Wyklęci mogli żyć… (3)

PRL całkowicie wywrócił strukturę społeczną, skupioną wokół dworków, fabryk i struktury prywatnej, zamieniając posiadaczy ziemskich na post-chłopskie społeczeństwo, które jednocześnie – wraz z danym przez socjalizm wykształceniem (pamiętamy piękny serial w reżyserii Jana Łomnickiego Dom i Andrzeja Talara – młodego chłopaka, który dzięki edukacji z „leśnego” stał się inżynierem polskiej fabryki samochodów na Żeraniu), przyjęło jako swoją dawną szlachecką kulturę. Świat nie jest czarno-biały a dzisiejsi ogoleni na łyso dresiarze z polskich stadionów, paradujący w kotwicach „Polski Walczącej” czy koszulkach z „Żołnierzami Wyklętymi”, są potomkami ogromnej migracji ludności wiejskiej do miast. Szczególnie widać to było w robotniczej Łodzi czy na Górnym Śląsku i Pomorzu. Ci młodzi chłopcy nie zdają sobie jednak sprawy, że gdyby II Rzeczpospolita trwała ciągle przy swych stosunkach kastowych, to dziś pracowali by w fabrykach na zmianach dwunastogodzinnych, wynajmując nie mieszkanie a łóżko, nie mówiąc już o ubezpieczeniu zdrowotnym, darmowej służbie zdrowia i rencie czy emeryturze.

***

Żołnierze Wyklęci domagają się upamiętnienia i przywrócenia historii lecz spojrzeć na ich gorliwą walkę musimy przy oddzieleniu świętego mitu i aureoli. Młody Józefczyk żegnał w roku 1920 ojca, jadącego walczyć z czerwoną rewolucją a w tle ze spuszczonymi głowami stali pańszczyźniani chłopi, biedni i brudni. Oni żegnali dziedzica, czy czekali nowego, lepszego? Wyklęci nie są w jednej linii spoiwem, łączącym ich czyny z rodzącą się pozycją antykomunistyczną lat 56, 60, 70 i festiwalu Solidarności roku 80. Ich ofiara z najcenniejszego życia poszła na marne, antykomuniści dopięli swego i społeczeństwu wyszykowali dziś kolejną „dobrą zmianę”, uszytą na konserwatywną modłę. Obecna władza pisze historię na nowo. Czy można tak robić? Robić coś bezrefleksyjnie, narzucać tylko swoją narrację, pouczać czy wręcz indoktrynować? Czy nikt z władz Prawa i Sprawiedliwości nie pomyślał, że ludzie pamiętają, iż pewne historie, związane z działalnością „leśnych” dalekie były od idylli, już nie mówiąc o sytuacji wyjęcia spod prawa kraju, który został w takiej formie stworzony przez wygraną koalicję antyhitlerowską. Powiem więcej – chciałbym, by historię nasze młode pokolenie poznawało jak najbardziej prawdziwą i w sposób przystępny – bez klisz i wychwalania pod niebiosa.

Jeśli mam być szczery „leśnych wyklętych” w o wiele ciekawszy sposób przedstawia Kazimierz Kutz w filmie Pułkownik Kwiatkowski, opartym o historię rotmistrza Kossowskiego. Jest rok 1944 – do komendy uzupełnień w Lublinie zgłasza się mężczyzna, podający się za 39-letniego Wojciecha Kossowskiego. Przedstawia dokumenty, z których wynika, że urodził się w Nowym Targu na Podhalu, skończył elitarną Szkołę Zawodowych Oficerów Kawalerii w Grudziądzu, w randze rotmistrza bił się w kampanii wrześniowej. Przyznaje, że konspirował w AK, za co w lutym 1942 r. dostał Krzyż Walecznych. Dostaje przydział do II Pułku Ułanów Warszawskiej Brygady Kawalerii. Wraz z frontem przesuwa się za zachód. Na początku 1945 r. trafia na Kujawy. Kiedy ułani ruszają na Pomorze, mężczyzna dezerteruje i jedzie do Bydgoszczy, kontaktując się z tamtejszą komórką AK. Dostaje mundur oficera Ludowego Wojska Polskiego i papiery, m.in. napisane po rosyjsku zaświadczenie, upoważniające do legitymowania podejrzanych.

AK umawia się z nim, że podając się za ubeka, będzie wyciągał jak najwięcej informacji od towarzyszy z bezpieki. Przebieraniec objeżdża ze swoimi kompanami komendy rejonowe, gdzie stacjonują niepiśmienni chłopi. Swoją kindersztubą robi na nich wrażenie.

W lutym 1945 r. Kossowski dostaje wiadomość, że trzech milicjantów będzie konwojować siedmiu pojmanych akowców z więzienia w Koronowie na Kujawach do Jastrowia. Kossowski planuje fortel, by wykraść więźniów lecz wszystko kończy się zabójstwem milicjantów i uwolnieniem zatrzymanych. Mężczyzna wyjeżdża na Pomorze, gdzie kontaktuje się z oddziałem w ramach Pomorskiego Okręgu WiN (Wolność i Niezawisłość). Wraca do lasu i w leśniczówce w Boluminie pod Bydgoszczą zakłada siedzibę oddziału. Jest rok 1946. Na skutek donosu jednego z wcześniej uwolnionych AK-owców Kossowski zostaje pojmany. Dostaje wyrok śmierci. Sąd Najwyższy odrzuca apelację, a prezydent Bolesław Bierut nie korzysta z prawa łaski. 27. listopada 1946 r. pluton egzekucyjny wykonuje na Kossowskim wyrok.

***

Filmowy pułkownik Kwiatkowski (świetny w tej roli Marek Kondrat) Kazimierza Kutza jest rodowitym warszawiakiem. Po klęsce Powstania Warszawskiego i odejściu Niemców wraca na swoją ulicę. Tam odnajduje sąsiadkę Krysię (Renata Dancewicz), teraz już piękną, młodą kobietę. Ratuje ją z opresji – z rąk pijanego czerwonoarmisty. Chłopcy wrócili z partyzantki, teraz nie mają co robić. Postanawiają zająć się czymś godnym warszawiaka – kontrabandą i cwaniackim numerem, godnym ulicznych morowych chłopaków. Kwiatkowski przywdziewa mundur oficera i podaje się za wiceministra, kolegę ministra Radkiewicza. Ma swoich chłopców jako obstawę. Rekwirują pojazdy i ruszają w Polskę w stronę czeskiej granicy. Po drodze składają „niespodziewanie wizyty” w komendach UB, gdzie przekupstwem, głupotą funkcjonariuszy ratują wielu zatrzymanych. W Łodzi Kwiatkowski odwiedza postrach miasta – samego tow. Moczara – „oczyszczającego z wrogich elementów Łódź”. Udaje mu się również nie dopuścić do wywozu przez Armię Radziecką polskich dzieł sztuki. Przepuszcza też transport z repatriantami, czekającymi na bocznicy tygodniami, bo tory należą do Armii Czerwonej. Filmowy pułkownik Kwiatkowski zostaje pojmany lecz scenariusz filmu nie założył tego, by widz pożegnał się z tą postacią definitywnie…

Wyklęci to bardzo świadomi, pełni żaru w sercu ludzie. Rozpierała ich duma i wiara w nową lepszą Polskę, bez sowieckich porządków, które widać było na każdym kroku w ubeckich katowniach jak i podczas nalotów i rewizji (pamiętać należy, iż agentura sowiecka miała doskonałe informacje o pojmanych od członków polskiej KPP). Świat dla tamtych młodych ludzi się strasznie skurczył – do pobliskiego lasu, gór czy kilku wsi, które jeszcze wierzyły w gen. Andersa, co jedzie na białym koniu…

Dziś łatwo nam jest mówić, bo nie postawieni jesteśmy przed takim wyborem. Każdy ma wszak prawo do własnych przekonań i decyzji, szczególnie w obliczu jawnej okupacji, bo Polska od roku 1945 pozostawała krajem satelickim ZSRR. Zygmunt Szendzielarz – „Łupaszka”, Danuta Śledzikówna – „Inka”, Feliks Selmanowicz – „Zagończyk”, Hieronim Dekutowski – „Zapora” mogli inaczej zareagować na rzeczywistość tamtych lat. Wyjściem była tylko ucieczka na Zachód. Oni jednak zostali i oddali swe młode życie na ołtarzu politycznych mrzonek zadufanych w sobie emigracyjnych polityków. Śmierć jest absolutnym kresem jakichkolwiek planów i idei. Nie na darmo sztuki walki Wschodu w swej filozofii na pierwszym miejscu stawiają ucieczkę, by przeczekać atak! Atak jest najlepszą obroną wówczas dopiero, gdy już nie mamy innego wyjścia.

O zmarłych rozmawiajmy tylko dobrze. Albo – wcale!

Roman Boryczko,

listopad 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*