Wolność skonsumowana (2)

 

Patologie wolności bywają równie zgubne jak patologie tyranii –   

o wiele trudniej je dostrzec i im zaradzić.

                                                       JAMES  MADISON   

 

Amerykański socjolog Mañuel Castells z University of California w Berkeley, zajmujący się wpływem nowych sieci teleinformatycznych na życie społeczne i ekonomiczne, ukazuje w swych badaniach jak rewolucja informatyczna lat osiemdziesiątych miała kluczowe znaczenie dla reorganizacji kapitalizmu. O rozmiarach i znaczeniu tych przemian świadczą również zagrożenia, jakie pojawiły się wraz z nimi. Oczywiście sama rewolucja technologiczna jest czymś jak najbardziej potrzebnym i pożytecznym (myślę też, że była nieunikniona), niemniej wiąże się potencjalnie z zagrożeniami, o jakich do tej pory po prostu nie mogło być mowy. Kilkadziesiąt lat temu wybitny filozof Herbert Marcuse pisał o społeczeństwie, w którym „dobra i usługi (…) narzucają system społeczny jako całość. Środki masowego transportu i komunikacji, wyposażenie mieszkań, żywność i ubranie, niepowstrzymany zalew produkcji przemysłu rozrywkowego i informacyjnego niosą ze sobą wyznaczone postawy i zwyczaje, określone intelektualne i emocjonalne reakcje, które więcej lub mniej przyjemnie wiążą konsumentów z producentami, a przez nich z całością. Wyroby indoktrynują, manipulują; wspierają fałszywą świadomość, która nie zauważa własnego fałszu.

W miarę jak te dobroczynne produkty stają się dostępne coraz większej ilości jednostek w coraz większej liczbie klas społecznych – indoktrynacja, której są nośnikiem, przestaje być reklamą, staje się sposobem życia. Jest to dobry sposób życia – znacznie lepszy niż przedtem – i jako dobry sposób życia przeciwstawia się on zmianie jakościowej. W ten sposób wyłania się wzór jednowymiarowej myśli i zachowania, w którym idee, aspiracje i cele przekraczające przez swą treść oficjalne uniwersum dyskursu i działania są albo odrzucane, albo redukowane do pojęć tego uniwersum. Są one definiowane na nowo poprzez racjonalność danego systemu i jego ilościowego przedłużania”.5 Społeczeństwo, „które działa poprzez manipulowanie potrzebami przez właścicieli kapitału, zapobiega w ten sposób wyłonieniu się skutecznej opozycji przeciwko całości”. 6 Społeczeństwo to doszło dziś do punktu, w którym „celem tych, którzy odpowiadają za wytwarzanie i sprzedaż towarów (już) na globalnym rynku, którzy prowadzą dziś badania nad marketingiem i reklamą, nauczają ich i je praktykują, jest zarówno sprzedanie coraz młodszym pokoleniom jak największej ilości wszelkich towarów, jak i zaszczepienie starszym gustów młodych. Spece od marketingu i handlu świadomie polują na młodą klientelę z (…) na tyle nieukształtowanym smakiem, że łatwo się poddaje celowej manipulacji (…) . Ci awatarowie konsumpcyjnego kapitalizmu pracują zarazem usilnie nad regresją dorosłych, pragnąc rozbudzić w nich zachcianki i nawyki właściwe dzieciom, żeby móc na całym świecie sprzedawać bezużyteczne w gruncie rzeczy towary (…) , na które nie ma wyraźnego rynkowego zapotrzebowania (…)” .7 Tak pisał z kolei kilka lat temu Benjamin Barber. Od czasów Marcuse’a rynek nasycił się do tego stopnia, iż nawet sztuczne potrzeby konsumentów zostały zaspokojone. System stanął przed dylematem: rynek produkujący nadmiar towarów musi albo się rozwijać, albo zginąć. Jeśli ubodzy nie mogą wzbogacić się na tyle, żeby stać się konsumentami (a nie mogą właśnie z powodu mechanizmów jakie ten rynek wprowadził, i których w miarę możliwości pilnuje), to w takim razie trzeba obniżyć wiek „świadomego” konsumenta, tj. takiego, który za sprawą „swojego wyboru” domaga się konsumpcji (naturalnie pojęcia świadomość i konsument  wykluczają się całkowicie), należy jednocześnie wzbudzić w dorosłych nowe, dziecięce potrzeby. Tym sposobem mamy upieczone dwie pieczenie przy jednym ogniu – rodzic nie będzie odmawiał dziecku jego zachcianki, czy nie daj bóg, tłumaczył mu, o co w tym wszystkim chodzi, a w dodatku kupi nie jeden lecz dwa produkty – przecież on ma taką samą zachciankę (czyt. „potrzebę”). Barber nazywa tego typu zabiegi marketingowe, jak też sytuację, do której one w gruncie rzeczy doprowadzają, infantylizacją społeczeństwa. To, z czym mamy obecnie do czynienia, celnie uchwycił w rozwinięciu tytułu swojej książki Skonsumowani (2007 r.): „Jak rynek psuje dzieci, infantylizuje dorosłych i połyka obywateli”. Infantylizacja jest logicznym następstwem poczynań, o których pisał Marcuse, poczynań mających na celu i prowadzących do sytuacji, w której wszelkie siły odśrodkowe w społeczeństwie, a więc takie, które wnoszą krytykę i świeże spojrzenie na kostniejące struktury i rodzące się patologie, zostają natychmiast przezwyciężone już w zarodku – „wszelkie warunki wstępne, które mogą zaistnieć dla jakiegokolwiek przewrotu, wykorzystywane są tak, by do niego nie dopuścić”.8 Infantylizacja zaczęła się od dorosłych, potem naturalną koleją rzeczy rozlała się na obywateli – ludzie powszechnie przestają być świadomi swoich obowiązków, co szczególnie jaskrawo widać po skutkach ich działań w przypadku funkcji związanych z dużą mocą decyzyjną – i w końcu trzecia, ostatnia faza: zaczyna u nas dorastać pokolenie, które całkowicie zostało wychowane przez korporacje – dzieciaki, jeżdżące między półkami supermarketów w wózkach z towarem – pierwsze zapamiętane urodziny w McDonald’s albo czymś takim, dziesięć godzin na dobę spędzanych częściowo lub całkowicie w wirtualnym świecie – dzieci te od najmłodszych lat podłączane są do wirtualnego świata i dosłownie wypychane, wyrzucane z realu, sex, rywalizacja i przemoc od najmłodszych lat – New York Times Magazine zachwyca się modą „jakiej pragną dzieci – informacje z pierwszej rączki”, namawiając niemal siedmiolatki do noszenia stringów” 9 – wszystko to pod odwróconym okiem zinfantylizowanych rodziców. Chodzi więc już nie tylko o przyszłość demokracji, ale o przyszłość cywilizacji. Te dorastające dzieci korporacji wejdą w dorosłość w otoczeniu rozwijających się właśnie technologii. Jak by one nie wyglądały, to jedno wydaje się pewne: w percepcji człowieka coraz bardziej będzie się zmniejszać bezpośrednie doświadczenie świata zewnętrznego. Castells na określenie tego zjawiska wprowadził pojęcie wirtualności rzeczywistej (real virtuality) – już dzisiaj na tyle dużo bodźców (informacji) dociera do ludzi za pośrednictwem mediów, że dla wielu bardziej realne jest to, co dzieje się na monitorze, ekranie, wyświetlaczu, co słychać w głośnikach. Traktują to bardziej poważnie i ma to dla nich większe znaczenie. Mamy zatem trzy fazy (etapy) w ewolucji naszego społeczeństwa od epoki industrialnej do epoki informacji: społeczeństwo jednowymiarowe – nie traktuje poważnie żadnego rzeczywistego zagrożenia ani rzeczywistej patologii powstających w jego łonie, bądź udaje, że ich nie ma, trywializuje i wchłania wszelką krytykę, a zagrożenie widzi na zewnątrz, w inności. Następnie mamy infantylizację – nie dostrzega się już żadnego rzeczywistego zagrożenia ani rosnących patologii, krytyki już w ogóle się nie rozumie, gdyż ludzie nie są już w stanie wyjść poza oficjalne (infantylne) uniwersum dyskursu i działania, a tylko stamtąd możliwa jest jakakolwiek sensowna analiza tego, z czym mamy obecnie do czynienia. Zagrożenia, o których się mówi, nadal są wyimaginowane – terroryści, grypa – jednak nie są już na zewnątrz, lecz wewnątrz, gdyż korporacje (których majątek przekracza zwykle majątki wielu państw) działają już globalnie. I wreszcie trzecia faza, w którą właśnie wchodzimy – faza wirtualności rzeczywistej. Nie ma, jak sądzę, większego znaczenia, czy te trzy etapy pomniejszania, zniewalania człowieka są przypadkowym, choć zupełnie logicznym, następstwem zdarzeń, czy też zaplanowanym, a zatem również posiadającym swą logikę, działaniem. Jedyną różnicą będzie to, że jeśli przyjmiesz, iż jest to zaprogramowane działanie, to usłyszysz te wszystkie frazesy o „spiskowej teorii”, rzucane jako argument przeciw, natomiast mówiąc o samoczynnym, niemniej posiadającym wyraźną logikę następstwie, odbierzesz oponentom możliwość wytłumaczenia ich braku zainteresowania zaistniałą sytuacją. Bo to, że wszystkie opisane tu trzy etapy są logicznym następstwem, jest oczywiste i każdy sam może to dokładnie zanalizować – przedstawiłem tu jedynie możliwie najkrótszy szkic tego, co działo się z tzw. zachodnim społeczeństwem przez ostatnie siedemdziesiąt lat. (Od lat osiemdziesiątych zachodni model „życia” rozprzestrzenił się niemal na całej Planecie).            

 

Z. H.

 


5 Tamże, s. 30;

6 Tamże, s. 19;

7 B. R. Barber, praca cyt., s. 15;

8 H. Marcuse, praca cyt., s. 11;

9 B. R. Barber, praca cyt., s. 14.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*