„Żółte kamizelki” – detonator dotychczasowego ładu w Europie, czy pacynki w rękach globalistów? (5)

Wydawać by się mogło, że w XXI w. mamy do czynienia z anarchistyczną rewoltą, lecz nic bardziej mylnego. W ruchu są radykałowie daleko z prawej strony barykady jak Christophe Chalençon, który wezwał Macrona, by zrezygnował z fotela na rzecz generała Pierre’a de Villiers – reakcyjnego byłego szefa francuskich sił zbrojnych, którego Chalençon nazwał „prawdziwym dowódcą”. Umiarkowani rzecznicy (na oficjalną modłę można ich nazwać państwowcami), Jacline Mouraud i Benjamin Cauchy (ten ostatni został wydalony z ruchu w Tuluzie), chcieli przyjąć zaproszenie do „negocjacji” z premierem, ale zostali zmuszeni do wycofania się, ponieważ podejrzewano, iż albo ulegną, albo zostaną wplątani w środowiska radykalne, pragnące wywrócenia ładu i porządku społecznego, odsunięcia Macrona i rozwiązania Zgromadzenia Narodowego.

Po stronie protestujących stanęła cala opozycja, która w młodym, aroganckim bankierze od Rothschildów, który dziś wydaje się sprawnie ulepionym do wielkiego „skoku na kasę” autorstwa najbogatszych, widzą zupełny upadek równowagi między interesami narodowymi a służeniem maszynce do robienia pieniędzy. Oligarchiczne media, stanowiące 95 proc. ogółu rynku medialnego we Francji, popierały „antysystemowego” kandydata, który gwarantował doprowadzenie systemowego neoliberalizmu do zwycięstwa. Cóż znaczy inwestycja grupy miliarderów w Macrona, warta kilkadziesiąt milionów euro, wydanych na kampanię, w porównaniu z dziesiątkami miliardów zysków, które im zapewnił, likwidując podatki od wielkich fortun? To było zakładanym „zwycięstwem”. Opozycja od lewa do prawa grzmi z oburzenia. Skrajna prawica – Zjednoczenie Narodowe (b. Front Narodowy) i Republikanie (gaulliści), lewicę reprezentują Niepokonana Francja, Nowa Partia Antykapitalistyczna i komuniści. Wczorajsi korporacyjni klakierzy, zwani dziennikarzami, dziś mają wielkie problemy z transmitowaniem protestów. Spotykają się z agresją tłumu a najczęstszym epitetem, jaki słyszą, jest „sprzedawcy gówna”.

Partie opozycyjne we Francji oskarżają Macrona o to, że redukuje protesty, sprowadzając je do poziomu burd ulicznych, nie dostrzegając w nich rzeczywistego upadku zwyczajnych Francuzów. Jean-Luc Melenchon, przywódca radykalnej lewicy (Niepokonana Francja) chce dymisji rządu, który stracił możliwość kierowania krajem. Do głosu dołączyła się skrajnie prawicowa Marine Le Pen.

Początkowy jedyny postulat protestujących nisko zarabiających Francuzów – obniżyć akcyzę – nie był niczym oryginalnym. Koszty paliwa we Francji obłożone są jednym z najwyższych podatków w UE a protesty przeciw jego wysokości miały już miejsce w latach 1995, 2000, 2004 i 2008, często kiedy podwyżki podatków zbiegały się z wysokimi cenami ropy. Jednak coś pchnęło zwyczajnych Francuzów do walki, której towarzyszy ogrom przemocy. “Żółte kamizelki” podczas blokad dróg były atakowane przez kierowców, którzy próbują wjeżdżać w nich samochodami. Kierującymi nimi byli przeważnie… imigranci, którzy ewidentnie nie identyfikują się z protestami lub do nich dołączają, ale jako bandy grabieżców i wandali, żądnych przygód i łatwego zarobku. Czterdziesto-, pięćdziesięciolatkowie, pamiętający inną Francję stracili nadzieję i stracili cierpliwość. Cztery odsłony chaosu mocno zaskoczyły władze i służby policyjne, ale te – według mnie – nie reagowały właściwie, czekając na nadejście prawdziwie medialnego Armagedonu z płonącymi bankami, sklepami, drogimi butikami, czy zdewastowanym symbolem Francji – Łukiem Triumfalnym, którego renowacja kosztować ma milion euro. Policja zamiast stosować środki, które posiada, bawiła się w strategiczną pogoń z demonstrantami, gdzie ranni byli po obu stronach a przemoc odzwierciedlała zwierzęce instynkty policjantów z sił szybkiego reagowania. Prymitywna brutalność stróżów prawa nie przynosi im chluby a tylko podbija zarobki autorom zdjęć i filmików, obrazujących rewolucję na ulicach. W miejscowości Mantes-la-Jolie strajkująca młodzież licealna została wyprowadzona na plac przed budynek szkoły i tam ustawiona w pozycji klęczącej z rękami za głową. Metody policji rodem z czasów, gdy na terenie Francji widziano hitlerowców. Sytuacja miała prawdopodobnie związek z ostatnimi zamieszkami w Paryżu, z udziałem „żółtych kamizelek”. W pobliżu szkoły miało spłonąć kilka samochodów. Młodzież w ów specyficzny sposób miała być na tę okoliczność przesłuchiwana.

Opanowanie wielotysięcznych demonstracji przez stróżów prawa nie stanowi dziś większego problemu. Mówienie, że władza czegoś się nie spodziewała lub została zaskoczona skalą niezadowolenia, jest zwyczajną blagą. Chyba, że owe zniszczenia i łykendowy chaos na francuskich ulicach mają czemuś służyć… Policjanci we wszystkich krajach Unii Europejskiej mają rozbudowany system baz danych, gdzie znajdą nazwiska radykałów, chuliganów piłkarskich, skrajnie lewicowych jak i prawicowych ultrasów. Są na niej również związkowcy, politycy i ich aktywni sympatycy jak i osoby, udzielające się aktywnie w Sieci. Policja europejska ma specjalne metody kontroli nad tłumem. Pilnuje kolumny na całej długości a gdy ktoś się wyłamuje stosuje się metodę „kotła” – przypieranie do muru jego uczestników w celu wystudzenia emocji. Na słupach oświetleniowych w dużych miastach policja instaluje 150-watowe moduły elektronicznych syren. Montowane na wysokości 7 metrów dokonują natychmiastowego uszkodzenia słuchu w promieniu trzydziestu metrów. Policjanci Unii Europejskiej dostali niebywałe uprawnienia w wyniku „wojny z terroryzmem”. Funkcjonariusze mogą użyć środków wybuchowych oraz materiałów chemicznych i pirotechnicznych (m.in. petardy i świece dymne). Oprócz tego, funkcjonariusze każdej z wymienionych wyżej służb mogą strzelać nawet do kobiet w widocznej ciąży i do dzieci – jeśli uznają, że ci mogą dopuścić się „aktu terrorystycznego”. (Cdn.)

 

Roman Boryczko,

 grudzień 2018

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*