Z „Innym Światem” przez świat

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przybliżamy dziś naszym czytelnikom postać zasłużoną dla niezależnego ruchu wydawniczego w Polsce – redaktora naczelnego mieleckiego kwartalnika „Inny Świat”, Janusza Krawczyka.

Beata Traciak: Redagowanie przez Pana pismo ukazuje się już ponad 18 lat. Zgodnie z definicją Edwarda L. Soroki i Wojciecha Kajtocha jest wciąż periodykiem III-obiegowym, choć od kilku lat można je nabyć w sieci Empik. Pomimo to powstaje nadal całkowicie społecznie i wszyscy – od Pana jako naczelnego po autorów i ilustratorów – poświęcacie swój wolny czas po to tylko, by tytuł nie zniknął z rynku wydawniczego. Czy nie miewał Pan już „buntów załogi”?

Janusz Krawczyk: Udział w „załodze” projektu p.t. „Inny Świat” jest całkowicie dobrowolny i każdy, kto do niego przystępuje, wie na jakich zasadach to wszystko działa. Nie może więc być mowy o jakichkolwiek „buntach”. Takowe „zgniatamy” w zarodku – otwarcie przedstawiając koncepcję pisma, motywacje i zasady funkcjonowania. Jak na razie, nikt się nie skarżył na społeczny charakter pracy i mam nadzieję, że tak nadal pozostanie.

Zdaję sobie sprawę z tego, iż dla wielu osób taki model tworzenia pisma jest czymś w rodzaju utopii. Ale w końcu po to ktoś utopie wymyśla, by ktoś mógł je realizować. Nam, czy raczej – dosłownie – mnie, udaje się to od prawie 19 lat. Myślę, że duży wpływ na to miały moje osobiste początki świadomego, dorosłego życia. W czasach, gdy problemy z zaopatrzeniem w podstawowe artykuły żywnościowe były jeszcze normą społeczną, poznawałem ludzi, którzy sami dla siebie – ale i dla innych – zaczęli tworzyć własną kulturę. Gdy zacząłem wydawać „Inny Świat” – wówczas jeszcze fanzine, związany z subkulturą punk – byłem przesiąknięty ideą Do It Yourself (DIY – Zrób To Sam), która nauczyła mnie, iż by grać muzykę, zobaczyć koncert czy w końcu zrobić pismo – takie jakie się chce czytać samemu – nie potrzebujemy niczego innego, jak tylko własnej wytrwałości i chęci. I wydaje mi się, że do dnia dzisiejszego wytrwałem przy tych zasadach, przy okazji przekładając je na zasady funkcjonowania pisma i wpajając innym, napotkanym na drodze życia…

 

Beata Traciak: Jak to się stało, iż tak niewielki ośrodek jak Mielec zdołał wykreować wciąż utrzymujący się na rynku tytuł? W dodatku tytuł, który uważany jest za jedyne czysto antyglobalistyczne pismo w Polsce, choć Pan pewnie będzie się upierał przy przydomku kwartalnika „anarchistycznego”…

Janusz Krawczyk: Myślę, że można tu mówić o pewnym ewenemencie.

Mielec jest miastem, jakich wiele w tym kraju – kiedyś stojące wielkim zakładem pracy, dziś – jak określił to mój kolega, powróciwszy po 10 latach z amerykańskiej emigracji – miasto emerytów i rencistów. Także tych, co MUSIELI tu zostać – dodałbym od siebie. Całe rzesze wyjechały – gdzieś dalej, w kraj czy coraz częściej – poza jego granice. Miasto to było również niemal zupełnie wyjałowione, jeśli chodzi o kulturę czy działania społeczno-polityczne. I właśnie gdzieś na tym pustkowiu rozkwitł „Inny Świat”. Ale po latach wydaje mi się, że to nie zasługa miasta. To bardziej moje życie, a nie otoczenie… Wpływałem na to, że pismo powstało i trwało. Poza tym, było „podlewane” z różnych stron. Ci, którzy sięgali po nie pierwszy raz, zazwyczaj sięgnęli i drugi. Wsparcia dla „Innego Świata” udzielali – i nadal udzielają – ludzie z całego kraju, czasem nawet z zagranicy. I chyba właśnie to pozwalało wytrwać. Oczywiście sam w Mielcu wyrastałem, ale chyba nie znajdowałem w nim inspiracji do działań twórczych i poszerzania horyzontów. One nadchodziły z zewnątrz – z lektur, podróży, spotkań – a przede wszystkim od ludzi.

A czy jesteśmy jedynym pismem czysto antyglobalistycznym? A czymże jest ów „czysty antyglobalizm”? Czym dziś w ogóle jest ten termin? Dziś mogą się chować pod nim różne ruchy i idee, z którymi niekoniecznie jest mi po drodze. Skrajna prawica, w ramach walki z globalizmem, zechce wmawiać nam, co jest dla nas dobre, a co złe. Z drugiej strony, lewicowi dogmatycy też będą nam wciskać, w ramach ruchu anty- czy alter-globalistycznego swe skostniałe teorie, rodem jeszcze z Marksa czy Trockiego. Dlatego wolę jaśniejszy ANARCHIZM! Który jest ideą i ruchem równie szerokim i różnorodnym, ale jednocześnie mającym jakieś określone ramy. Skoro jesteśmy anarchistami, to dlaczegóż mielibyśmy się tego wstydzić i ukrywać pod jakimiś innymi szyldami? Nie ma więc szans na to, by podtytuł pisma uległ zmianie. „Inny Świat” będzie anarchistyczny, albo nie będzie go wcale.

 

 Beata Traciak: Z „Innym Światem” związane są nazwiska ludzi wyjątkowo otwartych na rzeczywistość: filozofa kultury – prof. Stefana Symotiuka, historyka – prof. Daniela Grinberga, stołecznego historyka sztuki – Agnieszki M. Wasieczko, gdańskiego anarchisty i historyka – Janusza P. Waluszko, lubelskiego filozofa sztuki i reportażysty – Lecha L. Przychodzkiego czy wileńskiego poety i publicysty – Antoniego Pacuka-Radczenko. To nie są postaci tuzinkowe, wręcz przeciwnie, znane w Polsce i Europie także z konkretnych działań pro-społecznych. Ludzie ci mają różne poglądy – od lewej do prawej strony – ale łączy ich krytyka neoliberalizmu, jako doktryny zagrażającej istocie człowieczeństwa. Co skłoniło taki właśnie „gwiazdozbiór” do współpracy z – niepozornym, zdawałoby się – „Innym Światem”?

Janusz Krawczyk: Nie wszystkie z wymienionych person, to osoby stale współpracujące z „Innym Światem”. Część z nich, jak na razie, gościła na łamach pisma jednorazowo, choć nie jest powiedziane, iż tak ma pozostać. Dla mnie nie jest ważne – KTO coś napisze, ale CO napisze. „Gwiazdy” mogą występować w telewizyjnym show czy publikować na łamach „szacownych” gazet pierwszego obiegu. W „Innym Świecie” jest miejsce zarówno dla profesora filozofii, jak i bezrobotnego studenta czy absolwenta zawodówki – pod jednym tylko warunkiem – musi zaprezentować treści, z jakimi choć w minimalnym stopniu będziemy się utożsamiać i podać je w przystępny sposób.

A co skłoniło tych, czy innych ludzi do współpracy z naszym pismem – o to już trzeba by zapytać ich samych, ale wydaje mi się, iż dużą rolę odegrała tu otwartość na różnorodność podejmowanych tematów, opisujących rzeczywistość z różnych stron. Zawsze staraliśmy się być otwarci na nowe prądy, zarówno w teorii, jak i praktyce. Nieraz sami szukaliśmy osób, które chcieliśmy widzieć na naszych łamach. A niekiedy takie osoby zgłaszały się same, lub poprzez naszych przyjaciół, znajomych…

 

Beata Traciak: Niektórzy Pańscy współpracownicy już odeszli. Z tych najwybitniejszych: Piotr Madej – tłumacz, poeta i obrońca środowiska naturalnego z Sandomierza, Dariusz Wlaźlik – socjolog i ekolog czy Rafał Górski – wybitny filozof społeczny młodego pokolenia. Czy brak Panu ich tekstów i samych postaci autorów? Bo przecież to autorzy tworzą niepowtarzalny klimat pisma i całkiem prywatną otoczkę wokół niego…

Janusz Krawczyk: Oczywiście najbardziej brakuje mi osób, które znałem osobiście. Takimi z pewnością byli Piotrek Madej i Rafał Górski – ludzie nietuzinkowi. Z jednej strony mający swoje własne – czasem niepowtarzalne – poglądy i podejście do życia, twórczości, działań społecznych. Z drugiej zaś, otwarte na innych, nie dogmatyczne, pełne zrozumienia dla osób niekoniecznie myślących czy działających na tych samych polach, co oni.

Inni, którzy odeszli a ich drogi życiowe w jakiś sposób splatały się z „Innym Światem”, są również ważni. Dlatego, gdy zdarza się, iż z ziemskiego padołu odchodzi ktoś, kto próbował iść własną drogą przez życie, komu bliskie były idee wolności – wolności jednostki, jak i społeczeństwa, ktoś, kto pozostawał w zniewolonym świecie – wolnym człowiekiem – o kimś takim zawsze staramy się wspomnieć, w pewien sposób go pożegnać. I niekoniecznie musi to być dawny czy aktualny współpracownik pisma, osoba, którą znaliśmy osobiście. Uważam, iż warto upamiętnić każdego – czy to odchodzącego jednego z ostatnich anarchistycznych bojowników hiszpańskiej rewolucji, czy przyjaciela, co może nie był wielkim działaczem, ale czuł się wolnym człowiekiem. O nich wszystkich zawsze będziemy pamiętać i na zawsze pozostaną w naszych sercach.

 

Beata Traciak: Kwartalnik zorganizował dwie rocznice swojej pracy – rok temu 18-lecie w Beskidzie pod Makowem Podhalańskim, X-lecie zaś w okolicach Mielca. Zwłaszcza ta pierwsza impreza obrosła legendą, skupiła bowiem nie tylko fanów i autorów „Innego Świata”, ale też artystów, którzy chcieli jakoś zamanifestować swoją solidarność z niezależnością prowadzonego przez Pana tytułu. Czy trudniejsza była sama organizacja obu spotkań, czy próba „opanowania sytuacji” wobec żywiołowości zachowań grupy wybitnych indywidualistów, z jakimi miał Pan przecież do czynienia?

Janusz Krawczyk: Jeżeli przesiąkło się za młodu wspomnianą już ideą DIY, a na swym koncie miało się kilkanaście numerów pisma i troszeczkę przygotowanych od podstaw koncertów, to zorganizowanie takowego spotkania nie było niczym nowym. Owszem, dochodziły tu inne problemy logistyczne, ale i z nimi dawaliśmy radę – z pomocą wielu przyjaciół i znajomych z całego kraju. Trudniejsze natomiast było chyba opanowanie żywiołowości, jaka ujawniła się wśród przybyłych gości, jak i wśród samych organizatorów J.

Z pewnością X-lecie pisma zapadło bardziej w naszej pamięci. Choćby z powodu upływającego czasu i osób, które wtedy „ucztowały” razem z nami, a dziś już ich nie ma… Przyjaźni i znajomości, wtedy zawartych i trwających nieraz do dziś. Ale i niedawne urodziny „Innego…” wspominają do dziś ci, którzy je przeżyli.

Być może w 2013 roku ponownie spotkamy się, w mniejszym czy większym gronie, by uczcić XX rocznicę powstania pisma. Kto wie?

 

Beata Traciak: „Inny Świat” przechodził różne zawirowania. Zaczynał przecież jako zin muzyczny, by stać się w ciągu niewielu lat głosem niepokornych humanistów. Jak Pan ocenia drogę rozwoju pisma i czemu właśnie taki kierunek ono obrało?

Janusz Krawczyk: Rozwój pisma jest jakby odzwierciedleniem rozwoju mnie  samego. Nigdy nie ukrywałem, że „Inny Świat” to głównie ja. Owszem, po drodze, jak i dziś, były i są osoby, które podążają razem ze mną, ale jestem nadal głównym motorem napędowym. I wydaje mi się, że nie ma w tym niczego z egoizmu czy samochwalstwa… Toteż droga rozwoju pisma jest moją drogą. Gdy byłem buntującym się punkiem, buntował się ze mną „Inny Świat” w formie punkowego zina. Gdy z czasem kontrkulturowy bunt mi nie starczał, można to było odczytać ze stron pisma… Anarchizm, z którym się utożsamiam od samego początku, również był w pewien sposób dla mnie za ciasny. Był okres niepoprawności politycznej, poruszania tematów trudnych i niebezpiecznych, drogi pod prąd… Nazwałbym to okresem „buntu w buncie”… Dziś zarówno ja, jak i samo pismo, stało się jakby bardziej stateczne, rzec można – konserwatywne w swym anarchizmie J. Oczywiście nie do samego końca… Nadal lubimy czasem włożyć przysłowiowy kij w mrowisko J.

 

Beata Traciak: Właśnie w ostatnim numerze „IŚ” włożył Pan ów przysłowiowy kij w mrowisko, publikując blok tekstów, mało przychylnych uczestnictwu środowisk niezależnych myślowo w Porozumieniu 11. Listopada. A „Krytyka Polityczna” i „Gazeta Wyborcza” jeszcze na dzień przed Marszem Niepodległości i próbą jego blokady usiłowały przekonać swoich czytelników, że wszyscy myślący Polacy pojadą do stolicy „bić faszystów”… Tak się nie stało, w listopadzie wręcz można się spodziewać wielu uczestników ruchu wolnościowego jako manifestantów po stronie Marszu Niepodległości… Skąd według Pana taka zmiana postaw w roku 2011?

Janusz Krawczyk: Zupełnie się nie zgadzam z przedstawionym przez Panią odczytaniem intencji tekstów, krytykujących działania antyfaszystowskie 11. listopada. Jestem szczerze przekonany, iż żaden z autorów owych krytycznych tekstów, jak i ja sam – ani w tym roku, ani kiedykolwiek indziej, nie pójdzie w Marszu Niepodległości!!! To nie nasza bajka. We własnym tekście uwypukliłem, kto z kim chce uczcić odzyskanie niepodległości w 1918 roku, maszerując ulicami stolicy. Wśród neonazistów, nacjonalistów, narodowych radykałów, monarchistów, religijnych fanatyków czy stadionowych bojówkarzy nie ma miejsca dla ludzi, którzy ponad miłość do ojczyzny – stawiają miłość do człowieka – bez względu na narodowość, kolor skóry czy orientacje seksualną. To, iż łączy nas pewna wspólna niechęć wobec systemu neoliberalnego (którego symbolem jest w Polsce przywołana „Gazeta Wyborcza”), nie może oznaczać tego, że stoimy po tej samej stronie barykady. Krytyczne wobec działań Porozumienia 11. Listopada teksty nie były jednocześnie tekstami zachwalającymi Marsz Niepodległości! Wręcz odwrotnie. Były pisane z anarchistycznej perspektywy – oceniały zarówno błędne (według autorów) poczynania środowisk antyfaszystowskich, jak i wrogo odnosiły się do samego marszu nacjonalistów. I naprawdę, trzeba było mieć wiele odwagi, by w taki sposób „skalać” własne środowisko. I za to chciałbym podziękować autorom owych tekstów.

Natomiast, jeśli chodzi o kolejne odsłony spektaklu p.t. 11. listopada – to przypuszczam, iż w przyszłym roku będziemy mieli w pewien sposób „powtórkę z rozrywki”. Środowiska skrajnej czy bardziej umiarkowanej prawicy z pewnością znów zechcą pomaszerować sobie ulicami Warszawy, a ich ideowi przeciwnicy będą próbowali stanąć im na drodze. Alternatywą jest represyjny ruch ze strony Państwa – zabraniający jednej lub drugiej demonstracji. Ewentualnie zorganizowanie przez Władzę jednego – własnego – pochodu, który miałby skupić „wszystkich Polaków” – zarówno tych, chcących uczcić „Kolorową Rzeczypospolitą” jak i Romana Dmowskiego. Ale nie liczyłbym tu na powodzenie… Spodziewajmy się więc 11.11.11 – bis.

 

Beata Traciak: Czym według Pana jest wolność mediów i jakie media dziś są naprawdę niezależne. Wszystkie redakcje publicznie wypierają się tkwienia po uszy w układach partyjnych i koteryjnych, tym niemniej o cichej, ale agresywnej cenzurze wewnątrz nich, dziennikarze mówią już zupełnie otwarcie. Umie Pan wskazać te tytuły, które po roku 1989 naprawdę nie cenzurowały w Polsce tekstów?

 

Janusz Krawczyk: Przez długi czas – tworząc jednocześnie własne medium – w ogóle nie interesowałem się mediami głównego nurtu. Jedynie od czasu do czasu oglądałem telewizyjne wiadomości i słuchałem radia – ale to bardziej z powodów muzyki niż informacji. Prasa czy serwisy internetowe raczej omijałem. Natomiast odkąd pamiętam, moją uwagę skupiały media niezależne, alternatywne, tkwiące zupełnie poza układami politycznymi czy biznesowymi. Takimi mediami był trzeci obieg prasowy, a z czasem również serwisy internetowe, tworzone przez ludzi o nonkonformistycznych poglądach i podejściu do życia. I tylko takie media są wg mnie dziś wolne i niezależne! Wszystko inne – a szczególnie tzw. pierwszy obieg – jest w jakiś sposób zależne i „umoczone” w różnych układach. Raz bywa to uzależnienie finansowe, innym razem natury politycznej. Nawet taki „Nasz Dziennik” czy „Gazeta Polska” – przedstawiane przez prawicowych publicystów jako „prawdziwie polskie” i „niezależne” gazety, są uwikłane w zależności ekonomiczne i ideologiczne.

Minusem mediów niezależnych jest ich zasięg. Jest to bariera trudna do przeskoczenia. Jeśli chodzi o prasę, to niestety brak tu zaplecza finansowego. Z mediami elektronicznymi jest trochę lepiej, choć brakuje tu przebicia do szerszej części społeczeństwa. Niby Internet jest jak studnia bez dna, a jednak i tu ludzie mają własne przyzwyczajenia i niekiedy szukanie wiadomości kończy się na oklepanych serwisach i portalach – zbyt często będących marnym lustrem mediów pierwszego obiegu.

 

Beata Traciak: Czy nie pociąga Pana jednak Internet? Wiele tytułów ciężar swej działalności przeniosło właśnie tam. „IŚ” także ma swoją stronę, ale jak zauważyłam – absolutnie martwą i to chyba od dłuższego już czasu…  Czy w dobie Internetu edycja „papierowego” nakładu, do której bez wątpienia bez przerwy dokładane są własne złotówki zespołu redakcyjnego – ma sens?  Wiąże Pan przyszłość kwartalnika nadal z edycją papierową, czy jednak są jakieś plany na zmianę sytuacji?

Janusz Krawczyk: Tu jestem zdecydowanym konserwatystą! Papierowe gazety mają pewien urok, którego nie potrafią oddać portale internetowe, choćby nie wiem jak najlepsze. W Internecie wszystko jest płynne, czas biegnie o wiele szybciej niż w realnej rzeczywistości, informacje pojawiają się i znikają momentalnie – tak, iż nieraz człowiek nie zdąży ich nawet przeanalizować…

Internetowa witryna „Innego Świta” faktycznie jest martwa… W zasadzie tylko w momencie pojawienia się nowego numeru wrzucane jest tam info o nim. I taki był pierwotny jej cel. Niemniej cały czas w głowie kłębią się pomysły na całkowite zmiany w tej materii. I kiedyś zapewne one nastąpią… Potrzeba jednak czasu i przychylnych dusz, które pomogą nam w opanowaniu kwestii technicznych, gdzie zdecydowana większość redakcji jest kompletnie nieporadna. Mam jednak nadzieje, iż w niedługim być może czasie – coś się w tej kwestii zmieni… Na razie jednak nazwa „Inny Świat” będzie jednoznacznie kojarzyć się z pismem „papierowym”.

 

Beata Traciak: Dziękuję za rozmowę…

Janusz Krawczyk: Również dziękuję, a wszystkich, którzy do tej pory nie czytali „Innego Świata”, zapraszam do zapoznania się z naszym periodykiem…

 

 Z red. Januszem Krawczykiem

rozmawiała Beata Traciak

 

Fot. Arkadiusza Jelenia: „Inny Świat” w wersji eksportowej – od lewej: Lech L. Przychodzki, Janusz Krawczyk i Aleksander de Ville Radczenko w wileńskiej galerii Kairė-desinė

 

Pierwodruk: www.wiadomosci24.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*