Równia pochyła

To, że politycy – od prawa do lewa, od Kanady aż po Nasz Słowiański Kraj – działają według określonego klucza, jest jasne. Nie zawierają się oczywiście w tym kluczu takie pojęcia jak „dobro”, „prawda” czy „piękno”, nie mówiąc już o przyzwoitości wobec ogółu społeczeństwa. To wiemy. Natomiast smutne jest, że tzw. środowiska dziennikarskie idą właściwie tym samym tropem, co wspomniana wyżej kasta. Stąd właściwie wojna ukraińsko-rosyjska na płaszczyźnie publicystyczno-informacyjnej płynnie przeszła – po trwającej dwa lata mydlanej operze, czy może tragikomedii z coronavirusem w roli głównej – do sytuacji, gdzie zamiast rzetelnej informacji i wielopoziomowego spojrzenia mamy dalsze sianie fermentu, granie na najniższych emocjach i zwykłą, ordynarną propagandę.

Słuchając obecnie nawet „ekspertów” w koncesjonowanych mediach, mam wrażenie czegoś na kształt „intelektualnej pornografii”. Jak wiadomo w tego typu twórczości jedyne, o co chodzi, to o stymulację widza na określonej płaszczyźnie. Takim rodzajem „intelektualnej pornografii” są właśnie m.in. plakaty autorstwa Wojciecha Korkucia. Kiedyś mieliśmy Polską Szkołę Plakatu, a dziś mamy twórców komunikujących się w estetyce – o ironio! – bolszewickiej propagandy. I nie ma znaczenia, czy jest to propaganda tęczowa, czy krojona pod gust Antoniego Macierewicza.

Dla większości owych „mędrców etapu” punktem odniesienia jest postawa USA, jak też opinie strategów i ekspertów, związanych blisko z rządem w Washingtonie. Według tychże znawców, nowa „oś zła” (wcześniej w tej roli występowali talibowie i Osama ibn Laden) zbudowana jest właśnie wokół imperialnych zakusów Putina, który po podpaleniu Europy zamierza, ruszyć  dalej. Nie wiadomo czy się śmiać, czy płakać. Parafrazując piosenkę w wykonaniu Stuhra Śpiewać każdy może, o geopolityce też gadać każdy może… Stoję przy mikrofonie/Niech mnie który przegoni (…) Bo ja się wcale nie chwalę/Ja po prostu, niestety, mam talent. Tak całkiem poważnie, to polecam panom wypowiadającym się z pozycji „osi dobra” zapoznanie się z książką Josepha Stiglitza Wojna za trzy biliony dolarów  (The Three Trillion Dollar War. The True Cost of the Iraq Conflict). Dla uściślenia dodam tylko, że autor nie jest ani dziewiętnastoletnim Youtuberem, ani też dziennikarskim nieudacznikiem, przyklejonym do tych czy tamtych mediów, klepiącym bzdury zgodne z mądrością etapu tej czy innej  koterii – i to jest  aluzja wprost  do polskiego środowiska dziennikarskiego AD 2022. Wracając do Josepha Eugene Stiglitza, jest to ur. 9. lutego 1943 w Gary amerykański ekonomista, laureat Nagrody Banku Szwecji im. Alfreda Nobla w dziedzinie ekonomii (2001). W książce Wojna za trzy biliony dolarów, napisanej razem z Lindą J. Bilmes (specjalistka ds. finansów publicznych z Uniwersytetu Harvarda) Stiglitz skupia się na faktycznych kosztach wojny w Iraku, rozpoczętej przez USA w 2003 r., pod pretekstem zniszczenia instalacji do produkcji broni chemicznej oraz biologicznej. Pomijając bardzo szczegółowo opisaną  kwestię kosztów tej wojny (przyprawiających o zawrót głowy), a także korupcję i nadużycia w najwyższych strukturach władz USA, bardzo istotną sprawą jest sam pretekst. Według zapewnień przełożonych amerykańskich służb wywiadowczych, władze USA były w posiadaniu niezbitych dowodów na temat wyżej wspomnianych, niezgodnych z prawem międzynarodowym, instalacji do produkcji broni chemicznej i biologicznej na terenie Iraku. Tym samym Kongres dał zielone światło do kolejnej operacji amerykańskich sił zbrojnych pod jakże znanym i wymownym hasłem: Niesiemy światu demokrację i pokój! Wojenna machina ruszyła, a przeciętny  amerykański obywatel miał możliwość wyrażenia swoich intencji, podpisując w czasie wojskowego festynu rakiety, które polecą na Irak, hasłami: Pomścimy WTC. Jak się jednak okazało z czasem, post factum, nie przedstawiono ŻADNYCH – ale to całkowicie żadnych – dowodów na istnienie takowej infrastruktury na terenie Iraku. Właściwie już po lekturze Wojny za trzy biliony dolarów każdej w miarę inteligentnej osobie powinno zapalić się czerwone światło na temat polityki USA, jako – rzekomo – policjanta światowego pokoju. Oczywiście piszę to ironicznie, bo może to dotyczyć tylko osób zielonych wobec zagadnień geopolityki, a każdy uczciwy dziennikarz czy publicysta powinien posiadać taką wiedzę, jako podstawę swojego warsztatu pracy. W kontekście zatem toczących się debat i dyskusji w mediach, należałoby zadać pytanie: czy jesteście panowie oportunistami, agentami wpływu czy niedouczonymi, pożytecznymi idiotami..?

O zbrodniach Ukraińców na cywilnej ludności rosyjskojęzycznej pisze już nawet prasa australijska

Jeszcze w styczniu 2022 r., gen. Waldemar Skrzypczak zapewniał w Polskim Radiu 24: „Moim zdaniem nie dojdzie do konfliktu militarnego na Ukrainie. Rosja na kierunku wschodnim nie ma przewagi militarnej. Potencjałem, zgromadzonym przy granicy z Ukrainą, nie jest w stanie pobić ukraińskiej armii.” Dzisiaj ten sam „ekspert” jest zapraszany od lewa do prawa, jako gość zarówno Onetu jak i Radia Wnet. Z dwudniowymi przerwami wieszczy przegraną Rosji i właściwie kontrofensywę armii ukraińskiej (w stronę – zapewne – Moskwy?) a z drugiej strony straszy atakiem Putina na Polskę i Europę. Ciekawe to z punktu widzenia strategicznego, aby pobita, będąca w odwrocie armia, miała otwierać jeszcze szerszy front wojenny… Nie siedzę w głowie generała Skrzypczaka, ale słuchając jego pomysłów, wypowiadanych w różnej maści mediach, włos się jeży na głowie – tym razem mojej. Największym jednak hitem w wydaniu wspomnianego wojskowego jest pomysł, aby Polska w obecnej sytuacji brała pod uwagę zajęcie… Kaliningradu, bo to są historycznie nasze ziemie – według generała. Jak żartuje młodzież – może czas zmienić leki? Właściwie tą jedną wypowiedzią gen. Skrzypczak znokautował cały dorobek Janusza Korwina-Mikke, czyniąc go nudnym i poprawnym politycznie komentatorem. Jednocześnie jednak otwierając furtkę do bardzo niebezpiecznych polemik, bo skoro Kaliningrad jest „nasz”(co historycznie jest ciężkie do obrony), to również trzyma się kupy narracja części ukraińskich środowisk, iż Przemyśl jest „ich”. Zastanawiam się przy okazji nad poziomem intelektualnym dziennikarzy, którzy nagminnie zapraszają do dyskusji człowieka, wypowiadającego tak skrajne i nieodpowiedzialne tezy. Jest zresztą znamienny w polskich mediach dobór ekspertów w każdej dziedzinie – od zmian klimatycznych, poprzez wirusologię, a na wojskowości kończąc. Na zakończenie dodam tylko, że jeszcze w okolicach roku 2015, ten sam człowiek bardzo krytycznie wypowiadał się o jakichkolwiek aliansach z Ukrainą, jeżeli ta nie z rewindykuje swojej historii. Innymi słowy, Skrzypczak nie widział możliwości współpracy czy koalicji z Ukrainą pod sztandarami Bandery. Teraz wszystko się zmieniło… Panta rhei!

Słuchając zresztą wyrywkowo programów typu Salonik Polityczny Ziemkiewicza, ogarnia mnie poczucie przygnębienia, zwłaszcza patrząc na Stanisława Janeckiego, któremu puszczają nerwy i rzuca wulgaryzmami w stronę red. Warzechy. Cała zaś dyskusja jest na poziomie geopolityki dla pensjonarek, gdzie analizuje się z wielką pasją zapędy dyktatorskie Putina w kontekście „zachodniej demokracji”, a  Macrona traktuje jako samodzielnego polityka i stratega. O Janeckim można przeczytać, że jest z wykształcenia fizykiem, filozofem i historykiem sztuki. Zajmującym się na różnych etapach życia mechaniką i kosmologią kwantową… Teraz Janecki, z pasją godną Leonarda da Vinci, penetruje następne dziedziny życia. Szkoda tylko, iż niejeden „ogarnięty” YouTuber jest w stanie obnażyć i ośmieszyć indolencję geopolityczną oraz krótkowzroczność tak podobno wszechstronnie wykształconego człowieka. Biorąc natomiast pod uwagę niewątpliwą inteligencję Ziemkiewicza, nie wierzę, że nie ma on pojęcia o Agendzie 2030 i planach WEC, a tym samym zastanawiam się, czy aranżując takie gadanie o „dupie Marynie” w kontekście Ukrainy, ma wizję kredytów do spłacenia na w miarę ciepłej posadzie, czy też duma nad granicami oportunizmu. Innymi słowy – od jakiego momentu będzie zmuszony golić się rano, nie spoglądając jednocześnie w lustro.

Szkoda zresztą czasu na analizowanie poszczególnych przypadków tego zbiorowego szaleństwa w oparach oportunizmu i głupoty, gdzie jedni mówią, iż Rosja ma poparcie Niemiec a inni twierdzą, że powinniśmy zaproponować Niemcom… sojusz przeciwko Rosji. Panowie, opamiętajcie się! To już nie ten czas, kiedy bawiliśmy się jako chłopcy w wojnę, Indian i kowbojów, budując podwórkowe sojusze. Na tematy geopolityki nie powinni się natomiast wypowiadać ludzie, którzy nie mają dogłębnego pojęcia o ekonomii, o przepływie kapitału. I jeżeli prof. Zybertowicz stwierdza w jednym z programów publicystycznych, że potrzebne jest porozumienie (na marginesie – kogo z kim?) w celu uszczelnienia sankcji dla Rosji, to tylko się ośmiesza, nie wiedząc, co mówi. Rosja nigdy nie rozpoczęłaby tej operacji, gdyby nie było to z korzyścią dla niej. I bez urazy, Putin ma lepsze koneksje i lepszych doradców niż Skrzypczak czy Zybertowicz. Tak czy owak, Putin vel Rosja (stojące za tym lobby) będzie robił biznesy z Niemcami, Węgrami, Chinami i Bliskim Wschodem, a drożejąca ropa, gaz i węgiel są dla niego tylko bonusem. Natomiast pan Zybertowicz, jako doradca w kancelarii prezydenta, powinien mieć świadomość, że PiS miał sześć lat na podjęcie działań w celu restrukturyzacji polskiego górnictwa – i nie tylko. Nie zrobił NICZEGO! Zamiast włączyć do dyskusji i współpracy profesorów, np. z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, partia woli wydawać miliony z publicznych pieniędzy na kampanie o zielonej energii i zmianach klimatycznych. Polskie władze wolą słuchać nastoletniej  Szwedki, Grety Thunberg, podczas szczytu klimatycznego w Katowicach niż prawdziwych oraz kompetentnych ekspertów. Deklaracja Jarosława Kaczyńskiego sprzed kilku lat na temat polskiego węgla, jako warunku rozwoju gospodarczego Polski, okazała się zwykłym kłamstwem i blefem. Zadośćuczynieniem za niespełnione obietnice przedwyborcze ma być, jak rozumiem, odbicie z rąk Rosji Obwodu Kaliningradzkiego, jak też przesiedlenie do Polski paru milionów Ukraińców… No i oczywiście ciąg dalszy tragifarsy na nasz koszt, gdyż w poniedziałek 11. kwietnia 2022 r. podkomisja Antoniego Macierewicza przedstawi raport (następną rewelację?) w sprawie katastrofy smoleńskiej… I tu,  bardzo ważne pytanie: czy ktoś zamierza w obecnej sytuacji zagrać kartą smoleńską?

Apeluję zatem, aby przestać dolewać oliwy do ognia i pchać nas w jakiś urojony konflikt z Rosją. Zamiast tego, polecam naprawdę szerszą i dogłębną refleksję na temat bieżących wydarzeń. Zachęcam do poszukania psychologicznej głębi, odsłaniającej mechanizmy dehumanizacji człowieka na potrzeby współczesnej wojny – i to każdej wojny, stawiając też pytanie o realne przyczyny jej toczenia. Już Bliski Wschód powinien się nam jawić jako gigantyczny poligon doświadczalny  brudnych interesów służb USA, jak też ponadnarodowej finansjery – Deep State’u. Korupcja, handel narkotykami, zbrodnie wojenne  i przemyt broni – to naturalna część amerykańskiej polityki poza jej granicami. Winni nie są pojedynczy ludzie, ale cały system. Na uczciwość zdobywają się  jednostki. I dokładnie tak samo wygląda to w dziesiątkach konfliktów wojennych, aranżowanych w świecie do tej pory, gdzie firmy zbrojeniowe uzyskują certyfikaty skuteczności dla swoich „produktów” w realnej walce na polu bitwy (battle tested) – co przekłada się na gwarancje pewnych kontraktów na sprzedaż broni. Tak było w Afganistanie, Syrii, Górnym Karabachu (gdzie testowano – jak na poligonie – tureckie drony Bayraktar TB2), a obecnie jest na Ukrainie. Oczywiście nikt przy zdrowych zmysłach nie rozgrzesza Rosji z ich działań, niemniej przestańmy pisać bajki o dobrych i złych czarodziejach. Nie róbmy z siebie, a tym bardziej z innych, idiotów!

 

Włóczykij,

(który sfotografował też antyrosyjski, „słuszny” plakat oraz graficznie zbliżył panów Kaczyńskiego i Macierewicza)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*