Powszechność oszukańczego procederu

 

 

 

 

 

 

 

Piętnaście lat temu sam doświadczałem tego typu „finansowych operacji”, dokonywanych przez  nieuczciwych głównych wykonawców. W pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku pierwszy raz zetknąłem się z niezapłaceniem za dostarczone wyroby. Ze względu na to, że kwota nie przekraczała pięciu tysięcy PLN, machnąłem ręką. Niestety. Ktoś musiał stracić znacznie więcej, bo po jakimś czasie dowiedziałem się z prasy, że mojego dłużnika trafiła kula – pono na progu własnego domu.  W drugim przypadku, gdy mi nie chciano zapłacić – wymontowałem zabudowane drzwi i pieniądze natychmiast się znalazły. Straciłem tylko na demontażu i ponownym zabudowaniu. Ale już sześć lat temu spece od podobnych operacji zmądrzeli i nie odmówili wprost, ale – wyprowadziwszy kapitał do spółek-córek – ogłosili upadłość. A państwowy urzędnik – w którego pensji znajdowała się cząstka pieniędzy z płaconych przeze mnie podatków – na konkretne pytanie: „Co z moimi pieniędzmi za wykonane roboty?” odpowiedział mi: „Podwykonawcy  w  kolejce do uregulowania należności znajdują się na siódmym miejscu i dla nich nigdy nie starcza!”. Tak to moja Ojczyzna Matka dba o swoje dzieci.  A przecież nic prostszego, jak nowego właściciela inwestycji, który nabył ją od syndyka, obciążyć spłatą wszystkich zaległości. Jednak polscy prawotwórcy na coś takiego dotychczas nie wpadli.

Lepiej puścić z torbami podwykonawców, niż nowego nabywcę obciążyć należnościami za zabudowane na obiekcie wyroby, za które podwykonawcy zapłaty nie otrzymali. Czy znajdzie się ktoś w naszym odrodzonym, wolnym, demokratycznym i prawym państwie – nazywanym Polską – aby odpowiedzieć na pytanie: „Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego ktoś pobiera opłaty za wyroby, użytkowane – np. w budynku mieszkalnym – za które właściciel nie zapłacił wykonawcy? A przecież realny wykonowca musiał kupić na nie materiał, wykonać i zabudować i jeszcze zapłacić podatek od kwoty na fakturze? Taki stan nie może być tolerowany  w autentycznie istniejącym państwie prawa. Taki stan może „czuć się dobrze” w państwie takim, jakim jest Polska, państwo deklarujące się jedymie jako państwo prawa.

Polska to dziwny kraj – niby należący do Demokratycznych Wspólnot Międzynarodowych –  który jednak, od końca II wojny światowej nie jest praworządny. Nie mogę się w nim dopatrzeć nawet krótkiego okresu praworządności. Prawo jest w nim zawsze wielkością relatywną, niejednoznaczną – zależną od aktualnie sprawowanej władzy. Prawo w Polsce wciąż znajduje się na usługach władzy –  nazwałbym je „prawem służalczym”. Sami powiedzcie, czy zdezaktualizował się jeden z cytatów Juliana Tuwima o znamienitym wydźwięku:

„Lecz nade wszystko – słowom naszym,/ Zmienionym chytrze przez krętaczy,/ Jedyność przywróć i prawdziwość:/ Niech prawo – zawsze prawo znaczy,/ A sprawiedliwość – sprawiedliwość.”

Nie wspominałbym o tych niecnych praktykach, albowiem jestem już w stanie zawodowego spoczynku. Ale ostatnimi czasy w mediach – niemal – codziennie słychać o nieopłaceniu podwykonawców. Dlatego przypominam i nawołuję – zróbmy coś z tym „fantem” – bo….! Bo co? – zapytacie. Bo Ludzie są coraz bardziej zdesperowani a nie zawsze desperaci stanowią materiał samobójczy. Mogą stać się też potencjalnym zalążkiem terorryzmu, z ładunkiem wybuchowym w dłoni – zdecydowanym na wszystko. Na razie przeważa mentalność samobójców. Patrz: http://www.wspolczesna.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20121122/REGION/121129947

Jednak nie zawsze musi tak być. Może się znaleźć jakiś „sobowtór Lenina”, co poderwie pokrzywdzonych i znowu poleje się krew. Nauczmy się czytać historię i wyciągać z niej wnioski. A – według mnie – podstawowy wniosek z historii brzmi mniej więcej tak: „Stwórzmy system, umożliwiający wszystkim godne życie.” I nie chodzi tu o komunę, czyli „urawniłowkę”, ale o zachowanie zwykłego umiaru w zdobywaniu dóbr materialnych, poszanowaniu człowieka przez człowieka, równości wobec prawa, a przede wszystkim zachowaniu demokracji – tej prawdziwej, nie obecnej, skorumpowanej, gdzie władza zdobywana jest poprzez stosowanie przeróżnych matactw, takich jak głosowanie na listy partyjne, dyscyplina partyjna i używanie mediów do manipulacji społeczeństwem – sondaże i teksty dyspozycyjnych „klaknikarzy”. (Termin stworzony na określenie klakiera, będącego zarazem dziennikarzem). Przywróćmy właściwe miejsce w hierarchii ważności: uczciwej i rzetelnej pracy, kulturze i nauce oraz innym – kiedyś zwykłym – Cnotom Obywatelskim.

 

 Tadeusz Śledziewski

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*