Wypalenie zawodowe postępem naszych czasów?

To nie jest do końca tak, że w swych tekstach lubię poruszać sprawy trudne, czy naświetlające błędy i niedociągnięcia, które warto by było poprawić. Naprawdę – wolałbym pisać o samych pozytywach, ale niestety proza życia takie właśnie tematy podsuwa mi do naświetlania i dalszego przedstawienia Czytelnikowi.

Każdy z nas będzie,  jest  lub był pracownikiem albo samozatrudnionym, oferującym siebie w całym łańcuchu pracy. Okres komunizmu, jak i stosunku pracownika do powierzonej i wykonywanej pracy, znam tylko z opowiadań, ale samo to jawi ów obszar egzystencji jako relacji, traktowanej z przymrużeniem oka.

Pokolenie naszych rodziców miało to szczęście (lub nieszczęście, jak kto woli), że ludzkie relacje związane z drugim człowiekiem przetrwały często po zakończeniu przygody zawodowej przez kolejne lata i ludzie autentycznie czuli wobec siebie jakąś więź. Przez okres transformacji ustrojowej musimy uwypuklić przyjście nowych zjawisk, nie znanych dotąd przez polską klasę pracującą. Osoby uczące się o tych zjawiskach, które funkcjonowały na Zachodzie lecz były poddane drobiazgowej kontroli, wypatrywały wzrostu produktywności, zaangażowania, czy oddania dla idei logotypu, marki, czy wspólnej pracy na rzecz mitycznego szefa.

Za tymi idyllicznymi zgłoskami bardzo szybko przyszła dehumanizacja, czyli proces odczłowieczenia, uprzedmiotowienia, pozbawiania kogoś cech typowo ludzkich, który stosuje się, by człowiek zamienił się w jedną, dobrze pracującą maszynę. Prześladowca (dyrektor, właściciel, kierownik, brygadzista) dostaje do ręki narzędzia, wewnątrzzakładowe prawa i przepisy, które dają mu pozory nieograniczonej władzy. Dehumanizacja tworzy proces nienawiści do – w przypadku dużej organizacji – szeregu podwładnych. Ludzie, pracujący ciężko przy taśmie produkcyjnej w fabryce, stają się „pakowaczem towaru” posiadającym swój numer, których pracę można monitorować, klasyfikować i obliczać. Lekarz pracujący w szpitalu z czasem dehumanizuje swoich pacjentów, traktując ich problemy lub dolegliwości jako kolejny przypadek do załatwienia, nie patrząc na ludzkie aspekty tego działania (śmierć w śląskich SOR-ach w wyniku zupełniej ignorancji personelu).Dehumanizacja zrodziła mobbing a rodzina ta jest skrajną formą stosunków międzyludzkich w pracy, ale nie dajmy się zwieść, iż nikt o niczym nie wie i nie wiedział. To był i jest proces, nastawiony na maksymalizację zysków.

Bestialstwo i okrucieństwo wpisują się w efektywność zarządzania jako bat i usprawiedliwienie, że innych metod na uzyskanie pozytywnego efektu już nie ma. Cierpienia ofiar, codzienna sukcesywna eksterminacja, ból, krzywdy – są usprawiedliwiane później jako środek, prowadzący do „wzniosłego celu”. Tu katowi nawet jest łatwiej, bo jego ofiara jest przecież „przedmiotem”. Dehumanizacja etykietuje tych, którzy podlegają temu procesowi. Taki człowiek to „robol”, „piker” (osoba kompletująca zamówienia, itp.). Ona również stara się wszystko wytłumaczyć przez pryzmat dysputy intelektualnej, upraszczając ewentualne krzywdy do roli ciemnej strony dochodzenia do ekonomicznego celu.

Człowiek poddany długotrwałej opresji ze strony pracodawcy traci zupełnie chęć do dalszego egzystowania w tejże strukturze. Terminu „wypalenie zawodowe”, jako reakcji człowieka na długotrwały stres, związany z relacjami interpersonalnymi w pracy, używano potocznie i kolokwialnie do opisu efektów chronicznego nadużywania narkotyków. Potem używano go również w amerykańskim slangu sportowym w sytuacjach gdy zawodnik, osiągający dobre wyniki na treningach, przegrywał w decydujących zawodach. Mówiono wtedy, że się wypalił. (Cdn.)

Roman Boryczko,

                                                                                                                              czerwiec 2019

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*