Życie ludzkie między dramatem a tragedią. Moralność fundamentem kultury (2)

  Układ spoisty jest określoną całością, a więc systemem. W systemie nie można sobie dowolnie wymieniać części składowych. Aby dobrze to zrozumieć, autor posłuży się przykładem. Komunizm eksportowany przez ZSRR do nas w okresie panowania partyjnego chana Stalina był spójny jak system myślowy, którego hasła jak i przemoc były zrozumiałe dla ludzi. Dzięki systemowi haseł politycznych, popartych przemocą, szybko były one wtłaczane do umysłów. Mając kontakt z ludźmi, którzy kształcili się w okresie stalinowskim, stwierdzam, iż widać to do dzisiaj na każdym kroku. Oczywiście nie można brać wszystkich do jednego worka, ponieważ byłoby to kłamstwem. Doły społeczne oraz cynicy z inteligencji były w różnym stopniu podatne. Atoli istniał olbrzymi rozdźwięk między kulturą polską a stalinizmem. Kultura osadzona na wartościach ewangelicznych rozsadzała system, cywilizując go poprzez łagodzenie. Kultura nasza od samego początku posiada ducha antytotalitarystycznego, potrzebuje wolności i tylko w niej potrafi się rozwijać. Wolność nie niczego wspólnego z wybujałym indywidualizmem szlacheckim, z samowolą szlachecką. Ten okres jest szczególnie ważny w naszych dziejach, ale w sposób napędowy ku nowemu w rozkładającej się Unii Europejskiej, która w swych poczynaniach w sposób oczywisty staje się otwarcie totalitarna.

     System oznacza porządek, odnoszący się do wewnętrznej dyscypliny duchowej, a więc intelektualno-wolitywnej. I w tym miejscu przychodzi nam w sukurs Henryk Elzenberg, a właściwie to my kontynuujemy jego myśl, wyłożoną już na początku lat 30. XX w. w Drugiej Rzeczypospolitej Polskiej. Kontynuował ją poprzez krytykę również w okresie PRL-u.

    W tym miejscu pewna dygresja. W ubiegłym roku organizowałem wraz z innymi, w ramach bezprawnie w kwietniu rozwiązanego lubelskiego oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich oraz Katedry Świata Hiszpańskiego i Współczesnej Polityki KUL, sympozjum na tym uniwersytecie. Dotyczyło ono spuścizny profesor Anny Pawełczyńskiej, autorki dwóch dzieł: studium socjologicznego o obozie koncentracyjnym, który znała z autopsji oraz studium zjawisk patologicznych i kryminalnych, zachodzących we współczesnym świecie i w kraju. Prof. Pawełczyńska ukończyła w latach 50. XX w. socjologię na Uniwersytecie Warszawskim. Była uczennicą Ossowskiego i Bystronia, których zawzięcie krytykował Henryk Elzenberg. Właśnie ta rzeczowa krytyka, która przed wojną wywołała burzę a w okresie PRL-u ciszę akademickich środowisk, jest rzeczą znamienną, ponieważ ona jest w istocie odpowiedzią na problemy, poruszone przez profesor Annę Pawełczyńską.

   Druga wojna globalna (1939-1945) potwierdziła jego słowa, napisane na początku lat trzydziestych. Taką rzeczową odpowiedzią na krytykę Henryka Elzenberga było pisane w okresie okupacji, cytowane powyżej dziełoego – Życie duchowe. Zarys filozofii kultury, wydane zaraz po wojnie przez Księgarnię Wydawniczą F. Pieczątkowski i Ska, Kraków – Warszawa 1947. Jak pisze w przedmowie, autor zaczął ją tworzyć w listopadzie 1940 roku i ukończył w roku 1941. Przez cały okres okupacji, zmieniania miejsca zamieszkania, miał rękopis przy sobie, podobnie jak w Powstaniu Warszawskim. Z gruzów zniszczonej stolicy wyniósł rękopis tej pozycji. Na początku korzystał jedynie z bogatego księgozbioru własnej biblioteczki, dopóki mu go nie rozgrabiono. Potem tylko z własnej wiedzy i przemyśleń. Książka we fragmentach była czytana podczas spotkań konspiracyjnych profesorom Uniwersytetu Warszawskiego, studentom i uczniom, którzy brali udział w dyskusjach na jej temat. Jest zatem nie tylko testamentem do dalszej pracy i wypełnienia, napisania ostatniego rozdziału w ramach cywilizacji północnoatlantyckiej, a jednocześnie nowego w cywilizacji łacińskiej. Jak sam autor przyznał się w przedmowie: „Przed wojną napisałbym ją inaczej – lub może nie napisałbym wcale…” [1].

  Chrześcijaństwo zawsze zdawało sobie jasno sprawę z niszczycielskich sił, tkwiących w człowieku. Polityczno-prawny totalitaryzm współczesnych satrapii północnoatlantyckich uwalnia w istocie ludzkiej tak olbrzymie siły niszczycielskie, iż są w stanie zniszczyć cały świat. Nie tylko bomby atomowe, wodorowe, neutronowe, których próbne wybuchy zniszczyły nie tylko warstwę ozonu i zatruły wody na całym świecie, są tego dowodem lecz także napalm, stosowany przez amerykańskich nazistów i ich popleczników w Wietnamie, Afganistanie czy Iraku, niszcząc tam życie na wiele pokoleń. Agresja jest zawsze tragedią.

   Henryk Elzenberg w powojennym wydaniu rozprawy umieścił artykuł z roku 1930, jaki ukazał się w Pamiętniku Warszawskim, pt. Nauka i barbarzyństwo. Było to prorocze. Rozpoczęło się ono 1. września 1939 w pełnej odsłonie. Przejdźmy do sedna sprawy, oddając głos autorowi. „Co dzień można się spotkać ze zdaniem, że wartościowymi stają się rzeczy przez jakiś stosunek swój do nas; a do częściej wyznawanych poglądów na to, jaki to by mógł być stosunek, należy ten, który upatruje w „korzystności” albo „użyteczności”, albo jeszcze nieco inaczej, w fakcie, iż rzecz „zaspakaja nasze potrzeby”. Kto by brał istotę wartości, ten i nasze określenie kultury musiałby rozumieć w ten sposób, że jest to suma możliwych wytworów działalności człowieka, zaspakajających jego potrzeby: rozminięcie się najzupełniejsze z tym, co myśmy zamierzali powiedzieć. My bowiem rozumieliśmy wartość jako coś niezależnego i od nas, i od takiego czy innego między nami a przedmiotem stosunku, coś co tkwiłoby w przedmiocie i wtedy, gdyby istniał on na świecie sam jeden.” [2] Dlaczego? „Jeśli całe znaczenie kultury leży w tym, że zaspakaja ona nasze potrzeby, to nigdy w żaden sposób  nie wykażemy, że powinna  ona być raczej niż nie być; cienia bowiem racji nie widać, by potrzeby gatunku homo raczej miały być zaspakajane  niż potrzeby gatunku felis tigris albo taenia echinococcus. Zupełnie co innego, kiedy kulturę sprowadzimy do wartości bezwzględnych. Rzecz obdarzona taką wartością nie może już bez szkody być albo nie być; taka rzecz  p o w i n n a   b y ć;  jest to właściwość nieodłączna od jej pojęcia: a jeśli powinna być, winna również przez nas, w miarę naszej ludzkiej możności, być wprowadzana w istnienie, „tworzona”, jak brzmi wyrażenie potoczne. I jeśli takich rzeczy zespołem jest kultura, to nie ma już mowy, by wolno nam ją było tworzyć albo nie tworzyć; tworzyć ją jest teraz, po pierwsze, naszą powinnością- ponieważ obejmuje ona tylko wartości, które stworzyć jest w naszej mocy, po drugie, nasza powinnością jedyną, ponieważ obejmuje je wszystkie.” [3] Zatem dochodzimy do określenia kultury przez Matthew Arnolda, rozumianej jako bezinteresowne dążenie do doskonałości. Doskonałość tworzą wartości, które zwie Henryk Elzenberg perfekcyjnymi [4], a Bogdan Nawroczyński absolutnymi [5]. (Cdn.)

 

Andrzej Filus

 

Przypisy:

[1] B. Nawroczyński, Życie…, op. cit, s. 5.

[2] H. Elzenberg, Wartość i człowiek. Rozprawy z humanistyki i filozofii, Toruń 1966, s. 151.

[3] Ibidem, ss. 151 i n.

[4] Ibidem, ss. 9 – 11.

[5] B. Nawroczyński, Życie.., op. cit., ss. 90 – 98.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*