Ze strugackianów (8)

 

C. Zakończenie polemiki z Leonidem Rudmanem

Leonid Rudman: Szanowny panie Kajtoch! Proszę pozwolić, bym rzekł kilka słów na temat Pańskich odpowiedzi na moje uwagi. Ze względu na powstałą w rezultacie intensywną, elektroniczną korespondencję, imitującą styl rozmowy, będzie mi wygodnie to zrobić, jak gdyby odpowiadając na Pański list, cytaty z którego będą, jak jest to przyjęte, poprzedzone znakami „>”.

Wojciech Kajtoch: Witam Panie Leonidzie – z przyjemnością kontynuować będę naszą wymianę poglądów. Przyjmuję zasady, które Pan proponuje.

L. R.: Chciałbym poprzedzić moje komentarze następującą uwagą: wszystkie wypowiedziane niżej moje sądy – pomimo ich „kategorycznej” formy – to nic innego, jak tylko moje osobiste zdanie, które, oczywiście, może być błędne, a już na pewno może nie zgadzać się ze zdaniem Pana; w ogóle nie pretenduję do wypowiadania „prawdy ostatecznej”. To znaczy – obiektywnej. Subiektywnie natomiast wiele z tych uwag jest prawdą. Mam na myśli te wypadki, kiedy ja i Pan różnimy się w ujęciu tych lub innych problemów – na przykład, w Pana klasyfikacji uwag piątej grupy – ale nie tylko. Tak oto, gdy mowa o rozumieniu, interpretacji tej lub innej postaci, wydarzenia, wątku itd. – istnienie innego, innego niż Pański – poglądu już dowodzi, że inne interpretacje są możliwe. I tylko to.

W. K.: Cóż, ja także nie uważam się za nieomylnego. Uprawiając naukę można źle odczytać źródła, źle dobrać do nich metodologię, zastosować ją niekonsekwentnie, itd. Można również niezbyt szczęśliwie dzieło zinterpretować. Zresztą w ogóle każde dzieło dopuszcza wielość interpretacji słusznych (tak przynajmniej uważa Roman Ingarden, na którego filozofii się wychowałem). Co jednak nie przeszkadza temu, że są także interpretacje niesłuszne, bo przeczące tekstowi dzieła, naszej wiedzy o epoce, w której dzieło powstało i o całości twórczości pisarzy.

Z drugiej strony uważam naszą dyskusję za pożyteczną jeszcze z jednego powodu. Moja książka napisana była parę lat temu i dla polskiego czytelnika. Stąd też bardzo się cieszę, że dyskusja z Panem (i z innymi oponentami) daje mi możliwość lepszego, dokładniejszego wytłumaczenia, o co chodziło mi w danych fragmentach pracy, co chciałem w nich zawrzeć.

L. R.: > „…przydałoby się, aby mi Swietłana Bondarienko przesłała obiecanych 11 tomów dzieł”

Możliwe że Pan tego nie wie, ale „kanoniczne teksty” są dostępne na stronie Strugackich w Internecie, pod adresem http://www.rusf.ru/abs/ (trzeba kliknąć na napis Książki na lewym marginesie.

W. K.: Jak mówią słowa pewnej piosenki: „Taki głupi to ja już nie jestem…”. Na stronie ABS bywam często od jakiegoś roku (tj. odkąd mam stałe łącze internetowe). Problem leży w tym, że nie mogę otwierać większych plików, pisanych cyrylicą tak, aby zapisać je na dysk. Nie mogę również niczego po rosyjsku wpisać do wyszukiwarki. W tej sytuacji muszę poczekać na możliwość wertowania tradycyjnie utrwalonych tekstów.

L. R.: > „…Po pierwsze – część z nich dotyczy nieporozumień typu językowego”

Oczywiście są to nieporozumienia. Sądzę jednak, że należałoby ich uniknąć, zmieniwszy przekład, gdyż w języku rosyjskim „miasteczko 1960 roku od Narodzin Chrystusa” i „miasteczko początku lat sześćdziesiątych” – brzmią zupełnie różnie.

W. K.: Zgadzam się, ale już się stało, a przy tym zgodzi się Pan, że szkoda powstała nie tak wielka.

L. R.: Znowuż: „czterdziestoletni” i „pięćdziesięcioletni” to najzupełniej różne kategorie wiekowe.

W. K.: Tu gorzej (może pomyliłem się w obliczeniach?). Ale chyba najważniejsze dla interpretacji utworu jest, że Żylin – to w Drapieżnych rzeczach wieku człowiek dojrzały. No a różnica pod względem dojrzałości między czterdziesto- a pięćdziesięciolatkiem nie jest duża.

L. R.: > „Jeżeli mokrzaki nie żywią się czytaniem – to dlaczego o jednym z nich się mówi „Durnie nie dali mu książek i umarł z głodu…” (cytuję z pamięci)”.

„To durnie. Nie dawali mu czytać i umarł z głodu” – to nie z pamięci, ale skopiowane z elektronicznego tekstu.

To jest właśnie ten przypadek, kiedy będę mówić subiektywną prawdę. Jest dla mnie jasne, że „umarł z głodu” w tym cytacie ma takiż sens, jak w wyrażeniach „głód duchowy” lub „duchowy pokarm”. Oczywiście cytat ten dowodzi, że „pokarm duchowy” (czytanie) jest dla mokrzaków niemniej ważny, niż pokarm cielesny.

Przy czym, powiedziane jest to przez Golema, który – jak wiadomo – kłamał, zaciemniał i przesadzał.

I także – powinienem się usprawiedliwić – wyraziłem się trochę niejasno. Oczywiście wiedziałem, że Pan ma na myśli ten cytat, tylko dla mnie było najzupełniej jasne, że taka interpretacja jest niesłuszna.

W. K.: Póki co, pozostaję jednak przy swoim zdaniu. Wydaje mi się, że tę informację należy rozumieć dosłownie, a to dlatego, że Strugaccy eksperymentowali wówczas z konwencjami fantastyki i elementy baśni miały prawo zaistnienia w ich dziełach, nawet tych bardziej przypominających (pod względem gatunku) utopię, antyutopię czy SF. A „człowiek żywiący się czytaniem” to właśnie taki element bajeczny, jeśli rozumieć rzecz dosłownie.

L. R.: > „Dziwię się także, że Rudman nie dostrzegł np., że cytowane moje streszczenie Poniedziałku… nie jest na serio”

A co właściwie Pana dziwi? Moim zdaniem, Pana streszczenia nie sposób odczytać jako parodiującego. Co za tym więc idzie – to jeszcze jedna prawda subiektywna – próba pokazania, że Poniedziałek… jest parodią fantastyki „bliskiego celownika”, Panu nie wyszła. A tak a propos: traktowanie Poniedziałku… jako tylko (lub przede wszystkim) parodii, wydaje mi się zbyt prostolinijne (choć zaprzeczanie obecności w nim parodii – byłoby śmieszne). W związku z tym w pełni przyłączam się do poglądu Władimira Diakonowa, wyrażonego w numerze 24. Poniedziałku.

W. K.: Zacytujmy wobec tego uwagę Władimira Diakonowa:

Poniedziałek… przede wszystkim był kpiną z „realistycznego” rozumienia fantastyki i parodią utworu „bliskiego celownika” („na granicy możliwego”) w jego odmianie poświęconej nauce” [W. K.: Bracia Strugaccy, s. 99].

Przede wszystkim? Nie. A raczej całkiem nie. Poniedziałek… to przede wszystkim „wewnętrzna utopia”, nadzieja na pojawienie się nowego, masowego człowieka – uczonego, „maga”. Tak, tak – powiedzmy – wszystko będzie identycznie jak w środowisku naukowym. I następuje zademonstrowanie tego środowiska „od wewnątrz”. Po drugie, to otwarta satyra na resztki stalinowskiej pseudonauki i – niezależnie – na administrowanie nauką w ogóle. Po trzecie, to satyryczne dzieło, ocean czystego humoru. I tylko, być może, gdzieś na czwartym miejscu – to kpina i parodia… (Poniedziałek zaczyna się w sobotę jest samoistny, a parodia – zawsze wtórna…)” [Poniedzielnik nr 24].

Widzę w niej podkreślenie, że Poniedziałek… miał dwie strony: dawał pozytywną wizję „człowieka nauki”, a ponadto był dziełem walczącym. Rzeczywiście w swojej interpretacji zwróciłem uwagę przede wszystkim na te drugie, walczące oblicze Poniedziałku…, nie doceniając zarówno uniwersalnego komizmu w nim zawartego (także polscy recenzenci zarzucali mi, że trochę „ślepy” jestem, jeśli o humorystyczne walory dzieł Strugackich chodzi), jak i pozytywnej wizji naukowca. Ale chyba i moja interpretacja nie była błędną, bo przecież Strugaccy w okresie pisania (i nie tylko wtedy) Poniedziałku… byli pisarzami walczącymi: i ze złem społecznym, które ich otaczało i z beznadziejnie schematycznym rozumieniem fantastyki, wtedy się utrzymującym (zwłaszcza w kręgach krytyków). Cóż, Poniedziałek… to bezwzględnie dzieło bardzo bogate. Zauważyłem w nim przede wszystkim to, co mogłem zauważyć jako Polak, piszący o Strugackich w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, kiedy polityka mocno zaprzątała mój umysł – i jako literaturoznawca, wyczulony na literackie dyskusje i aluzje. Gdybym był rosyjskim naukowcem nie-filologiem, to skupiłbym się na czymś innym. W sumie uważam uwagę Diakonowa za uzasadnioną, ale przecież jego interpretacja nie przeszkadza moim wywodom. Uzupełnia je, a nie jest z nimi sprzeczna.

L. R.: > „Po trzecie – niejednakowo rozumiemy pewne terminy…”

Jeśli napisałem: „uważa, że „Baniew jest estetycznie – postacią typową” i ja zupełnie nie wiem, co on ma na myśli” to wcale to nie oznacza, że ja i Pan różnie pojmujemy terminy, lecz że ja nie rozumiem, co oznacza „estetycznie typowa postać”. I przy okazji – dalej tego nie rozumiem (przeszkadza słowo „estetycznie”).

W. K.: Może zatem lepiej byłoby napisać „Baniew to postać „typowa” z punktu widzenia teorii powieści realistycznej” (teoria powieści realistycznej jest częścią estetyki szeroko pojętej, stad słowo „estetycznie” mogło zostać przeze mnie użyte).

L. R.: > „Po piąte – niektóre uwagi zarzucają błędną interpretację. Za swoje interpretacje odpowiadam […]. Niemniej nie odrzucam i możliwości innych interpretacji, gdyż te – jak wiadomo – mogą być rozmaite…”

No właśnie! Ja tylko wskazywałem na możliwość innych. A co się tyczy konkretnych zamierzeń konkretnych bohaterów – młodego Kirsanowa i Artura, to pozwólcie przytoczyć mały cytat:

„Teraz Siergiej bierze Czarnego Człowieka pod rękę i zgrabnie wyprowadza na przód sceny.

Siergiej: Stary, załatwmy to po dobremu. Wszyscy jesteśmy ludźmi. Dogadajmy się…

Czarny Człowiek (normalnym tonem): Jak? Na jaki temat?

Siergiej: Spoko, normalnie, nie widziałeś nas i myśmy ciebie nie widzieli, drzwi były zamknięte, gospodarze wyjechali… Dwie bańki i spokój.

Czarny Człowiek: Nie, nic z tego.

Siergiej: A dlaczego? Spokojnie, cichutko, no… trzy bańki. W porządku?

Czarny Człowiek: Nie, nie chcę, daj spokój…

Siergiej: Trzy bańki za trzy minuty milczenia… wyobrażasz to sobie?

Czarny Człowiek (usiłując się wyswobodzić): Puść. Mówiłem, że nie…

Siergiej (już innym tonem, groźnym, pełnym złości): cztery!

Czarny Człowiek: Nie!

Siergiej: Cztery bańki, bucu!

Czarny Człowiek: Puść, powiedziałem że nie!

Siergiej puszcza go, odskakuje i jak gdyby padając, nagle wyrzuca nogę, która robi się niewiarygodnie długa i prosta…”

Jak Pan widzi, oni chcą, aby „czarny człowiek” ukrył przed „władzami” fakt wręczenia zawiadomienia.  Jakież to „rzucenie wyzwania władzom”?

W. K.: Oczywiście, widzimy najpierw próbę skorumpowania przedstawiciela władzy, a potem bezpośrednią agresję wobec niego. Ale przecież oba zachowania to próby sprzeciwienia się. Klasyczny niemiecki teoretyk wojskowości, Karl Clausewitz, dał następującą definicję wojny: „to przedłużenie polityki, prowadzone innymi środkami”.  Siergiej i Artur próbują wpierw dyplomacji przeciwnej zamierzeniom władzy, a gdy to nie daje rezultatu – zmieniają „środki perswazji”. A że pobicie urzędnika jest „wyzwaniem…”, to dla mnie rzecz oczywista. Nie bez przyczyny np. pobicie policjanta w czasie pełnienia obowiązków jest inaczej karane, niż pobicie go jako osoby prywatnej (jeśli nie wyciągnął legitymacji).

Ale w sumie w mojej interpretacji chodziło o co innego – o związek idei pokazanej w Żydach… z myślą Sołżenicyna. Otóż dziwił się on w Archipelagu Gułag…, że prawie nikt z zagrożonych aresztowaniem przez KGB nie próbował nawet ucieczki, o innych sposobach obrony nie wspominając i upatrywał w tej bierności prawdziwe, narodowe nieszczęście. Starsi bohaterowie Żydów… są właśnie bierni, o konkretnym sprzeciwie wobec prawdopodobnej zsyłki nie myślą. A właśnie Siergiej i Artur próbują oporu. Może w sposób niezbyt wyszukany – ale jednak.

L. R.: > „I jeszcze jedno – miewam co prawda w stosunku do dzieł Strugackich uwagi krytyczne – ale  nie ma mowy o jakimkolwiek lekceważeniu.”

W ogóle, to ja nie pisałem o jakimś „lekceważeniu”. Napisałem to, co następuje: „autor niekiedy mówi o Strugackich w tonie niestosownym”, Diakonow nazywa to „moralizatorstwem”.

Wydało mi się (i Pan tutaj nie może się ze mną spierać, gdyż jest to wrażenie, które siłą rzeczy powstaje przy czytaniu tekstu), że Pan pozwala sobie Strugackich oceniać, decydować za nich, co i jak wypadało im pisać, a czego nie… i tak dalej. Ja Panu (i oczywiście nie tylko Panu) takiego prawa – sądzić Strugackich i ich pouczać – nie przyznaję. A inna sprawa, że Pan być może takich zamiarów nie miał, ale – jak to się mówi – czytelnik zamiarów autora nie zna i wszystko, co widzi, to tekst przed sobą.

W. K.: Niestosowny ton”, „moralizatorstwo” – to dość wieloznaczne słowa. Pamiętam jak po odczycie na moskiewskim Uniwersytecie im. Łomonosowa (chyba w 1986 roku) z dobrych pół godziny kłóciłem się z publicznością na temat realistyczności bądź nierealistyczności pewnej powieści, aż wpadłem na pomysł, by zdefiniować terminy. Okazało się, że ja i publiczność używamy słowa „realizm” w zupełnie innym znaczeniu.

Proponuję zatem – Panu i Panu Diakonowowi – przytoczenie fragmentów mojej książki, gdzie miałem sobie pozwolić na niedopuszczalne „sądzenie” ABS i „dawanie im wskazówek”. Bo po pierwsze, że podejrzewam nieporozumienie, a po drugie pytanie: „co wolno, a czego nie wolno literaturoznawcy” uważam za bardzo ciekawe.

Co mogę powiedzieć już teraz? Ano na pewno to, że bohaterem mojej książki nie byli dwaj zasłużeni pisarze, Arkadij i Boris Strugaccy, konkretni ludzie żyjący w danym miejscu i czasie – a: 1) dzieła Arkadija i Borisa Strugackich. 2) Elementy ich programu twórczego widoczne w ich książkach i publicystyce. 3) Ich wizerunki, dające się z tych dzieł i tego programu – wydedukować. A różnica między wizerunkiem i osobą wcale nie jest scholastyczna.

Osoba to dla literaturoznawcy tabu, niewiele może o niej powiedzieć (czegoś na jej temat może się tylko domyślać). Natomiast wizerunek tej osoby ma charakter publiczny, człowiek taki wizerunek sam sobie tworzy, zabierając głos publicznie, drukując i wydając. Zaś, jeśli to czyni, to zapewne jest gotów na to, że ten wizerunek stanie się przedmiotem opisu i oceny.

Ponadto i elementy dzieł i programu, i wizerunku jak najbardziej podlegają literaturoznawczej ocenie. Ale nie pod względem moralnym, lecz logicznym i estetycznym. Oceniając pewne elementy można mówić np. o ich sprzeczności, dysfunkcjonalności, zgodności z danym ideałem estetycznym i jego normami. Ale na Miłość Boską nie sądzę, abym gdziekolwiek mówił o nich jako o uczciwych lub nieuczciwych!!! – A na tym polega ocena moralna!!!

Nie sądzę także, abym gdzieś pouczał Strugackich pod względem moralnym. Bo po pierwsze nie miałbym prawa, po drugie gdzieżbym śmiał, a po trzecie – przecież „zwycięzców się nie sądzi”. Strugaccy w związku ze swoją twórczością, w radzieckich realiach niejedną przykrą chwilę musieli przeżyć – ale przecież odnieśli ostateczne i pełne zwycięstwo. Udowodnili, że w tych czasach i w tym miejscu, w którym żyć im przyszło można napisać i wydać doskonałe i mądre książki. I ta perspektywa „ostatecznego zwycięstwa” stale jest w mojej książce obecna. Należy o tym pamiętać, nawet zżymając się na niektóre moje uwagi i oceny cząstkowe, dotyczące dzieł, ich spójności z programem i konsekwencji w realizowaniu samego programu.

I rzecz ostatnia. Niektóre moje stwierdzenia są pełnoprawnymi hipotezami, inne – tylko przypuszczeniami i domysłami, co skrupulatnie zaznaczam. To też warto zauważyć.

L. R.: Bardzo bym nie chciał, żeby moje uwagi Pana obraziły. Wręcz przeciwnie – mam nadzieję, że mogą Panu pomóc w pracy – choć oczywiście nie jestem profesjonalistą…

Zdecydowałem wysłać je Panu w liście – jeśli Pan uważa, iż zasługują one na publikacje, proszę je przesłać – tę ich część, którą uznacie za istotną – Borisowowi, a on je opublikuje w Poniedziałku. A jeśli Pan nie zechce – proszę tego nie robić.

             Pozostaję z szacunkiem

Leonid

 

W. K.: Nie czuję się obrażony. Wręcz przeciwnie, uważam, że wymiana zdań między autorem i czytelnikiem jego książki jest bardzo pożyteczna. Zwłaszcza, gdy reprezentują różne kultury, różne narodowości. Wysyłam więc powyższe odpowiedzi Borisowowi – i oczekuję na ich druk.

Serdecznie pozdrawiam

Wojciech Kajtoch

 

Poniedielnik, 28. –  23. lutego 2004

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*