Ukarać najsłabszego!

Kierowca autobusu to bardzo ciężka i odpowiedzialna praca. Dziś w dużych miastach jest ogromny deficyt kandydatów na to stanowisko, do tego lokalne MPK oszczędzają, jak mogą. Jest taki trend, że oszczędzanie zawsze wychodzi najlepiej na nizinach. Miasta utrzymują tysiące nominowanych z partyjnego klucza urzędników-nierobów, natomiast kluczowe stanowiska, potrzebne dla prawidłowego funkcjonowania miast (m.in. kierowcy autobusów, trolejbusów i tramwajów) są traktowani jak rzeczy – wynajmowani, podnajmowani, wykorzystywani.

W Łodzi w okolicach roku 2004 zaczął się w MPK totalny kryzys, a zakład tonął w długach. Szef Związku Zawodowego Kierowców i Motorniczych, wychodząc ze swej funkcji i zamieniając ją na rolę kapitalisty, założył działalność gospodarczą (spółdzielnię) jako pomost między firmą miejską, a możliwością dorabiania na boku, po godzinach przez zdesperowanych kierowców MPK Łódź. Dorabianie to było obowiązkowe, ponieważ brakowało kierowców, a kursy miały iść planowo. Firma ZZKIM dostawała 15 zł od godziny nadliczbowej, sama zaś zabierała kierowcy 3 złote haraczu. Człowiek zamiast iść do domu po skończonej pracy, ruszał na kolejny przymusowy kurs w opcji umowa-zlecenie.

Za nadgodziny w ramach etatu dostawałby dwa i pół razy więcej, ale miejscy urzędnicy i zarząd MPK Łódź podchodzili do tego procederu po piracku. Liczyło się, by najmniejszego złupić. Inspektorzy PIP postanowili wystąpić z 1,7 tys. pozwów. Z powodu dorabiania w spółdzielni pracownicy pracowali dodatkowo od 20 do prawie 100 godzin miesięcznie, a było to bardzo groźne tak dla samych łodzian, jak i dla zdrowia kierowców. Na umowach-zleceniach pracownicy:

  • nie mają norm czasu pracy
  • nie mają gwarancji minimalnego wynagrodzenia
  • nie mają prawa do płatnego urlopu
  • prawo do płatnego zwolnienia uzyskują dopiero po sześciu miesiącach
  • nie zalicza im się stażu pracy.

Kierowcy, by sprostać grafikowi, musieli pędzić na złamanie karku. Szoferzy autobusów w dużych miastach nie mają gwarancji przepisowego odpoczynku między kursami. Prawo nie uwzględnia bowiem korków, zmian organizacji ruchu, wypadków czy awarii. Sam byłem na pętli autobusowej świadkiem, gdy kierowca podjechał z impetem i zamiast iść do ubikacji, bo to sygnalizował, dostał przykaz ze „szczekaczki”, że musi natychmiast ruszać.

25. czerwca 2020 Warszawa – Tomasz, młody kierowca firmy zewnętrznej,  kierował autobusem pod wpływem narkotyków i spowodował śmiertelny wypadek na moście Grota-Roweckiego. Tam praca to nie żarty. Z jednej zmiany przechodzi się na kolejną, do kolejnego podwykonawcy i tak w miesiącu człowiek nie ma ani jednego dnia wolnego, pracując po kilkanaście godzin w pełnym stresie – drżąc o czas i normy, które trzeba wykonać. Prywaciarze powiązani z miastem łapią zdesperowanych bezrobotnych – kandydatów na kierowcę – na haczyk. Są firmy zewnętrzne, które wygrywają przetarg najniższą motogodziną, a miastu nic do tego, jak wykonana będzie usługa i czy to będzie realne i bezpieczne.

Jak znajdują kierowców? Zatrudniają młodych, niedoświadczonych. A kiedy na rynku brakuje kierowców, stworzono specjalny program. Każdy, kto skończył 21 lat i chciał zostać kierowcą autobusu, a nie miał na kurs, który kosztuje parę dobrych tysięcy, mógł się zgłosić – najczęściej to ludzie z prowincji, ze Ściany Wschodniej. Potem przechodzi szkolenie i „wypad na miasto”. A młodzi kierowcy potrzebują pobudzenia, żeby móc pracować w nieskończoność. Nie dziwię się tym, co wciągają amfetaminę, jeżdżąc prawdopodobnie po kilkanaście godzin na dobę. Nie piją wódki, bo boją się kontroli, które mają dosyć regularnie. Zarabiają najniższą krajową i nic się dla nich nie liczy – wszyscy traktują ich jak pariasów.

Chłopak prowadził 18-metrowego potwora. To specyficzny pojazd, trzecie i czwarte drzwi są mało widoczne. Kiedy podjeżdża się na przystanek, ważne jest, żeby stanąć w linii prostej, ponieważ w innym przypadku kierowca tych drzwi nie widzi. Montowane są, co prawda, kamerki, ale często nie działają. By być kierowcą takiego składu trzeba mieć ogromne doświadczenie, a nie tylko młodość i fantazję po narkotykach. Badania wykażą, że stężenie amfetaminy we krwi 27-latka ponad siedmiokrotnie przekraczało wielkość, uznawaną za próg przestępczości (371 ng/ml). Tomasz U. prowadził miejski autobus linii 186. Około godziny 12:30 poruszał się jezdnią pomocniczą mostu od ul. Modlińskiej w kierunku ul. Wybrzeże Gdyńskie, na desce rozdzielczej przygotował sobie kolejną porcję amfetaminy. Kierowca nie wykonał manewru zmiany pasa i poruszając się na wprost po pasie jezdni prowadzącym do zjazdu z trasy uderzył w bariery energochłonne. Uderzenie spowodowało wybicie autobusu i jego przerwanie na przegubie. Przednia połowa pojazdu spadła w przestrzeń pomiędzy wiaduktem mostu i ulicą, druga zaś pozostała na moście. W wyniku wypadku zginęła jedna osoba – starsza kobieta w wieku ok. 70 lat. Z raportu prokuratury wynika, że 19 osób było rannych. Nie minęło kilka dni, a 25-latek prowadzący autobus linii 181 staranował cztery samochody osobowe, po czym uderzył w latarnię. Jedna osoba została ranna. Kierowca był trzeźwy, ale wyniki badań pobranych z jego śliny wskazywały na obecność pochodnej mefedronu, czyli silnie uzależniającego narkotyku, który opanował z racji ceny biedniejsze osiedla, a ćpają tam (patrząc na doniesienia z Łodzi) wcale nie jakieś opuszczone przez los nastolatki, tylko ludzie na etacie, czy emeryci. (Cdn.)

Roman Boryczko,

sierpień 2021

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*