, rozciągniętej gdzieś z chmurach wieżowców), podbija stawkę, podkręca poziom trudności, wreszcie paruje ją z innym graczem, beztroskim, pewnym siebie Ianem (Dave Franco). Nie wiadomo: potencjalnym przyjacielem (może nawet chłopakiem) – czy raczej bezwzględnym rywalem w internetowym pojedynku o „lajki”?  Pojedynek o sławę, pieniądze, przetrwanie… Tu – na ziemskim padole. Dobrze, że w fikcji scenariusza pojawia się opamiętanie i odrzucenie morderczych instynktów rzeszy zboczeńców, siedzących przed komputerami a pragnących krwi. Ludzie rezygnują, niszcząc aplikację brakiem chętnych do zabawy.

W realnym życiu media donoszą, że igranie z takimi formami współżycia w Internecie może być bardzo groźne. Może to tylko straszenie, będące formą profilaktyki, ale wydaje mi się, iż coś jest na rzeczy. O grze Blue Whale Challenge mówi Hauts-de-France, gdzie żandarmeria wzywa do ostrożności w kierunku rodziców. Francuzi zalecają zapobieganie i rozmowie o problemach młodych w styczności z Siecią. W The Sun znajdujemy informację, że gra na Twitterze funkcjonuje jako popularny hashtag. Bez problemu znajdziemy na Facebooku grupy, których założyciele przestrzegają przed grą. Są też takie, które wyśmiewają nową, internetową burzę (Niebieski Wieloryb – Opiekunowie). Część komentujących zastanawia się też, czy zjawisko rzeczywiście istnieje, a jeśli tak, to kto może być twórcą Niebieskiego Wieloryba.

Polskie media podały, że w Szczecinie trójka uczniów dokonała samookaleczeń pod wpływem Blue Whale Challenge. „Gra” wygląda na zjawisko, które w Internecie określane jest mianem challengu, czyli wyzwania, które gracze mają wykonać. Niebieski Wieloryb pojawił się w Rosji już kilka lat temu. Na rosyjskim portalu VKontakte (odpowiednik Facebooka) młodzi ludzie dzielili się tym wyzwaniem między sobą. Z niesprawdzonych źródeł dowiadujemy się, iż za sterami gry siedziały osoby z zaburzeniami psychicznymi (rzeczywiście doprowadzając kogoś do samobójstwa), ale zostały zatrzymane. Niebieskiemu Wielorybowi przypisuje się już 130 ofiar śmiertelnych. Natomiast jak wygląda sytuacja naprawdę, nikt nie wie.

W Polsce jeszcze kilka dni temu nikt nie słyszał o Niebieskim Wielorybie. Dziś jest to jedno z najczęściej wyszukiwanych przez młodych ludzi haseł. Z jednej strony wydaje się, iż może to być legenda, która z prawdą nie ma nic wspólnego. Z drugiej strony, skoro wyzwanie pojawiło się w Sieci, to zawsze jest ryzyko, że ktoś potraktuje je na poważnie i zacznie grać, chcąc być prekursorem, przecierającym szlaki nieznanego. Na liście 50 zadań do wykonania są m.in. takie: Potnij sobie ramię wzdłuż swoich żył, nie za głęboko, tylko 3 rany. Wyślij zdjęcie do swojego opiekuna, Wstań o 4:20 i idź na dach (im wyżej tym lepiej), Jeśli jesteś gotów, by zostać „wielorybem” wytnij TAK na swojej nodze. Jeśli nie – potnij się wiele razy (ukarz się). To polecenia, jakie czekają w Niebieskim Wielorybie. Jaki mają cel?

Zostały obliczone na to, by szokowały. W internecie panuje zasada, iż im bardziej coś przeraża, szokuje, wywołuje emocje – tym większą ma szansę na zaistnienie. A to jest główny cel tego typu publikacji. Pojawiają się po to, aby było o nich głośno. Młodzi ludzie mogą być uwodzeni. Mogą być od nich wyłudzane materiały pornograficzne czy poufne dane. Mogą być namawiane do zażywania narkotyków czy dopalaczy. Mogą być też zachęcane do samookaleczania się czy podjęcia próby samobójczej. W przypadku Blue Whale Challenge bardzo ważne jest to, aby nie ulegać panice związanej z rzekomą epidemią samobójstw. Jej po prostu nie ma. Ludzie mający niską samoocenę, zaburzone relacje z rodziną, rówieśnikami, biorący leki psychotropowe nie powinni sięgać po tego typu gry. Najlepiej nie wchodzić w świat wirtualny, bo to może wszystko pogorszyć. Badania, dotyczące ochrony dzieci przed zdradliwym działaniem Sieci, szokują. Co piąte dziecko przyznaje, że zdarzyło mu się trafić w Necie na treści, przeznaczone tylko dla dorosłych – głównie erotyczne i pornograficzne, ale także strony, zawierające wulgaryzmy, czy brutalną przemoc. Aż 89 proc. młodych ludzi deklaruje, iż trafiło na takie treści przypadkowo. Rodzice nie widzą z tym większego problemu. Zaledwie 38 proc. uznaje problem szkodliwych treści za znaczący. Co piąty rodzic nigdy nie rozmawiał ze swoimi dziećmi o bezpieczeństwie w Sieci, a spośród tych, którzy to zrobili, tylko połowa poruszała temat treści. 53 proc. opiekunów deklaruje, że ustaliła ze swoimi dziećmi zasady korzystania z internetu. Problem polega na tym, iż zazwyczaj dotyczą one jedynie limitu czasu. Tylko 13 proc. rodziców stosuje oprogramowanie filtrujące w komputerze lub laptopie, zaś wykorzystywanie go w tabletach i smartfonach używanych przez dzieci, potwierdza jedynie kilka procent z nich.

***

Dzieci dziś już nie stykają się z rówieśnikami, jak to miało miejsce kiedyś. Tereny zielone, dawne place zabaw, zamienione zostały w miejsce budów kolejnych bloków, wznoszonych przez developerów. Rodzice dodatkowo bombardowani na co dzień przez telewizję wizją grasujących pedofili, nie wypuszczają swych pociech na dwór. Miejscem zabaw staje się Internet a wraz z nim kontakt z pornografią, czy brutalną przemocą, jaką bez większego problemu można znaleźć w Sieci. Dla młodych ludzi może to być szokiem, z którym trudno jest im sobie poradzić. Znakiem naszych czasów staje się istnienie we wspólnocie ludzi sobie obcych.

 

Roman Boryczko,

 marzec 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*