Jak rozmontować Unię Europejską? (2)

Oczywiście istnieje też pozytywny wpływ członkostwa w Unii Europejskiej. To przede wszystkim dostęp do wielkiego rynku z ponad 500 milionami konsumentów. Naszym hitem eksportowym są jabłka i pieczarki. Jesteśmy ich największym producentem w Unii Europejskiej. Na drugim miejscu są ziemniaki i żyto, później cukier i rzepak, a następnie pszenica i drób. W tym roku nasz drób osiągnie trzecie, a być może drugie miejsce w Unii. Nadwyżka handlowa sektora rolnego wyniosła w ubiegłym roku 4,3 mld euro. Według ministerstwa – w tym roku może to być nawet do 5 mld euro. Największym odbiorcą naszych towarów rolniczych są Niemcy, gdzie trafia 22 proc. eksportu rolno-spożywczego, wartego ok. 2,5 mld euro. Drugim największym rynkiem dla naszych wytwórców jest Wielka Brytania (co może się zmienić) – od stycznia do sierpnia wartość eksportu tam wyniosła 950 mln euro. Na Wyspy sprzedajemy głównie wyroby czekoladowe, cukiernicze, soki i drób. Unia gwarantuje wolności, takie jak swoboda przepływu towarów, usług, kapitałów i ludzi, choć w tym zakresie występują też pewne ograniczenia. Wspólny rynek to niewątpliwie wielka korzyść, ale z drugiej strony przez Unię, a głównie przez unijne regulacje, mamy straty i to nie tylko gospodarcze i finansowe, ale także choćby w zakresie moralności.

To Unia Europejska zakazuje sprzedaży tańszych „normalnych” żarówek i termometrów, reguluje spłuczki klozetowe i moc odkurzaczy, a nawet nakazuje montować w samochodach nikomu niepotrzebne, a kosztujące kilkaset złotych czujniki ciśnienia w oponach. Ponadto przy otwarciu rynku Unia nakazała Polsce ograniczyć współpracę z krajami zewnętrznymi, w tym z naszymi wschodnimi sąsiadami. Wchodząc do UE, Polska musiała renegocjować 190 umów bilateralnych, w tym z USA, Japonią, Rosją, Ukrainą czy Białorusią, m.in. podnosząc cła na wiele towarów. Dziś dochodzą do niezależnych mediów sygnały, że Polska dostając zalecenie od Berlina lub Waszyngtonu być może przygotowywała kolejną „kolorową rewolucję”. Tym razem na Białorusi. Przypominam też, że przed wejściem Polski do UE mieliśmy bezwizowy ruch graniczny z Rosją, Białorusią i Ukrainą (z tym ostatnim krajem teraz jest bezwizowy tylko dla Polaków). Niestety polska składka, która od wejścia Polski do UE do końca 2015 r. wyniosła około 160 mld zł, nie jest jedynym kosztem, jaki ponosi nasz kraj w związku z członkostwem. Do tego dochodzą koszty, związane z nakładanymi przez Brukselę coraz to bardziej bzdurnymi regulacjami, a także koszty, dotyczące pozyskiwania unijnych dotacji: niepotrzebne wydatki na gigantyczną liczbę biurokratów (w urzędach zajmujących się rozdzielaniem unijnej „pomocy”, w urzędach, najczęściej samorządowych, które biorą dotacje oraz u beneficjentów prywatnych), zarabiających znacznie więcej niż średnia w gospodarce. „UE dała 85 proc.”. W rzeczywistości zwykle o inne kwoty się wnioskuje, a inne (mniejsze) potem otrzymuje, co wynika np. z rozstrzygnięć przetargów, zmian dokumentacji projektowej czy obniżania poziomu dofinansowania. W efekcie UE nigdy nie daje 85 proc. Zdarzają się inwestycje sensowne, ale w dużej mierze są to zmarnowane pieniądze, które nie przynoszą korzyści nikomu poza właścicielem firmy, która realizuje daną inwestycję.

Polska traci na byciu członkiem Unii Europejskiej. W dużej mierze są to inwestycje na kredyt, czyli z pieniędzy, których samorządy czy firmy nie mają, a skoro nas na to nie stać, to nie powinniśmy inwestować ponad nasze możliwości. Lepiej zainwestować mniej, z oszczędności, ale z głową i sensownie, nie zadłużając przyszłych pokoleń.

Polska w strukturach Unii Europejskiej z kraju potrzebnego staje się powoli krajem drugiej prędkości i dalekich peryferii, skąd bierze się zasoby ludzkie i któremu nakłada się kajdany, uniemożliwiające normalny rozwój i egzystencję. Zagraniczne koncerny bez pardonu straszą dziś polskich pracowników (płacąc im głodowe stawki), że będą inwestowali w Ukraińców. To wszystko dzieje się przy milczącym przyzwoleniu ekipy, próbującej zrekonstruować Sanację.

Polska na klęczkach przyjęła pakiet energetyczno-klimatyczny, przyjęty przez rząd Jarosława Kaczyńskiego i Lecha Kaczyńskiego w 2007 roku. To bardzo ryzykowny dla Polski dokument. Każdy kraj ma wyznaczony limit emisji, jakim może handlować z innymi krajami (np. ktoś nie wykorzystał w pełni limitu, więc może go odsprzedać państwu, które limit przekracza). Przez kryzys obecne pakiety są bardzo tanie, unijni urzędnicy przyznają, że psuje to system. Jak widzimy Niemcy i Francja, kupując limity, właściwie trują po staremu. Donald Tusk dla Polski zgotował kolejny pasztet – jest nim umowa CETA o wolnym handlu oraz umowa o współpracy strategicznej. Obniża ona już i tak niskie standardy produkcji jak i zatrudnienia. Umowa z Kanadą wywołała protesty w wielu krajach Unii; w RP temat ten był przedstawiany przez rząd bardzo optymistycznie. Walka z CETA jest traktowana przez przeciwników liberalizacji handlu i inwestycji jako wstęp do batalii przeciw – nadal negocjowanej – umowie UE – USA (TTIP), która jest jeszcze większym koszmarem.

Unia Europejska każdych nowych członków kusiła w ten sam sposób. Wizja wielkich funduszy na rozwój restrukturyzację zaślepiała, czyniąc całe narody euroentuzjastami. Nagle przychodził kryzys albo spowolnienie i okazywało się, że państwa drugiej prędkości nie potrafią z nich wyjść. Jako że sternicy sterują statkiem tak, by nie zatonąć, problemy zrzucane są gdzie indziej. „Permanentnie wysokie bezrobocie, migracja młodych, wzrost nierówności społecznych, pogłębienie przepaści pomiędzy „zwycięzcami” i „przegranymi” transformacji oraz spadek jakości i dostępności wielu usług publicznych” – niekiedy nawet w porównaniu z czasami PRL-u. Tak było z Grecją i Portugalią, których gospodarka wydawała się być na początku po integracji w świetnym stanie a po krachu inwestycji jak i boomie developerskim ich sytuacja sięgnęła dna… (Cdn.)

Roman Boryczko,

marzec 2017

Na zdjęciach: Tuż przed wejściem RP do Unii Europejskiej. Anty-szczyt W-wa 29, wałbrzyscy biedaszybnicy i policyjna armatka wodna

oraz

To towarzystwo woli góry niż obecną formę UE… Stoją m.in. Agnieszka M. Wasieczko, Lech L. Przychodzki i Andrzej Kliś.

Fot.: Grzegorz Wałowski &  Sylwia Urbańczyk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*