Zniszczyć Wenezuelę! (3)

Dzisiejsza Wenezuela jest cieniem tego, co zapoczątkował lewicowy wizjoner i niewątpliwy patriota, Hugo Chávez. Kraj, dzięki spadkowej sytuacji na rynkach paliw, jest dzisiaj na skraju gospodarczej przepaści. Doszły do tego amerykańskie sankcje, izolowanie państwa tylko za to, że odważyło się kroczyć własną drogą i próbowało przezwyciężać problemy własnymi rękami za własne pieniądze. Na dzień dzisiejszy – w obliczu chaosu i głodu – z kraju wyjechało już ok. 4 mln osób. Ci, którzy zostali, zmagają się z szeregiem problemów.

W kraju szaleje przestępczość, za pensję minimalną można kupić karton jajek, a miejscową walutę – boliwary – szerokim łukiem omijają już nawet uliczni handlarze, mając dziś na straganach terminale płatnicze do transakcji bezgotówkowych. Nic dziwnego, iż szerzy się korupcja a wielki problem kraju, jakim jest przestępczość w rodzaju kradzieży, załatwiają sami mieszkańcy – linczując rzezimieszków wprost na ulicy. Paliwo w Wenezueli jest prawie za darmo. W przeliczeniu na polską walutę: za 1 zł (jedno jajko w Polsce) można kupić około 250 tysięcy litrów benzyny. Mieszkańcy za swą pracę oprócz symbolicznej głodowej wypłaty dostają raz w miesiącu paczki z jedzeniem od pracodawców. Za pieniądze kupuje się natomiast rzeczy, którymi można się tanio najeść – np. kukurydzę. Wenezuelczycy robią z niej mąkę kukurydzianą, a potem arepy (rodzaj małej tortilli – przyp. red.). Część ludzi dostaje też pieniądze od rodziny, która wyjechała z kraju a to już mrowie krewnych. Uchodźcy uciekają do Kolumbii, ale też do Chile, Peru i Ekwadoru. Co bogatsi uciekają do USA i Europy. Życie w wielkich miastach staje się coraz bardziej uciążliwe. Wielkie pieniądze poszły na elektrownie, mające przetwarzać ropę na prąd i to nie działa. Standardem jest, że woda pojawia się 3 razy dziennie po 15 minut. Wszystko jest w Wenezueli zaniedbane, również znacjonalizowane zakłady, wydobywające ropę naftową. Państwo jest bankrutem na krawędzi wojny domowej, wojny – dodajmy – z klasą średnią i opłacanymi przez nią „niezadowolonymi”.

Klasyczny to upadek państwa, dzierżącego wizję utopii – jak widać nie do spełnienia. Upadek wszak zawsze zaczyna się tam, gdzie kończy się człowiek. Wenezuela bije rekordy pod względem liczby morderstw w przeliczeniu na 100 tys. obywateli. Państwem targa również kryzys polityczny, a społeczne poparcie dla ekipy prezydenckiej waha się w okolicach zaledwie 20 proc. Od miesięcy życie polityczne przenosi się z parlamentu na ulicę i z powrotem. Władza chce na siłę uszczęśliwiać społeczeństwo, które już w to nie wierzy a klasycznym przykładem staczania się w przepaść jest autorytaryzm.

W grudniu roku 2015 pierwszy raz od 17 lat parlament zdominowali przeciwnicy „rewolucji boliwariańskiej”, której realizację zapowiadał Chávez, twórca tzw. socjalizmu XXI wieku. Hugo Chávez, były oficer wojska, który rozpoczął nieudany zamach stanu w 1992 roku, został wybrany na prezydenta Wenezueli w roku 1998. Do władzy poszedł z lewicową wizją przemodelowania nierówności. Liberałowie powiedzą, że to populizm, który się zawsze źle kończy, biedni po prostu dzięki takim ludziom wychodzą z mroku.

Kraj trawiła korupcja, elity skupione wokół bogatych rodzin eksploatowały kraj wedle uznania. Złoto Wenezueli od teraz  miało być  dla wszystkich! Podczas swojej prezydentury, która trwała do śmierci w 2013 r., Chávez wywłaszczył miliony akrów ziemi i znacjonalizował setki prywatnych firm i zagranicznych aktywów, w tym projektów naftowych, prowadzonych przez korporacje: ExxonMobil i ConocoPhillips.  Chávez chciał zjednoczenia państw regionu w imię wspólnych interesów. Poprowadził formację ALBA, blok socjalistycznych i lewicowych rządów Ameryki Łacińskiej i ustanowił sojusz Petrocaraibe, w którym Wenezuela zgodziła się na eksport ropy naftowej po obniżonych cenach do osiemnastu państw Ameryki Środkowej i Karaibów, by ograniczać w ten sposób dominację krajów OPEC i USA.

„Petrodolary”, pochodzące ze sprzedaży ropy naftowej, której Wenezuela ma największe złoża na świecie, sponsorowały społeczną zmianę. Przez chwilę było pięknie. Więcej osób mogło uzyskać wyższe wykształcenie, potężne obszary biedy zostały uszczuplone, opieka zdrowotna dotarła do osób wcześniej nie objętych leczeniem, co przełożyło się m.in. na niższą okołoporodową śmiertelność noworodków, płace przez dłuższy czas rosły. Wskaźnik ubóstwa spadł z 50 procent w 1998 r., rok przed jego wyborem, do 30 procent w 2012 r., rok przed śmiercią. Wszystko jednak do czasu. Ów „rozwój” został cofnięty, gdy tylko ceny ropy spadły. (Cdn.)

 

Roman Boryczko,

październik 2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*