Z radością szli na śmierć?

W różnych okresach naszej meandrującej historii najnowszej (dawniejsza inną nie była), z różnym też natężeniem świętujemy kolejne rocznice Powstania Warszawskiego, doszukując się w nim odwagi, patriotyzmu i wszelkich możliwych cech pozytywnych. Podkreślamy, z jaką radością młodzi ludzie szli na śmierć!

To wszystko mity. Powstanie Warszawskie było zwyczajną rzezią, niepotrzebną tragedią, której dało się uniknąć. Niemcy w celach propagandowych prawdopodobnie zawyżyli ilość ofiar – jesienią 1944 pisali o 250 tysiącach zabitych. Badacze polscy najpierw przyjmowali za najbliższą prawdzie liczbę 200 tysięcy ofiar, po latach żmudnych dociekań mówi się o przedziale 150-180 tysięcy warszawiaków (cywili i żołnierzy). Źle uzbrojonych powstańców poległo prawdopodobnie ok. 18 tysięcy. Do tego tysiące kalek – problem wszystkich krajów, uczestniczących w II wojnie światowej. To, co nie legło w gruzach podczas walk, Niemcy metodycznie niszczyli jesienią. Wysadzano nie tylko substancję mieszkaniową (zniszczono ponad 70%), ale kościoły i obiekty przemysłowe (ponad 90%). Długie składy pociągów towarowych wywoziły do Vaterlandu zrabowane dobra: prywatne, muzealne, kościelne.

Takie były efekty Powstania. W żaden sposób nie osłabiło ono armii niemieckiej (przeciwnie, dało jej czas na lepsze przygotowanie obrony przed Armią Czerwoną). Z kolei tempa natarcia wojsk radzieckich absolutnie nie przyspieszyło – front zatrzymał się z grubsza na linii Wisły. Żołnierze Stalina czekali rozkazów, jakich nie było. Gensek Związku Radzieckiego spokojnie czekał, aż Powstanie Warszawskie upadnie.

Faktem jest, iż wybuch walk nie był uzgodniony i skoordynowany z żadnym z Aliantów – ani tym ze wschodu, ani tymi z zachodu Europy. Tym niemniej cały sojusz antyfaszystowski nie zrobił niczego, by Warszawie w jakikolwiek sposób pomóc. Więcej zrzutów broni, leków i żywności otrzymywała w tym okresie partyzantka jugosłowiańska.

Wynik Powstania Warszawskiego był z góry przesądzony. Jakieś symboliczne 3 dni walk, mające dać szansę (komu?), nie załatwiłyby niczego. Mniej symboliczne 63 dni kosztowały miasto hekatombę. Wodzowie, podobnie jak we wrześniu roku 1939, zawiedli.

Cześć oddać należy szeregowym żołnierzom i „wolontariuszom”, wyposażonym w jakiekolwiek środki walki, głównie po to, by zginąć w chwale.

***

Od chwili wybuchu walk powstańczych po dziś dzień trwa pomiędzy historykami spór – czy zryw Warszawy był w ogóle potrzebny, czy koszty, jakie poniosła Polska, by nie osiągnąć realnie niczego – nie był zbyt wysoki. Ale chętniej mówimy o ideałach…

Przy tłumieniu Powstania Niemcy użyli do walki niedawnych jeszcze, do 17.09.1939 r., obywateli Rzeczypospolitej wyznania prawosławnego, ukraińskich ochotników do SS i żołnierzy RONA. W tym samym czasie spora część oddziałów partyzanckich z Kresów Wschodnich ruszyła na pomoc powstańcom. Rozrzucone po rubieżach RP siły (głównie AK) pomóc Warszawie nie zdążyły i nie mogły, zaś na opuszczonych przez nie terenach znów zaczęły grasować spieszone ad hoc grupy prawosławnych rezunów, bardziej związanych z religią, niż poczuwających się do obywatelstwa Polski czy ZSRR. Czemu zresztą dziwić się trudno. Polscy ziemianie ich nie rozpieszczali, a „ludzie radzieccy” uważali za ideologicznie niepewnych i najchętniej wywieźliby ich na Sybir. To pomijany zazwyczaj aspekt skutków powstania: zdjęcie – i tak słabego – parasola ochronnego znad polskich wiosek za Bugiem.

Mówiąc o powstańcach Warszawy, myślimy zazwyczaj o wspaniałych hasłach. Wolność, równość, pokój… Tak pewnie oceniała cel walki większość młodzieży, ruszającej 1. sierpnia 1944 r. do nierównego boju.

Tymczasem ci, którzy kazali im wygnać Niemców ze stolicy, wiedzieli dobrze, iż cel jest inny. Oni, jako przedstawiciele Państwa Podziemnego, przedłużenia Rządu Londyńskiego, podjęli absurdalną militarnie decyzję z powodów politycznych. W Lublinie już instalował się PKWN, „władza ludowa” jasno mówiła o wprowadzanych zmianach ustrojowych, na co Londyn pozwolić nie chciał. Groźba postulowanej przez przywiezioną z Moskwy ekipę „równości społecznej”, hasła „Do szkół!”, „Do fabryk!” etc. – były dla decydentów powstańczych nie do przyjęcia. Ich zegar zatrzymał się na Kasztance Piłsudskiego, toteż Armia Krajowa miała za zadanie ponowne zapędzenie mas ludzkich do nędzy, jaką II Rzeczypospolita rozdawała swoim obywatelom wyjątkowo szczodrą ręką.

To był podstawowy powód decyzji o wybuchu Powstania – wyprzedzenie pewnych wobec zaistnienia „Polski lubelskiej” zmian, popartych przez lewicującą jeszcze w czasie zaborów biedotę wiejską – analfabetów z czworaków i ósmaków oraz w kilku regionach już liczną brać robotniczą, która również nie miała ochoty na powrót upodleń (choćby stricte bytowych) z okresu Międzywojnia. Toteż Londyn zaakceptował decyzję swych wysłanników. „Walczcie, panowie, Polakowi śmierć nie straszna…”.

Z drugiej zaś strony Stalin doskonale wiedział, iż w stolicy Polski giną młodzi patrioci, patrioci „w starym stylu”, jakiego on, przywódca nowego świata, zaakceptować nie zamierzał. I było mu to wybitnie na rękę.

***

Dzisiaj mamy sytuację właściwie odwrotną. Siedzący na balkonie, prawdopodobnie niezrównoważony osobnik, dzięki TV został symbolem zboczenia, upodlenia… Stał się pretekstem do kolejnej nagonki na (zwłaszcza młodych) ludzi, patrzących inaczej. No, dobrze, a jak się zachowywali przywódcy tego kraju?

Czy właściwy etycznie jest wybór wodza, mówiącego, iż „to nie są ludzie”!? Jego wyborcy przecież, ok. 3 milionów, mieszkających w Najjaśniejszej Rzeczypospolitej… A tu – świadomie i celowo – jednym z haseł wyborczych stało się opluwanie obywateli, w jakiś sposób – jak i innych mniejszości – pokrzywdzonych przez los, co z kolei wzbudziło falę protestów atakowanych środowisk, afiszowania się z tęczowymi flagami, w końcu umieszczenie takiego symbolu na rzeźbie Ukrzyżowanego!

Niechże ci „prawdziwi Polacy”, krzyczący przeciw „innym”, pamiętają, że przez ostatnie 1000 lat używano Chrystusa jako kamuflażu, a krzyża jako bejsbola. Przyozdobiony tęczową tkaniną Jezus nie zszedł (pomimo iż płakał, bo zginął za tych właśnie – biednych i poniżanych) z krzyża. To też symbol!

A panowie D. i M. nie mają prawa wskazywać innym drogi, gdyż sami prowadzą swoje państwo na skraj wewnętrznego konfliktu. Szczurza ucieczka ministra zdrowia i jego zastępcy niczego tu już nie zmieni.

Edward L. Soroka

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*