WSZYSCY CHŁOPCY GENERAŁA (1)

Skarbek-IMG_4311Może były między nami jakieś kwasy

Ten z Narviku, tamten znów angielski lord,

A ten trzeci spod Tobruku,

a ten czwarty z Buzułuku,

Połączyło nas Cassino, klasztor-fort

 

Z piekła – nieludzkiej syberyjskiej ziemi, do Persji, nazywanej często wtedy „ziemią obiecaną” szli jako chłopcy. Nie mając częstokroć jeszcze skończonych 17 lat, stawali się żołnierzami. Dzieci tułacze, szli ku nadziei z miłością do utraconej ojczyzny, z wiarą w Boga w duszy i nadzieją w sercu. Chłopcy od Andersa, co to kulom się nie kłaniali – Sowiety, Iran, Egipt (Tobruk), Italia i potem (Monte Cassino) – krew na skalistej ziemi i proporzec biało-czerwony, karabin w garści, różaniec i modlitewnik, bo tak nakazuje rycerski stan. Za wiarę, za matkę swoją ginąć i ból znosić łatwiej z modlitwą na ustach.na sztandarach i na ustach – zawsze to samo – chwała, duma i walka za matkę swoją utraconą – na śmierć, a komu dane było – na życie w wolnym świecie, którym otwarła bramy nowa ojczyzna, daleka a tak bliska każdemu z nas Polaków – Australia.

O was synowie ziemi wyzwolonej, te proste słowa – bohaterowie, jakich przyjąć nie mogła godnie ta, o której wolność walczyliście, tułacze dzieci, po latach dopiero wita was z honorami matka, co z jednej niewoli w drugą została wpędzona. Niech Bóg wybaczy oprawcom, a wam u boku swego niech pozwoli pozostać, wierni obrońcy godności i honoru – wartości utraconych bohaterowie – bracia Polacy.

 

O jednym z nich kilka słów, wydartych z pożółkłych kart pamiętnika 

Zdzisław Bernard Skarbek urodził się 1. stycznia 1921 roku w Zakroczymiu pod Warszawą.

Brak danych, co do okresu podstawowego kształcenia, gimnazjum handlowe, jak wynika ze wspomnień pana Bernarda, ukończył w Brześciu. Jako młody człowiek lgnął do munduru i swoje życie chciał poświęcić armii i obronie ojczyzny. Jego marzeniem było zostać pilotem. Studia w Szkole Lotniczej w Dęblinie miał podjąć 9. września 1939 roku. Wojna przekreśliła plany młodemu Skarbkowi, jak większości Polaków w owym czasie. Wiadomo, że zimą 1939/40 trudnił się przeprowadzaniem żołnierzy i cywilnych uciekinierów zamarzniętym Bugiem. W lutym 1940 roku został aresztowany przez NKWD, skazany i zesłany na Syberię z wyrokiem 10 lat  „edukacji i wychowania przez pracę”.

Oto, co czytamy w pamiętniku bohatera szlaku bojowego w szeregach żołnierzy II Korpusu gen. Andersa, płk. Zdzisława Bernarda Skarbka – POLAKA, dla którego Australia stała się drugą ojczyzną:

Pociągiem jechaliśmy (linią transyberyjską ok. 1 tygodnia drogi za Ural). Menu, jakie nam „proponowano”, to wrzątek i chleb – czasami. Tak dotarliśmy do obozu w brzozowym lesie.

Okazało się, że brzozy stanowiły tam paliwo do sowieckich samochodów ciężarowych. Mnie przydzielono do ładowania klocków drewna i wyładowywania z ciężarówki. Kierowca dużo pił i bojąc się kary, przyuczył mnie do kierowania ciężarówką, nauczył mnie też podstaw mechaniki, dzięki czemu mogłem także dokonywać drobnych napraw. Wtedy zaczął pić jeszcze więcej.

W niedługim czasie przyszła wiadomość, że zgodnie z rozporządzeniem rządu sowieckiego, Polacy i Rosjanie będą teraz „przyjaciółmi” i będą razem walczyć z Niemcami. Wkrótce do obozu przybyła misja wojskowa, której celem była rekrutacja do nowo powstającej armii…

Z grupy kilkunastu osób, z którymi przybyłem, wszyscy wstąpili do polskiego wojska, mimo, że pierwszym oficerem, do którego nas prowadzili, był sowiecki oficer, który namawiał do wstąpienia w szeregi jednostek sowieckich.

Dali nam bilety do miejscowości, położonej około tygodnia drogi od Taszkientu. Chyba nazywała się ona Ługowoj, Ługowo czy jakoś tak (trudno jest mi przypomnieć sobie dokładną nazwę tej miejscowości)… Na miejscu okazało się, że obóz nie jest jeszcze gotowy.

Tam też nas rozdzielono. Część przydzielono do Nowosybirska, a część do Pietropawłowska, ja znalazłem się w drugiej grupie. W Pietropawłowsku znalazłem się w grupie, pracującej w miejscowym szpitalu. Tam znów zostałem ładowaczem (gruszczykiem). Zajmowałem się transportem żywności i ubrań. Tu było łatwiej, zawsze dało się skombinować coś do zjedzenia. Korzystałem z przychylności pielęgniarek, które dbały o mnie jak mogły i dzięki ich dobroci głodu już nie czułem. Tam przebywaliśmy 2 miesiące.

Z chwilą otrzymania rozkazu, że czas ruszać dalej, siostry zorganizowały zbiórkę pieniędzy, to co udało im się zebrać – przekazały nam na drogę. Wsadzili nas do pociągu i pojechaliśmy do Krasnowodzka.

Po drodze, na krótko zatrzymaliśmy się w Samarkandzie, tam rosyjscy żołnierze udostępnili nam swoją kantynę, od nie wiem jakiego czasu dostaliśmy gorący posiłek, który kojarzył nam się z królewskim obiadem, pamiętam był to gulasz. Radość z tego powodu trwała bardzo krótko, bowiem połowa naszych wygłodniałych chłopaków, a raczej zagłodzonych prawie na śmierć, zjadła zbyt dużo i poważnie zachorowała na żołądek. Po krótkim postoju, najedzeni i przejedzeni a jak wspomniałem część transportu z bólami żołądka i dalszymi tego konsekwencjami ruszyła dalej, tak w końcu dotarliśmy do Krasnowodzka, gdzie wyładowano nas na plaży.

Następnego dnia załadowano nas na niewielkie statki, nie zwracając uwagi na przepisy bezpieczeństwa, upychano nas, ile się tylko dało – nie tyle, ile było można, a ile się dało…

Trudno opisać to wszystko, co dane nam było wówczas przeżywać, zresztą kto dziś by w to uwierzył?

Chorzy na czerwonkę i inne choroby, załatwiali się bezpośrednio za burtę. Na początku powiedzieli nam, że ten tylko będzie mógł wejść na statek, kto zrobi to o własnych siłach, pozostali zostaną.

Słaniających się i poruszających się ostatkiem sił podtrzymywaliśmy, innych trzeba było wnosić na pokład. Wiadomo było, że porządkowi i załoga starają się nie widzieć i nie słyszeć… Sceny, które wtedy przeżywałem, stają mi przed oczami jak żywe w snach do dnia dzisiejszego. Co noc prawie słyszę jęki, szloch, tłumiony krzyk umierających… Odwagi i determinacji w działaniu dodawały nam słowa Andersa, zaprzeczające nakazom służb porządkowych, twierdził bowiem, że kto żyw, niech robi wszystko, by wydostać się z tej nieludzkiej ziemi i udaje się wraz z jego ludźmi. To był nasz ojciec, za którego oddalibyśmy życie jeszcze teraz, gdyby zaszła tego potrzeba.

To sprawiło, że na statkach i innych jednostkach pływających było mnóstwo cywili, dzieci, bardzo młodych ludzi, nierzadko kobiety z dziećmi na rękach. Modlitwa, radosne nawoływania mieszały się z przerażającym wyciem z bólu i płaczem matek nad umierającymi dziećmi. (cdn.)

 

Tadeusz Puchałka

Foto ze zbiorów prywatnych rodziny pułkownika Skarbka – Canberra/ Australia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*