Życie jak droga krzyżowa

(…) Niczym krople deszczu na szybie,

jedna po drugiej spadają na ziemię łezki jedna po drugiej.

Niech wydrążą w ziemi, jak ta kropla co drąży skałę,

miejsce na miłość i pojednanie.

 

Życie jak droga krzyżowa.

Tęsknota, miłości pragnienie

Mama tu, tata tam – ból, cierpienie

Boże daj, bym mogła raz jeszcze trzymać  jak inni, tatę i mamę za ręce.

W krzyżu moja nadzieja,

i wiara w zbawienie.

 

Ciernistą drogą życia idę,  choć nóżki tak bardzo bolą,

 z nadzieją, że kiedyś  łzy moje i cierpienie,

 pozwolą mi znów kochani być z Wami razem

kap, kap na ziemię, spada tęsknota, jedna po drugiej.

Miłości pragnienie (…).

(TP)

 

Śmiertelną chorobą dzisiejszych czasów jest obojętność, a przy tym świat ogarnięty sztuczną rzeczywistością stał się zimny, nieczuły. Stajemy się dziwnie obojętni, niekonsekwentni, zaczynamy coś – nie kończymy lub uważamy, że to już historia, do której nie warto wracać. Brak w nas odporności na kaprysy losu, co od wieków rzuca każdemu z nas kłody pod nogi.

Kochać, jak to dziś łatwo powiedzieć… Cóż. kiedy to słowo w wielu przypadkach nie jest oparte na źródle, z którego powinno wytrysnąć niczym woda życia, szczęście dla całej rodziny. Rodzi się owoc tego, dziś tylko pustego – niestety – słowa i cierpi. Bo nam dziś zbyt wiele się tylko wydaje….

I niby wszystko jest jak zawsze. Jarmarki, kiermasze. Stoiska kramów z świątecznymi niespodziankami uginają się pod ciężarem kolorowych prezentów. Wszystko to ma stworzyć pozory normalności, panie w śląskich strojach wystawiają swoje arcydzieła – kroszonki* i inne cudeńka.

Nie zachodnie, sztuczne kinder-niespodzianki, a nasze – wykonane złotymi rękami utalentowanych śląskich gospodyń. Panowie wystawiają domowej roboty nalewki świąteczne, a na stoiskach miejscowych mistrzów masarskich dzieła, które nie tylko wyglądają, ale także też pachną dawnymi śląskimi recepturami.

Niestety wszystko to tylko złotko, którym owinięty jest tegoroczny gorzki świąteczny cukierek, a szczególnie ma przykry smak na mojej rodzinnej ziemi. Obawiam się, że kiedyś – za 100 lub więcej lat – jeżeli świat będzie jeszcze istniał, nasi  następcy z pogardą spoglądać będą na nasze groby i powiedzą – to pokolenie nie zasługuje nawet na modlitwę za ich dusze…  Obym się mylił, wszystko jednak wskazuje na to, że tak właśnie będzie.

Sponiewierani bezbożną, nieludzką kulturą, skąpani w grzechu, „ubogaceni” pychą, bez wiary i naturalnej – nie wynaturzonej miłości, współcześni nędznicy. Wystarczy stracić, bo nie zyskać przecież, kilka chwil naszego czasu na prześledzenie doniesień bieżących wydarzeń – tak w kraju jak na świecie – by stwierdzić, że zupełnie jesteśmy zagubieni. Jedni do siebie strzelają, za nic mając ludzkie życie, nawet to dopiero co poczęte, drudzy niczym granatem rzucają wulgaryzmami, wszędzie, gdzie tylko się da. Radość nam sprawia poniżanie czyjejś godności. Świat dzisiejszy owładnięty jest totalną demolką, także naszych umysłów.

 

To, co nasi dziadowie budowali…

Niczym grzyby po deszczu wyrastały 100 lat temu huty, koksownie, kopalnie a obok szwalnie, banki i ludzkie osiedla (familoki), których to budowniczym między innymi był Ślązak, „Czartem z Rudy” zwany – Karol Godula. Dziś to, co stanowiło o naszych korzeniach, co pozwalało nam żyć jak „Bóg przykazał”, z wolna umiera. Jesteśmy słabi na własne życzenie, poddani obcym – nie my, Ślązacy, jesteśmy temu winni, lecz nam jak zwykle przyjdzie za to zapłacić. Często słyszy się dziś podczas rodzinnych dyskusji i przedświątecznych rozważań takie oto gorzkie słowa:

Górnośląska kroszonka w tym roku jest pusta w środku, bo niespodzianka pozostała pod ziemią, w wielu przypadkach dosłownie tam pozostała.

Świąteczne – zdobione ręcznie jajko – symbol płodności, urodzaju, zgody i szczęścia, którym to dzielą się domownicy, a frelki i dziołszki szwarne na śmiyrgus obdarowują nimi swoich galantów, jako kolejny symbol przychylności a może czegoś więcej już wkrótce? To w tym czasie rodziło się wiele jakże gorących uczuć, które stawały się pokłosiem rodzenia  kolejnego gniazda szczęścia i rodzinnej miłości, a już niedługo także owocu tego uczucia… (Ileż, lub czy w ogóle nam jeszcze coś z tego piękna zostało. Dzisiejszy świat, to „randka w ciemno”, za którą płacą te najsłabsze, najmniejsze, niewinne istoty).

 

Wielkanoc to święta radości

Piękne tradycje, mówiące o zwycięstwie życia nad śmiercią, prawdy nad kłamstwem. Święta rodzących się nadziei, dziś jakby wyblakły, a na ich miejscu pojawia się grymas zwątpienia..

Jakże obdarować kogoś kroszonką, skoro w środku jest pustka, beznadzieja, zwątpienie, a wystaje z niej tylko żałosny kikut walącej się wieży szybu wydobywczego, jako symbol umierającego Górnego Śląska. – Czyżby tylko o ten skrawek ziemi chodzi, pytamy samych siebie..? A może jest to o wiele większy problem, dotykający nie tylko Ślązaków… (Tylko kogo to dziś obchodzi w świecie, owładniętym potrzebą prywaty, osobistego szczęścia za wszelką cenę).

Dyskusje gości, odwiedzających przedświąteczne jarmarki, często zbaczają niestety na bardzo polityczne ścieżki, bruka się tymi tematami święty czas zadumy i oczekiwania, jakże jednak przejść obojętnie obok tego wszystkiego, co dzieje się na naszych oczach, a często i za naszym przyzwoleniem.

 

W umieraniu odnaleźć miłość

W świecie pełnym iluzji, sztuczności, w którym przyszło nam żyć, trudno odnaleźć właściwą drogę i odpowiedź na wiele pytań.. Błądzimy, miotamy się, niczym piłeczka  tenisowa odbijamy się od prawdy i kłamstwa, szukamy i nagle udaje nam się odnaleźć definicję uczucia tęsknoty, jakie męczy nas od dawna…

Historia ta wydarzyła się naprawdę, a miała miejsce w szpitalu onkologicznym w Pernambuco (Brazylia). Tak bardzo przypomina to czas, który przeżywamy obecnie, że postanowiłem wspomnieć o tym bardzo smutnym, ale pouczającym wydarzeniu.

 

Dziecko na końcu swojej drogi, daje nam lekcje właściwego postępowania

Lekarzom na onkologicznych oddziałach dziecięcych jest bardzo trudno. Codziennie przychodzi im oglądać ostatnią drogę tych, co to dopiero niedawno otworzyli oczka na ten świat, a już przychodzi im się żegnać z najbliższymi, w pełni świadomi dzielnie znoszą ostanie chwile i po udzieleniu nam lekcji – odchodzą…

11-letnia dziewczynka od długiego czasu walczyła z chorobą nowotworową, była bardzo dzielna, wspomina lekarz dziecięcego oddziału, często płakała. W jej oczach malował się często strach, ale mijał szybko. Lekarz wiedział, że w obecności mamy nadrabiała miną. Dzielnie znosiła cierpienie, oczka rozdarte bólem, w obecności mamy, przez chwilę napływały radością, zaciskała piąstki – tak bardzo chciała żyć…

Kiedy pewnego dnia lekarz przyjechał do szpitala wcześniej niż zwykle, zauważył, że dziewczynka jest sama w pokoju, zapytał więc gdzie jest mama? Mama – odpowiedziała dziewczynka, czasami wychodzi na korytarz, by sobie popłakać… Kiedy umrę, będzie cierpiała, tęskniła. Ale ja się nie boję umrzeć. Ja nie urodziłam się do tego życia! Lekarz resztkami sił opanował wzruszenie i zapytał: A śmierć kochanie, co to jest dla ciebie, mój skarbie?

Wiesz – odpowiedziała dziewczynka, kiedy jesteśmy mali, czasami zasypiamy w łóżku rodziców, a rano budzimy się w naszym własnym, prawda? – to jest bardzo podobnie jak ze mną. Pewnego dnia zasnę i Pan mnie zabierze. Obudzę się w Jego domu, prawdziwym życiu! (…) A moja mama będzie bardzo cierpiała, tęskniła. Kiedy lekarz ukradkiem starał się wytrzeć opadające łzy na prześcieradło łóżka szpitalnego, z trudem wypowiedział kolejne pytanie: A tęsknota? Czym jest dla ciebie, kochanie, to uczucie?

Tęsknota to miłość, która zostaje – odpowiedziała.

Mój „mały anioł” odszedł, wspomina dr Brandao. Lekcja, którą dała mu wtedy mała pacjentka, przyczyniła się do poprawy jego życia. Dzięki temu stał się jeszcze bardziej oddany chorym. W gwiaździstą noc spogląda często w niebo, dostrzega wtedy bardzo jasną gwiazdę, którą nazywa swoim „małym aniołem”. Wyobraża sobie, że to owa pacjentka, co umierając, dawała wszystkim lekcję właściwego postępowania, a teraz uśmiecha się do niego, spoglądając z tego wymarzonego przez nią właściwego domu, czekając na swoją mamę, a może i na niego?

Warto na koniec zacytować  słowa doktora, który dziękując małemu aniołkowi powiedział tak: (…) Mój aniele, za Twoje piękne życie, za lekcję, jaką dałaś i za pomoc – dziękuję. Jak dobrze, że tęsknota istnieje! Miłość, która została, jest wieczna, dr Rogerio Brandao, onkolog. (Nazwisko i imię lekarza zostało napisane w języku polskim bez portugalskich znaków). Wspomnienia lekarza ukazały się w portugalskiej edycji Aletei.

Tłumaczenie z języka portugalskiego: Aleteia.

 

Krótka pieśń o małym rycerzu, który przegrał bitwę, lecz wygrał wojnę

W ciężkiej chorobie bywają chwile wielkich słabości. Antek miał taki czas, wspomina mama Dorota, zbuntował się wtedy przeciwko chorobie i Panu Bogu, że mógł do tego dopuścić. Usłyszał wtedy od mamy, iż kiedy Pan Jezus niósł krzyż na Kalwarię, spojrzał na Antka i zapytał, czy zechciałby Mu pomóc… Zadziałało!

Od tej pory chwile powracających ataków bólu znosił cierpliwie, a cierpienie ofiarował za bliskie mu osoby, rodziców, rodzeństwo a nawet za koleżankę, którą poznał w szpitalu. Od księdza, co odwiedzał go codziennie, otrzymał krzyżyk. Ksiądz polecił, by kiedy tylko coś będzie go bolało – niech ściska krzyżyk, powtarzając przy tym „Jezu ufam Tobie”. Krzyżyk a także formułka, którą wymawiał w chwilach trudnych, stały się czymś tak ważnym, że pielęgniarki zabierając Antka na kolejny zabieg pytały, czy aby nie zapomniał krzyżyka…

Bywały dni kiedy tak bardzo bolało, że chłopczyk kurczowo ściskał krzyżyk przez cały dzień. Chłopczyk był świadom tego, co ma wkrótce nastąpić, któregoś dnia ojciec dziecka nie wytrzymał, to było już pod koniec ciężkiej choroby, u kresu ciernistej ziemskiej drogi…

„Synku, tak bardzo chciałbym umrzeć za ciebie”, „Ale to ja, tato, umieram za ciebie” -odpowiedział sześcioletni chłopczyk.” Dobrze wiedział, że idzie na spotkanie z Jezusem i czekał na to” – wspomina matka dziecka, Dorota. Antek jest, bo chyba tak należy  w tym przypadku napisać, jednym z dziewięciorga rodzeństwa państwa Bojeńskich.

 

Antek jest wśród nas i działa z góry

Zdarza się, że ktoś podchodzi na ulicy do matki nieżyjącego już chłopczyka i mówi: Szepnij słowo Antkowi, poproś Antosia o „wsparcie z góry”. O Antku zostały napisane dwie książki. Pierwszą – Na koniec świata – napisał Marcin Ludwicki, nauczyciel ze szkoły, do której miał Antek chodzić. TVP w programie My Wy Oni przedstawiła program z udziałem rodzeństwa Antka, gdzie dzieci Bojeńskich opowiadały o swoim bracie.

Warto także sięgnąć po drugą książkę, zatytułowaną Jak Antoś został rycerzem, do której  dołączony został audiobook, a złotówka z każdego egzemplarza jest przeznaczona na wsparcie hospicjum dla dzieci Promyczek w Otwocku.

Dzieci mają tyle do przekazania, a tak niewiele mamy dziś dla nich czasu. Spojrzeć w oczy kochanej osobie, to tak niewiele, a może stać się to kluczem do rozmowy – w konsekwencji rozmowa może stać się dla nas lekcją, często także gorzkim doświadczeniem, lecz jakże potrzebnym. Tak bardzo brak jest nam dziś oparcia.

Wielki Post: już niedługo wigilia Wielkanocy, Zmartwychwstania Pańskiego – to dobry czas na powroty, ale także poszukiwania rozwiązań życiowych dramatów, z którymi przychodzi nam się mierzyć niemal codziennie, te krótkie wzmianki, mówiące o tragicznym losie dwójki dzieci wydają się być tak bliskie właśnie temu, szczególnemu dla nas wszystkich, okresowi Zmartwychwstania Pańskiego, ale także powinny chyba stać się dla nas wskazówką postępowania na każdy dzień naszego życia.

Źródło: Opracowano, a także fragmenty cytatów zamieszczono, dzięki  materiałom ze strony internetowej pl.aleteia.org   file:///C:/dokuments%20and%20Seftings/Uzytkownik/pulpit/Jak%20umierająca%20na%20raka%20dziewcazynka%20wytłumaczyła,%czym%20jest    Jak umierająca na raka dziewczynka wytłumaczyła, czym jest śmierć.

pl.aleteia.org /2017/03/25/jak-pieknie-umierać-nauczy-was-6-latek-chory-na-raka/

Jak Antoś został rycerzem, aut. Agnieszka Przybylska – www.religijna.pl/jak-antos-zostal-rycerzem-agnieszka-przybylska

Kroszonka* – kraszanka, pisanka – nie wymaga tłumaczenia, jajko zdobione własnoręcznie, którym obdarowują dziewczęta chłopców podczas śmiergusa. Kroszonki wkłada się także do koszyczka ze święconką, dzielona sprawiedliwie podawana jest każdemu z domowników, jako jeden z poświęconych produktów. Jest to jeden z pięknych zwyczajów, który jeszcze nie został zniszczony przez chciwy ząb postępu i tak zwanej cywilizacji.

Śmiergus* – Śmigus Dyngus – wszędzie wygląda tak samo. Chłopcy uganiają się z wiadrami i szlauchami za co urodziwszymi dziewczętami – fajna zabawa, byle nie przesadzać.

 

Tadeusz Puchałka

Foto: ze zbiorów prywatnych TP

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*