Powstanie Warszawskie – czy pięknie było umierać?

Minęła 73. rocznica Powstania Warszawskiego. Ludzi, którzy pamiętają tamte dni, z racji wieku pozostała garstka. Garstka staruszków, wydartych faszystowskiemu diabłu z okrutnej paszczy. Dziś pamięć historyczną obecne władze posunęły do roli symbolu z ckliwymi piosenkami, śpiewanymi w gromadzie, racami odpalonymi w godzinę „W” i przemówieniami, opartymi o patriotyczne uniesienia.

Obecny „obóz patriotyczny” uczy młode pokolenie bohaterstwa przegranego zrywu. Mówi, że młodzi tak pięknie umierali, pełni uśmiechu, w przeświadczeniu, że ta dramatyczna poza kiedyś tam wyda na świat plon w postaci pełnej wolności i – co ważne – obok tej wolności powiewa dziś tak upragniony gwieździsty sztandar naszych sojuszników. Owa wolność to możliwość pracy na zmywaku w Anglii czy na budowie w Niemczech, to hiper- i supermarkety, Internet i portale społecznościowe, zaś dla polityków – możliwość niekończących się sporów i decydowania o losie rodaków (najczęściej na niekorzyść obywateli) za nasze, polskie pieniądze.

Ówcześni politycy z Państwa Podziemnego – Armia Krajowa, Rząd Londyński – realizowali w latach 1943-44 cele polityczne i interesy nie polskie – a amerykańskie, brytyjskie, radzieckie, czasem nawet… niemieckie. Jeden z powstańców w pamiętnikach napisał coś takiego – „Należy żałować, że nie znalazł się żaden przytomny oficer (AK) i nie doniósł Niemcom na dowództwo AK w Warszawie, doprowadzając do ich aresztowania”. Szokujące słowa kogoś, kogo zastała ostateczna hekatomba i zniszczenie. Głód odwetu za lata terroru, wywózek, łapanek i rozstrzeliwań był ogromny. Dowództwo Polskiego Państwa Podziemnego wiedziało, że wystarczy iskra. Polscy dowódcy mieli pełną świadomość sytuacji geopolitycznej i tej, w jakiej znajduje się Polska. W sierpniu 1944 roku los Polski był właściwie przesądzony. W Lublinie działał już zdradziecki komunistyczny rząd, który kilka miesięcy później (po pewnej rekonstrukcji) miał zostać uznany także przez zachodnich aliantów. Na konferencjach w Teheranie (1943) i Jałcie (1944) przesądzono oddanie Polski pod radziecką strefę wpływów, co było hołdem, złożonym Armii Czerwonej za związanie w walce głównych sił hitlerowskich. USA i Wielka Brytania nie chciały bronić polskich interesów – i teoretycznie w RP miały się odbyć po wyzwoleniu wolne wybory, nikt jednak w to nie wierzył.

 

W takiej oto scenerii decydenci, siedzący w podziemiu, zaczynają snucie planu pokazania światu, że jesteśmy zdolni do zbiorowego samobójstwa. Tadeusz Bór-Komorowski, Antoni Chruściel, Tadeusz Pełczyński, Leopold Okulicki… Ten ostatni wypowiada znamienne słowa: Musimy zdobyć się na wielki zbrojny czyn. Podejmiemy w sercu Polski walkę z taką mocą, by wstrząsnęła opinią świata. Krew będzie się lala potokami, a mury będą się walić w gruzy. I taka walka sprawi, że opinia świata wymusi na rządach przekreślenie decyzji teherańskiej, a Rzeczpospolita ocaleje. Nawet dziś takie postawienie sprawy powinno budzić kontrowersje.

Praktycznie rzecz biorąc, powstanie wybuchło nie 1. sierpnia, a już 28 lipca, kiedy na wojenny rozkaz gubernatora Ludwiga Fischera, nakazującego 100 tys. warszawiaków zgłosić się do budowy „fortyfikacji obronnych”, nie zareagował prawie nikt. To był jedyny przypadek w historii całej wojny, że wojenny rozkaz, za którego niewykonanie karą była śmierć, został zignorowany przez 100 tys. ludzi. Dlatego już w tym dniu Powstanie rozpoczęli sami warszawiacy – obywatelską odmową i brakiem reakcji Państwa Podziemnego. Hitlerowcy na powstanie byli przygotowani, mając na miejscu 13 tysięcy żołnierzy z garnizonu Warszawy. Niemcy wyczuwali nastrój poruszenia, mieli również dobrze poinformowanych informatorów jak i depesze od swoich szpiegów, rozsianych po całym świecie. Adolf Hitler nie był zaskoczony tym – skazanym na porażkę – zrywem. Ustny rozkaz unicestwienia Warszawy, który zadecydował o tysiącach ludzkich istnień, wydał sam Führer. Żeby zgotować nieludzką kaźń, wystarczyło tylko kilka zdań.

Po pięciu, sześciu tygodniach wybrniemy z tego. A potem Warszawa, stolica, głowa, inteligencja tego byłego 16-17-milionowego narodu Polaków będzie zniszczona, tego narodu, który od 700 lat blokuje nam Wschód i od czasu pierwszej bitwy pod Tannenbergiem leży nam w drodze – powiedział Heinrich Himmler, minister spraw wewnętrznych III Rzeszy, do swojego Wodza, Adolfa Hitlera tuż po tym, gdy dowiedział się o wybuchu powstania w stolicy Rzeczpospolitej. Warszawa miała być od tej chwili najkrwawszą odpowiedzią zranionego nazistowskiego potwora wszystkim tym, którzy chcieli pokonać III Rzeszę. Miało stać się piekło i piekło się stało. Do pacyfikowania nielicznych posiadających broń i ludności cywilnej, hitlerowcy wysłali najplugawsze demony, jakie nosiła ziemia. Ludzkie bestie, krwiożerczy Ukraińcy, Rosjanie i ludzie o „azjatyckich rysach twarzy”. Wyjątkowo złą sławą okryła się chociażby formacja SS pod dowództwem Oskara Dirlewangera, gdzie służyły męty społeczne, mordercy, dezerterzy i inni zwyrodnialcy, którzy dostali ultimatum, że ich winy pójdą w niepamięć, gdy będą… mordować! Mordować tak, jak nikt inny tego nie robił! (Cdn.)

 

Roman Boryczko

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*