Prawdziwym problemem UE nie jest Polska! (2)

Polska stała się popychadłem Brukseli i zasłoną dymną dla faktycznych problemów, z jakimi zmagają się unijni decydenci. Realny problem to napływ emigrantów i nadchodzące w różnych krajach europejskich wybory, gdzie widać jak na dłoni tendencje nacjonalistyczne i wzrost znaczenia skrajnej prawicy (Holandia, Francja). Obecnie sprawy wymknęły się jednak spod kontroli. Prezydent Recep Tayyip Erdoğan wysyła dziś swoich ministerialnych przedstawicieli do wielomilionowych diaspor tureckich w Europie, by tam prowadzili kampanię przed referendum o zmianie ustroju państwa. Niestety (dla niego), w poszczególnych krajach Europy również toczą się kampanie wyborcze, a partie euroentuzjastów i eurokratów przegrywają tam w sondażach z partiami anty-islamskimi. Stąd zmiana retoryki w Niemczech i Holandii, która doprowadziła m.in. do ostatnich blokad urzędników tureckich, co spotkało się ze wściekłością społeczności tureckiej i  rozruchów w Rotterdamie oraz Amsterdamie. Policja bije i gazuje demonstracje tureckie, czym rozwścieczyła  Erdoğana. Prezydent znad Bosforu nazwał niemieckie władze „nazistami”, a z Holandią oziębił stosunki dyplomatyczne. To może być jednak dopiero początek. Turcja trzyma unijne elity na krótkiej smyczy. „Panowie” z Brukseli panicznie boją się dziś napływu kolejnych fal „ubogacających” kontynentalną kulturę islamskich uchodźców, obecnie trzymanych w wielkich skupiskach na terenie Syrii i Libii. Tusk, Schulz i Juncker płacili Ankarze miliardy euro i przymykali oczy na łamanie praw człowieka, byleby tylko Turcja zatrzymała u siebie nową falę uchodźców. Donald Tusk deklarował wielokrotnie, że prezydent Turcji jest dla niego „przyjacielem”, a na poparcie tych słów Komisja Europejska przekazała Turcji ok. 3 mld euro. Potem Schulz – tuż po stłumieniu puczu – wyraził publicznie radość z „powrotu praworządności w Ankarze”.

Bałkański szlak migrantów, wędrujących do Europy Zachodniej został powstrzymany tylko dlatego, że Turcja przywróciła ścisłe kontrole swoich granic. Co się stanie, jeśli Turcy ponownie granice otworzą? Czy w tych okolicznościach eurokraci nadal powinni traktować Polskę jako największy problem współczesnej Unii Europejskiej? Na fali powracającego brunatnego nacjonalizmu, wobec braku zdolności obronnych – Europa zostanie zalana milionami głodnych przybyszów i nic nie jest w stanie powstrzymać tego tsunami.

Rozpad Unii Europejskiej wydaje się przesądzony i państwa narodowe będą według własnego uznania podchodziły do kwestii swojego bytu, obrony i możliwości przyjmowania kogokolwiek. Polska ma przed sobą falę uchodźców ekonomicznych z zachodniej Ukrainy. Ludzie ci, wobec korzystnych unijnych regulacji prawnych również ruszą dalej na zachód. Społeczeństwa europejskie były przez lata okłamywane, uczone tolerancji i akceptacji dla społeczności, które przyjmowano a które nie chciały się asymilować i sprawiały tylko kłopot. Dziś tym kłopotem są getta biedy, przestępczość, narkotyki i wojny gangów. Również wzrost agresji radykalnego islamu przeraża (w barkach z uchodźcami, płynącymi do Europy, już kilkakrotnie odkryto mundury ISIS oraz broń maszynową). Czy przeniesienie konfliktu religijnego na grunt europejski – Europy ogarniętej pacyfizmem – jest możliwe?

Stanowi to zarazem koniec snu o socjalnym raju dla wszelkiej biedoty, ciągnącej na Stary Kontynent w poszukiwaniu zasiłków i wygodnego życia – nawet w tak skrajnych warunkach jak w „Dżungli” w Calais.

Roman Boryczko,

 marzec 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*