Tylko poldery…

Klęski żywiołowe, nawet powodzie, nie są na stałe związane z jakąś porą roku. Owszem, w pewnych okresach zwiększa się ich prawdopodobieństwo – ale były i są niejako wpisane w nasz kalendarz. W przypadku zagrożenia powodziowego zima stwarza dodatkową trudność – trzeba pokonać lód, krę, zagrażającą mostom, przepustom, wiaduktom. Ale lato – czy zima… To klęska i to klęska.

Z tego, co już jest – z tam, które zbudowano i działają – nie ma co rezygnować. Różnego rodzaju zbiorniki retencyjne, w miarę posiadanych środków trzeba wznosić. Ale trwa to długo i pochłania ogromne pieniądze. Aby w międzyczasie znów nie zalewało Wrocławia, Krakowa czy Żuław, wystarczy tworzyć poldery, które wykorzystywane jedynie w naprawdę trudnej sytuacji zmniejszą straty i koszta związane z akcją przeciwpowodziową.

Powódź zdarza się jednego roku na Odrze, innego na Bugu. Realnie te same tereny „płyną” co 5, nawet co 10 lat. Tylko wówczas zalane poldery nie dadzą plonów. Polder bowiem nie może absolutnie być miejscem bezużytecznym rolniczo. Przeciwnie. Teren dokoła trzeba odpowiednio zmeliorować, same wały? To nie musi być potężna tama, wystarczą umocnienia nie wyższe niż metr, metr dwadzieścia. Ich szczytem może spokojnie biec szosa. Trzeba tylko prowadzić tam odpowiednią politykę rolną, przystającą do rzeczywistości i przewidywalną. Po pierwsze musi być to obszar o jak najrzadszej zabudowie. Nie wolno dawać zezwoleń na stawianie domów i zakładanie nowych gospodarstw, wręcz częściowo wysiedlić już istniejące. Nie można też zakładać w polderach wielkich farm, głównie zwierzęcych, a w ich miejsce rozwijać uprawy zbożowe czy w ostateczności sadownictwo. Jeśli dodać do tego sprawny system informowania o zagrożeniach i – zwłaszcza – odpowiednie ubezpieczenia, nikt na polderach nie straci. A już na pewno nie połowa Polski. Nie zostaną zatopione szkoły, biblioteki, dzielnice wielkich miast, stojących rzekom na przeszkodzie.

W przypadku ostatnich lat, gdzie zalane zostały tak tereny wokół Odry i jej dorzecza jak też Wisły i jej dorzecza, kiedy zaangażowano do walki z żywiołem tysiące ludzi – efekty ich działań były praktycznie żadne. Ludzie i ciężki sprzęt trwali po dwa tygodnie na wałach – a woda i tak się im wymykała. Jeśli natomiast fala czołowa jest kierowana ku konkretnym miejscom, czyli polderom, bez dodatkowych działań – opada, nie trzeba tysięcy ludzi na jej trasie i na pobliskich, groźnych wówczas rzeczkach. Pilnować i kontrolować trzeba. Po to są odpowiednie, utrzymywane z naszych pieniędzy, służby. Jeśli zawiodły – zmienić szefów. Ci na dole robią swoje; gubią się zwierzchnicy, bywa, że z powodów politycznych. Jeśli można – należy umacniać i budować wały. Ale bez dużych terenów polderowych, które od czasu do czasu przyjmą falę powodziową – osiągniemy niewiele.

Dziś dobrze wiadomo, gdzie trzeba poldery budować. Przyroda sama, poprzez kolejne powodzie pokazała, że mniej więcej te same tereny, te same miejsca zalewa. Wiadomo, skąd rozpoczyna się duża fala. Z nią przede wszystkim trzeba walczyć. Decyduje nie wysokość obwałowania – a przestrzeń, na której może rozlać się napierająca rzeka. Wtedy fala się rozkłada, polder przyjmie setki milionów litrów wody. Nie darmo na Wiśle główne przerwania wałów mają miejsce poniżej Warszawy. Gdyby główna fala doszła do stolicy bez strat rozlewowych, położone niżej dzielnice czekałby marny los. W stolicy – jak we Wrocławiu – budowano latami w miejscach absolutnie się do tego nie nadających. Bez tworzenia polderów niczego w Polsce nie osiągniemy.

Owszem, gdyby były pieniądze, to moglibyśmy sobie pozwolić na sypanie wielkich wałów. Z tym zastrzeżeniem, że podnoszenie ich w nieskończoność nie ma sensu. One i tak przesiąkną. Żeby tego uniknąć, trzeba instalować żelbetowe wkładki. To się technicznie da wykonać, tylko – kogo na to stać? Amerykanie ujarzmili np. Missouri – lejąc niewyobrażalne ilości betonu, stosując żelbet. A i tak istnieje ciągłe ryzyko pęknięcia i przerwania sztywnej konstrukcji czy podniesienie się wody powyżej umocnień.

Polder nie kosztuje. Jest i jest użytkowany. Nawet zimą, jeśli skierujemy tam wodę, to dalej kra osiądzie, bo zniknie, rozleje się, podnosząca lód fala. Polder zda więc egzamin i w zimie i w lecie. Jedno istotne – nie można z niego korzystać z byle powodu. Ale o tym winny decydować służby meteorologiczne. One, przy obecnych metodach obliczeń, zawsze wiedzą jaka fala, ile wody płynie…

Polder ma też inną przewagę nad tamą – nie niszczy bezpowrotnie środowiska przyrodniczego. Fala opada i biologiczne życie zalanych płytko terenów wraca do równowagi. W warunkach dziadującej III RP – tylko poldery…

 

 

 Foto: maj 2010 r. – Tarnobrzeg

Edward L. Soroka

 

 

3 komentarze do “Tylko poldery…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*