W nurcie działalności plastycznej i nie tylko (6)

***

Nie miałem ambicji utrzymywania szerszych kontaktów i ścigania się w rywalizacji z innymi o powodzenie, sławę czy sprzedaż dzieł. Jak już wielokrotnie napomykałem – na rozmienianie się w tym kierunku nie pozwalały mi obciążenia wobec SEKA oraz Tygla, jak i inne różnorodne zobowiązania autorskie, nie wyłączając samej „radości” pisania. Co więcej – po licznych własnych klęskach w naiwnym staraniu o integrację środowiska literackiego czy załamaniu się funkcji twórczych innych instytucji artystycznych w Elblągu (dotyczy to bowiem zarówno roli Galerii El, jak i równie bliskiego mi teatru), przy zrujnowanej już kondycji fizycznej – nie mogłem – wolny od poparcia i jakiejkolwiek legitymacji na działanie czy choćby pyskowanie w sprawach…, inicjować jakichś środowiskowych poczynań. Toć od niemal trzydziestu lat wiodłem ostatnią już z durnych, głupich i groteskowych kampanii o stworzenie przez władze miejskie (uzurpujące sobie z błogosławieństwa i nakazu samorządu szczytny patronat nad miejscowymi środowiskami twórczymi) witryny sprzedażnej – zarówno książek, jak i obrazów miejscowych elbląskich autorów – boć o wstydliwej okoliczności niedostatku toalet, jak i ławek przy długich miejskich ciągach pieszych oraz rozlicznym pyskowaniu na te tematy już i nie mówię.

Wielka pociecha naturalnie tkwi w tym, że degradacja kultury, jakiej dziś doświadczamy, idąca w parze ze wzrostem chamstwa na urzędziech, nie jest zjawiskiem lokalnym, ale powszechnym, by nie rzec uniwersalnym. Jak to dobrze, iż wraz z nami również inni sięgają dna. Powiadają wprawdzie, że przydałby się jakiś gremialny przegon ze stanowisk kierowniczych (zwłaszcza w zakresie kultury czy oświaty) wszelkiej maści autorytarnych nieuków, a niekiedy zwyczajnych tłumoków. Oczywiście to tylko życzenie. I wątła nadzieja na to, iż jakaś kolejna „dobra zmiana” wprowadzi na stanowiska znających się na rzeczy, kompetentnych, mądrych i godnych. Ale to już – zważywszy na siłę parcia – strefa czystej halucynacyjności, wczorajszego jeszcze sentymentalizmu i bezładu, ogarniającego nasze myśli. Boć oni… po prostu są  niespożyci. I nienasycony jest ich apetyt na trzymanie muz na uwięzi. I spazmatyczna już niemal wola powrotu do instytucji cezury, o czym świadczy np. dopiero co sformułowania przez jaśnie dyr. Glińskiego admonicja pod adresem pisarki Tokarczuk, iż wypunktowując niektóre zjawiska Rzeczypospolitej, nie patrzy nań przez okulary partii rządzącej, że w ogóle bardzo źle się bawi, więc niech się zastanowi, jako iż może się to jej nie opłacić. Oto stoją w kolejce do foteli na razie obsadzonych czy jeszcze nie istniejących długie rzędy takich właśnie, nigdy dotąd nieukontentowanych, jeszcze niespełnionych, nieusatysfakcjonowanych, oczekujących, niedowartościowanych i z przysłowiowymi króliczkami w głowach. Toć to kadry, stanowiące nadzieję aktualnego chorego kurdupelstwa, któremu „wola ludu” pozwoliła wwindować się na najwyższe już stołki Rzeczypospolitej – z oczywistym zawołaniem „Teraz, kurwa, my!”. Oto główny podmiot polskiej historii w naszych narodowych dziejach, zawsze nastający „po dniach nieszczęśliwych” (Słowacki) i w ogóle  trudnych.

Nie chciałem. To znaczy Bóg mi świadkiem, że ogromnie się strzegłem, by nie manewrowały moją pisaniną ciągoty polityczne. A jednak. Ponieważ wdałem się w gadaninę na temat nieudanych i nieefektywnych działań na rzecz środowiska kultury i czuję, że w wyniku krotochwilnych, niefrasobliwych a w ogóle to politycznych wyborów, musiało zabraknąć wśród wybierających choćby jednego artysty – człowieka sztuki – nie mogę nie odnieść się do rozwirowanej wokół polityki. Z tym „artystą” to oczywiście żartuję, jako że rozumiem, iż nie kto inny, ale oni właśnie, artyści, jako przyuczeni do jedzenia z ręki i pokornego wystawania w publicznych poczekalniach przestali już cokolwiek znaczyć, szczególnie w środowiskach powiatowych. Typowanie kandydatów do ról administracyjnych toczy się dziś w trybie dziwnie mrocznym, niedostępnych ludziom normalnym, zwłaszcza usiłującym trzymać się z dala od polityki. Dlatego motywy wyboru takiego a nie innego kandydata na miejscowego prezydenta obrastają tajemnicami. Stąd i pytanie, jak to się stało, że w Elblągu, w zaawansowanym już nowym stuleciu zabrakło kandydatów do godnego sprawowania pierwszych urzędów w mieście, zawisa – zważywszy na „znamiona czasu” – w e przestrzeni wręcz metafizycznej i nie wymaga odpowiedzi. (Cdn.)

 

Ryszard Tomczyk

Fot.: Lech L. Przychodzki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*