Wir nieprzewidywalnych zdarzeń (3)

Fanatycy futbolu aż po śmierć

Fanatykiem piłki kopanej może stać się każdy, kto poczuje bakcyla trybun i zostanie dopuszczony do grona zamkniętej grypy szalikowców (ultrasów, robiących oprawy lub chuliganów, zajmujących się dziś treningami i planowaniem bitew z przeciwnikami). Dawne czasy, gdy policja nie miała jeszcze takiego rozeznania wśród tej subkultury jak i środków operacyjnych, dawały hordom rzezimieszków pełne pole do szalonych eskapad i często przypadkowych bitew. Nigdy nie unikano walki, bo nie było konsekwencji, okradano sklepy i stacje benzynowe, niszczono pociągi, tramwaje i same stadiony. Dla wielu dzisiejsi kibice są marginesem społecznym lub nawet członkami mafii, co wcale nie odbiega od prawdy. Wchodząc w to środowisko trzeba mieć świadomość kalectwa lub śmierci, czy to od bitewnych ran na stadionie lub rewirach grupy kibicowskiej, czy podczas drogi na mecz albo nawet na stadionie, gdzie płoną race i tłum w swej wściekłości może zrobić wszystko…

Lima – 24. maja 1964 r. Na Estadio Nacional o awans do igrzysk w Tokio walczyły drużyny Peru i Argentyny. Gospodarze zjeżdżali się na stadion z całego kraju, czując głód piłki i lokalny fanatyzm. Mecz miał być świętem kibiców. Zainteresowanie spotkaniem było ogromne, a stadion wybudowany na początku lat 50. mógł pomieścić blisko 50 tys. widzów. Ci, którzy na stadion nie weszli i najpierw przeklinali ze złości, potem dziękowali Bogu. Ci, co weszli, stłoczeni zostali w nieprawdopodobnym ścisku. Pierwszy gwizdek rozległ się o godz. 15:00. Na początku to Argentyńczycy mieli przewagę, ale do przerwy był bezbramkowy remis. Chwilę po rozpoczęciu drugiej połowy Argentyna strzeliła bramkę. Tłum Peruwiańczyków rozpoczął festiwal szalonego dopingu, który zwieńczył wyrównującą bramkę na kilka minut przed końcem spotkania. Szał radości i uniesienia trwał krótko, bowiem sędzia, Urugwajczyk Angel Eduardo Pazos, odgwizdał faul na jednym z Argentyńczyków i gola nie uznał. Kilkadziesiąt kibiców rozsadzonych gniewem zaczęło demolować wszystko wokół. Arbiter zakończył mecz w obawie o własne życie. Na archiwalnych nagraniach widać, jak arbiter ucieka przed mężczyzną, który prawdopodobnie jako pierwszy wbiegł na murawę. Chwilę później byli już na niej ci, co od początku wisieli na otaczającym boisko ogrodzeniu. Zaskoczone służby porządkowe spuściły psy, które zaczęły atakować biegających w furii ludzi. Na boisko rzucano butelki i wszystko, co ludzie mieli pod ręką. Zapanował chaos, policjanci otrzymali rozkaz użycia gazu łzawiącego, krążą hipotezy, że policja strzelała do tłumu z ostrej amunicji. Dziesiątki tysięcy osób nagle zaczęło kaszleć, trzeć oczy, niektórzy mdleli. Po chwili oszołomiona masa zaczęła w ścisku biec w stronę stadionowych wyjść. Ludzie w panice uciekali w kierunku bram wyjściowych, te zaś były zamknięte. Widzowie, którzy poruszali się po zamkniętych schodach, miażdżyli stojących przy zamkniętej bramie. Ludzie umierali z powodu wewnętrznego krwawienia lub zamartwicy. Bramy się zepsuły. Ludzie umierali wciśnięci w pręty, byli tratowani, miażdżeni, duszeni. Wiele dzieci umierało na oczach swoich rodziców, zmarło także mnóstwo starszych osób. Ci, którzy potrafili zachować zimną krew, pomagali innym ujść z życiem lub wyciągali zmasakrowane zwłoki spod nóg i kładli na trybunach. Siła tłumu dała o sobie znać także poza stadionem, gdzie dochodziło do kolejnych starć i grabiono okoliczne sklepy. Kilka dni po tragedii lokalna prasa donosiła, że w zamieszkach zabitych zostało trzech policjantów. Przygotowany przez peruwiańskich lekarzy raport wyliczył, że ponad 90 proc. ofiar zginęło od uduszenia. Zginęło 328 peruwiańskich fanów, a około 4000 osób zostało rannych. Jedna z wersji tłumaczyła, iż służby porządkowe nie otwierając stalowych bram chciały zmusić kibiców do powrotu na trybuny, aby uspokoić sytuację. Kolejna wersja zdarzeń mówiła o tym, że pilnujący wejść mundurowi opuścili swoje stanowiska, bo chcieli po prostu z bliska zobaczyć ostatnie minuty tego ważnego meczu.

Moskwa – 20.10.1982 roku. Stadion Łużniki! Zaplanowany mecz Spartaka Moskwa z holenderskim HFC Haarlem nie wywołał wielkiego zainteresowania wśród mieszkańców stolicy ZSRR. Czas był wyjątkowo zimowy. Temperatura nocą osiągała minus trzydzieści stopni, ulice pokryte były grubą warstwą śniegu. Na obiekt, który mógł pomieścić około 100 tysięcy kibiców, wpuszczono ich jedynie 10-15 tysięcy. Decyzją komendanta moskiewskiej milicji zdecydowano o zgromadzeniu kibiców w kilku sąsiadujących ze sobą sektorach, a dla wygody zdecydowano się na otwarcie zaledwie jednej bramy stadionu. Chodziło o to, że pozostałe wejścia i sektory były zaśnieżone. Spartak nie zamierzał ich sprzątać na mecz, który i tak nie wywołał wielkiego zainteresowania.

Moskwianie prowadzili przez praktycznie całe spotkanie 1:0. W 17. minucie bramkę zdobył Edgar Jakowlewicz Gess. Jednobramkowe prowadzenie nie wywołało u publiczności entuzjazmu, dlatego część zaczęła opuszczać stadion jeszcze przed ostatnim gwizdkiem sędziego. Grupa około stu holenderskich kibiców została na swoich miejscach. W doliczonym czasie gry wynik na 2:0 podwyższył Siergiej Szwecow. Część wychodzących kibiców zaczęła wracać i spotkała się z tłumem, wychodzącym z trybun. Milicjanci rozpoczęli interwencję, pałując na lewo i prawo, czym doprowadzili do paniki wśród tłumu. Doszło do bójek, paniki, ludzie zaczęli się zadeptywać. Funkcjonariusze zamiast ruszyć na pomoc tym, którzy spadali ze śliskich schodów, tratowali innych, próbowali się wydostać ze sterty ciał – zaczęli bić i kopać uciekających od śmierci kibiców. Według oficjalnych danych zginęło 66 osób, ale są szacunki mówiące o 340 zabitych. Nie ma żadnego archiwalnego materiału z tamtych tragicznych chwil, materiału wideo, zdjęć… Zachował się tylko kilkusekundowy moment, gdy wojskowi i milicjanci biegną w górę sektorów.

Pechowy stadion? Łużniki płoną w październiku 2015 r.

Przedstawiciele rodzin zmarłych na próżno szukali prawnika, który chciałby ich reprezentować. W całej Moskwie nie znalazł się odważny, który zdecydowałby się przeciwstawić władzy. Ostatecznie sędzia orzekł, że winnym jest dyrektor stadionu. Wina była nieumyślna, więc człowiek został skazany na 1,5 roku prac społecznych. Dopiero po siedmiu latach – w 1989 roku – Sowieckij Sport opublikował pierwszy artykuł na temat tragedii na Łużnikach. Dziennikarze podali informację o 66 zmarłych, ale jednocześnie zaznaczyli, iż ta liczba mogła być nawet pięciokrotnie wyższa. Po latach przemówił również były major KGB – Jurij Nowostrujew. Stracił on w tym wypadku syna. Kiedy został wezwany do kostnicy, aby pożegnać się z Miszą (miał na to tylko 40 minut i ani chwili dłużej!), widział 66 ciał. Jednak jeden z pracowników kostnicy, który wprowadzał go do budynku, mówił, że w innych miejscach Moskwy zgromadzono pozostałych zmarłych. Ich ciała miały zostać złożone w kilku zbiorowych i anonimowych mogiłach W 1992 roku władze Spartaka postawiły skromny pomnik przy wejściu do tunelu, gdzie zginęło tak wielu kibiców. W 2007 roku (w 25. rocznicę) rozegrano kolejne spotkanie Spartak Haarlem. Dochód z tej pojedynku (3500 funtów) przekazano najbardziej potrzebującym rodzinom ofiar tej – wiele na to wskazuje – największej tragedii w historii sportu. (Cdn.)

Roman Boryczko,

czerwiec 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*