WSZYSCY CHŁOPCY GENERAŁA (3)

IMG_8350W tym czasie nasze pozycje zmieniały się, ciągle byliśmy praktycznie w marszu, pamiętam szliśmy w kierunku Bari drogą nr 16, minęliśmy Loreto, Foggi, Anconę. Niebawem stanęliśmy u podnóża Apeninów, dalej była Florencja, dalej jeszcze Bolonia. Trudno po tylu latach znaczyć w pamięci precyzyjnie szlak bojowy, którym kroczyliśmy, staram się jednakże w miarę precyzyjnie podawać miejsca szczególnie ważne. Ciężkie boje toczyliśmy w Sangro. Tam, pamiętam, „rozdaliśmy” sporo krzyży drewnianych Niemcom, gorąco było także w Predappio, małym miasteczku w prowincji Forii Cessena – miejscu, gdzie na świat przyszedł jeden z dyktatorów tamtych czasów – Benito Musolini.

Były też czarne dni, największe straty ponieśliśmy w Loretto. Tam Niemcom udało się rozbić nasz ośrodek łączności. Niebawem nastąpiła relokacja wojsk, jednostka została dozbrojona w ciężki sprzęt, podświadomie czuliśmy, że szykuje się poważna akcja. Zbliżyliśmy się do miejscowości Cervaro – ok. 20 km od Monte Cassino. Nasza centrala została rozlokowana na cmentarzu. Czołgi zostały okopane, tam też mieściły się nasze nocne kwatery. Ogłoszona została pełna gotowość bojowa.

Zadaniem naszej kompanii było instalowanie podwójnej a nawet potrójnej linii łączności. Dochodziło w tym czasie do licznych – lecz mało znaczących – potyczek z wrogiem.

Od 11. maja rozpoczęło się na serio, Niemcy bronili się zaciekle, trzeba przyznać, potrafili walczyć, dopiero druga ofensywa przyniosła zdobycie klasztoru. Penetrując wnętrza piwnic i podziemi klasztornych, natrafiliśmy na wiele porzuconych mundurów niemieckich, należy przypuszczać, że wielu Niemców przeobraziło się w zakonników i w habitach benedyktyńskich zdołało wydostać się z oblężenia. Widok, który zastaliśmy po zdobyciu twierdzy, w jaką przeobraził się klasztor, był straszny i tragiczny, stosy trupów, wielu młodych ludzi ciężko rannych – przeżywszy, zostali kalekami do końca życia. Pozostaliśmy tam kilka dni, po czym ruszyliśmy dalej na północ.

Bałem się, przyznaję, potwornie się bałem, szczególnie tego, by nie zostać kaleką bez nóg czy rąk, wiele takich przypadków mieliśmy niestety okazję oglądać – przecież byliśmy wtedy tacy młodzi…

DSCF8584DSCF8585 

 

Cała prawda o Monte Cassino 

Czas wojenny. Kartki kalendarza w tamtych czasach spadały o wiele szybciej, aniżeli w czasach pokoju. Dawno już minął czas krwawych bitewnych zmagań pod Cassino, a tragizm tamtego czasu tkwił w nas i tak miało już pozostać do końca naszych dni. Każdy z nas, kiedy opowiada o swoich losach, chciałby ominąć epizod związany z Cassino, wspominając te chwile, każdemu z nas właśnie w tym samym czasie brakuje w piersi oddechu, drżą ręce a oczy napływają łzami – iluż naszych rówieśników pozostało tam na zawsze – w imię wolnej Polski na obcej ziemi…

Ja i moi towarzysze broni jesteśmy dumni z tego, cośmy dla Polski zrobili. Warto – a nawet trzeba – podkreślić, że takiego entuzjazmu i nadziei na powrót do wolnej Polski nie przeżyłem nigdy tak mocno, jak tam – w bitwie o Monte Cassino. Nikt z nas nie mógł wiedzieć wtedy, jak bardzo się myliliśmy i ile przyjdzie nam przeżyć już niedługo rozczarowań.

Wszyscy opuszczaliśmy Monte Cassino z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku i dumy, że jesteśmy Polakami. Ciosem była dla nas informacja – o czwartym rozbiorze Polski.

Nasze najbardziej polskie z polskich miejsc zostały zajęte przez Rosję. To był cios w samo serce. Wykiwali nas.

DSC_0782DSC_0930

To my, żołnierze Drugiego Korpusu,

Krzyżowców tarcza ramię zdobi nam,

To my, żołnierze Drugiego Korpusu,

Oszczerstwom wszystkim zadaliśmy kłam…

 

To wszystko, o czym wspomniałem, miało nadejść później, wojna jeszcze trwała, nie mogłem wtedy wiedzieć, że jest, że może być coś gorszego od świszczących kul czy jęków dogorywających kolegów. Wtedy najgorsze wydawały mi się walki uliczne, w których wielokrotnie brałem udział. Dobrze zamaskowane gniazda snajperów, nagle pyk – i koniec.

Konieczność przedostania się przez drogę śmierci, gdzie panowali bezgranicznie i polowali na nas strzelcy wyborowi. Powodowało to u nas specyficzny rodzaj strachu, który łączył się w jakąś dziwną bezsilność, świszcząca śmierć, przed którą nie było ucieczki, tylko szczęście – które albo się miało, albo nie – pozwalało przeżyć lub…

To właśnie w trakcie jednej z takich bitew zostałem ranny, odłamek poważnie rozszarpał nogę, miałem też złamane cztery żebra. Cóż to wtedy znaczyło..? Ileż wiary w nas było wtedy i ta duma, o której wspomniałem, która działała na nas jak najlepsze lekarstwo… I ta chęć podjęcia jak najszybciej walki, bo przecież Polska – nasza matka zniewolona – nas potrzebuje, to wszystko sprawiało, że rany na nas goiły się w cudownie szybki sposób, ciało wracało do dawnej sprawności a dusza, zahartowana bojowymi doświadczeniami, rwała się do walki, byliśmy młodzi i tyle w nas było wiary…

Pamiętam, to wszystko działo się już na krótko przed zakończeniem działań wojennych. Przetransportowano nas na Wyspy, do Southampton płynęliśmy statkiem sanitarnym.

Podróż zniosłem dobrze choć rany jeszcze doskwierały. Leczenie niestety trwało jakiś czas, później wysłany zostałem na urlop zdrowotny do Szkocji – to był dla mnie trudny czas, nie tak miało być, karabin zamienili mi na berło… Po leczeniu wróciłem do swojej jednostki, niedługo potem nastąpiła demobilizacja.

Z ojczyzny dochodziły echa trudnej do uwierzenia brutalnej prawdy, przez cały ten czas mieliśmy nadzieję na to, że wkrótce rozpęta się piekło III wojny światowej, nie o taką Polskę walczyliśmy, bo w naszym rozumieniu tej Polski nie było, została zniewolona po raz kolejny, więc co nam zostało, jak tylko karabin i bronić matczynego honoru – to był mój najgorszy czas. Niemoc, zwątpienie, chciało się wyć, tacy byliśmy my – chłopcy generała, „Andersowskie Dzieci”. „BÓG, HONOR, OJCZYZNA” – hasło wpisane w duszę Polaka od wieków, cóż ono wtedy znaczyło… Ból fizyczny da się znieść, kiedy jednak boleć zaczyna rozerwana hańbą dusza – to boli najbardziej. I pozostawia ślad, bliznę, która jątrzy do ostatka – czy dziś ktoś z młodych ludzi potrafi zrozumieć, co wtedy przeżywaliśmy my, kiedy to nie było czasu ni miejsca na miłość a tylko walka i nadzieja na odzyskanie upragnionej wolności…

DSC_0932DSC_0952 

 

Serce nie sługa 

Nie słowami, bo usta milczały

Odpowiedź naszą pisaliśmy krwią

I jak huragan skruszyliśmy skały

I powinność spełniliśmy swą!

 

Wojna – cóż ona znaczy, kiedy serce dopomina się o swoje prawa. Na przyjaznej, szkockiej ziemi poznałem swoją miłość. Szczęśliwie w tym samym czasie co mnie – i ją przeniesiono do obozu demobilizacyjnego. Spojrzenie, krótka rozmowa i tak Maria została moją żoną – ot, wojenna, frontowa miłość, jakich wiele było w tym czasie. Wiem, że wszystkie te znajomości skończyły się przed ołtarzem, zahartowana miłość zdolna była wtedy do wielu poświęceń, wszystkie te małżeństwa, a znam ich wiele, trwały w miłości i trwają. Czyżby wojna mogła również dać człowiekowi lekcję godnego życia? Wzajemnego poszanowania?

Często dziś zadaję sobie to pytanie, mając na uwadze problemy młodych ludzi w dzisiejszych czasach, ich czasami bezsensowne konflikty, które kończą się rozstaniem i dramatem dziecka, które przecież było, jest i pozostanie owocem ich uczucia.

W środowisku ludzi, którzy zaznali tylu krzywd, głodu a często oddechu śmierci na swoich placach, tego rodzaju postępowanie jest nie do przyjęcia, zawsze powinno się znaleźć miejsce w życiu człowieka, na przemyślenie swojego postępowania i wybaczenie… Dlatego tak ważny jest dla nas kontakt z ludźmi, którzy rozpoczynają dopiero swoją przygodę z życiem, przekazać swoje doświadczenia. Nie nakazywać a proponować właściwą drogę, dzięki zachowaniu podstawowych ludzkich wartości.

 

Dzisiaj nie ma między nami już różnicy

Dziś złączyła nas przelana wspólnie krew,

Leży rotmistrz spod Tobruku

Obok kapral z Buzułuku,

Leżą ramię przy ramieniu

Świerk i Lew

 

Warto na koniec przypomnieć o tym, jak to byliśmy wynagradzani jako żołnierze.

Pamiętam, od początku naszego pobytu w Persji, a dalej przez cały okres kampanii w Afryce, żołd wypłacano nam w tumanach – ok. 1,5 funta = 130 tumanów. We Włoszech było nieco inaczej, tam otrzymywaliśmy należności w walucie włoskiej – 1300 lirów albo 35 szylingów. Pamiętano także o stworzeniu banku wojskowego, to pozwalało na składanie tam pieniędzy z żołdu. Książeczka oszczędnościowa działała na zasadzie angielskiego systemu bankowego. Jeszcze w Palestynie utworzono bankowy system pomocy wdowom, sierotom i inwalidom wojennym. Wszystko to po to, aby w Polsce pomóc byłym żołnierzom i ich rodzinom.

Dotację w wysokości trzech żołdów byliśmy zobowiązani oddać na cele odbudowy klasztoru na Monte Cassino, z tego tytułu potrącano nam 1/3 żołdu miesięcznie. O te pieniądze upominał się rząd brytyjski, dowiedział się o tym komunistyczny rząd w Polsce, który pieniądze chciał przejąć. Sprawa wylądowała w sądzie. Dzięki naszej – kombatantów – interwencji, po „ciężkim boju” sąd przyznał nam rację, a pieniądze zostały przekazane byłym żołnierzom II Korpusu i ich rodzinom. Po latach, kiedy żołnierze wymierali, a wydawało się, że czas zaleczył rany i historia żołnierzy Andersa poszła w zapomnienie, funduszem chcieli po raz kolejny zawładnąć „cwaniacy”. Znów sądy, a my straciliśmy prawie 1 mln. dolarów na adwokatów.

Obecnie z tych pieniędzy wspieramy szkoły w Polsce, m.in. Fundację Goniewicza – dla Polaków na Kresach, Instytut dla Ociemniałych w Laskach pod Warszawą, KUL, a także niektóre szkoły imienia naszego II Korpusu – np. tę w Zabrzu.

O dalszych moich przygodach opowiem w drugiej części moich wspomnień, tym razem będzie mowa o mojej drugiej ojczyźnie i działalności w Canberze…

Opracowano na podstawie rozmowy, przeprowadzonej z pułkownikiem Skarbkiem.

W tekście wykorzystano słowa MARSZU II KOPRPUSU. Autorem słów jest Zbigniew Krukowski, muzyki – Juliusz Feuerstein.

Spisał – Tadeusz Puchałka

Foto ze zbiorów prywatnych rodziny pułkownika Skarbka – Canberra/ Australia

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*