Pamięć teraźniejszości (4)

I na koniec, jeszcze coś o poezji…

Mam w domu parę tomików poezji z lat 80. XX w., tomików osób, tworzących w ramach zajęciowej terapii psychiatrycznej, wydanych przez Komisję Naukową Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. Twórczość to tak osobista i autentyczna, że aż bolesna. Problem z wydaniem obecnie antologii takiej poezji nie jest tak naprawdę problemem tylko finansowym… ale przede wszystkim deficytem ludzkim. Żeby tylko dotknąć kwestii, powiem, że rynek wydawniczy, a co za tym idzie (a może z tym) – krytyka, skupia się na bardzo określonych segmentach. Pusta estetyka, ideologia i zwykły prostacki biznes zdominowały przestrzeń słowa. Marketing stał się jedynym pośrednikiem pomiędzy twórcą a odbiorcą. Znikła podaż i popyt na bardziej subtelnych poziomach – przynajmniej w moim odczuciu. Ci, którzy mają narzędzia medialne do promowania wartości w kulturze nie wychodzą i nie wyjdą poza przewidywalny krąg zainteresowań. Inicjatywa oddolna też praktycznie nie istnieje, a nawet jeżeli pojawia się takowa, to i tak – w jakimś sensie – musi powielać schematy, ustalone przez wielkich graczy. Krytyk to nie jest już ktoś, kto wyłuskuje, poszukuje, opisuje złożoności i niuanse kultury, to nie jest pasjonat. To raczej  akwizytor na usługach czasopism i wydawnictw, sprzedający określone trendy.

Wszędzie słychać lament, że społeczeństwo coraz mniej czyta, że nie interesuje się kulturą, że nie chodzi do teatru. A przecież zasadniczą, etnologiczną funkcją kultury jest integrowanie danej społeczności. Oczywiście odbywać się to może na bardzo wielu poziomach. Tym pierwszym, najistotniejszym impulsem musi być jednak głód dialogu, potrzeba komunikacji. Najlepszym tego przykładem jest tu twórczość amatorów, sztuka tzw. nieprofesjonalna czy „ludowa”. Jerzy Ficowski doceniał autentyzm oraz rozumiał wartość twórczości Papuszy, ponieważ nie był zakładnikiem egotyzmu, nie był intelektualnym snobem. Stanisław Vincenz zachwycił się „huculszczyzną” i promował kulturę Hucułów, ponieważ był humanistą a nie dlatego, że można było się na tym dorobić, że  szła za tym jakaś nobilitacja czy prestiż. Myślę, iż to naprawdę bardzo trudno zrozumieć w obecnych czasach. I wracamy tu znowu do punktu wyjścia. W rozmowie Jacka Trznadla ze Zbigniewem Herbertem, której zapis jest częścią książki „Hańba domowa”,  autor „Pana Cogito” konstatuje, iż po ‘45 roku do głosu doszła nie ta najlepsza – najzdolniejsza, najwartościowsza – część generacji. Ja zaryzykuję twierdzenie, parafrazując tamtą myśl, że po ‘89, z małymi wyjątkami, do głosu doszła  najsłabsza, najbardziej miałka część generacji.

Rodzi się też pytanie: Kto miał zasadniczy wpływ na roczniki +- 90.? Faktem jest, że nigdy w najnowszej historii kultury „młode pokolenie” nie było tak biernym konsumentem „rzeczywistości zastanej” jak obecnie. I nawet jeżeli moje uogólnienie będzie niesprawiedliwe dla  wielu, to jest raczej pewne, że od początku  lat 90. etos humanisty trafił do lamusa – nastały czasy  k a r i e r y.  Kontestacja młodych ludzi dotyczy głównie ich własnej pozycji środowiskowej. Można zaryzykować twierdzenie, że o czym by ci ludzie nie mówili, to tak naprawdę mówią zawsze o sobie. Presja Facebooka jest ogromna; ciężko uciec przed infantylnym narcyzmem czy karykaturalną autopromocją, nawet najlepiej opakowaną w intelektualną estetykę. Słowo „nowość” brzmi jak zaklęcie, bo przecież nie tylko naturalna jest produkcja co roku tysięcy nowych modeli ciuchów i elektronicznych gadżetów. To samo dotyczy taśmy produkcyjnej, z której schodzą nowe filmy, książki lub jak się to modnie określa – „projekty”. Bycie fotografikiem, muzykiem, podróżnikiem, vlogerem czy pisarzem – to tylko kwestia wyboru tożsamości. Osobowość się przywdziewa jak strój, a nie wypracowuje. Świat wiruje wokół setek festiwali, konkursów, stypendiów i grantów.

Oczywiście zmiana realiów w Polsce jest nieuniknioną konsekwencją zjawisk globalnych;  wydaje się jednak, iż roczniki 90. zostały w szczególny sposób ukształtowane, by nie powiedzieć – wytresowane przez propagandę III RP, choć dotyczy to również mojego pokolenia. Polacy jakimś cudem przetrwali zabory, oparli się germanizacji, rusyfikacji, ryzykowali życiem, prowadząc tajne komplety i teatry w czasie okupacji hitlerowskiej, a jednak wystarczyło 25 lat „jaśnie oświeconego kołtuństwa”, by przetrącić młodej elicie kręgosłup i zakazić bezrefleksyjnością. W takiej wizji świata można miksować popową odmianę buddyzmu z sojową latte i „off festiwalami”, pod warunkiem, że nie rozmawia się  na poważnie o chrześcijańskiej eschatologii. Obowiązkiem młodego inteligenta jest wyznawać wiarę w polski antysemityzm, szydzić z katolickiej bigoterii, studiować gender oraz postulować za aborcją na żądanie. O tradycji niepodległościowej i Polsce sanacyjnej  młody salonowy intelektualista mówi zazwyczaj „Gomółką”. Wydaje się, iż dla tej generacji prawdziwym osiągnięciem cywilizacyjnym jest wi-fi w knajpie oraz to, że czyjaś koleżanka dostała stypendium artystycznej uczelni, bo okleiła wnętrze galerii sreberkami z czekolady a na tym powiesiła zdjęcie swojego krocza. Co w takim razie z malarzem Jerzym Nowosielskim, który obawiał się materializacji zła w sztuce?

Odpowiedzią na toksyczne opary „nowoczesności”, na indoktrynacje berlińskich salonów oraz postmodernistyczną tandetę stał się w Polsce „hurra patriotyzm”. I prawdą jest, że motorem napędowym, owym élan vital tego pobudzenia są ludzie młodzi, właśnie z roczników +- 90. Niestety, zachodzi tu poważne zagrożenie pułapką uproszczeń. Elity, które chcą zbijać kapitał na tej młodej fali patriotyzmu, nie są zainteresowane bardziej złożonym obrazem rzeczywistości. Nic się przecież tak dobrze nie sprzedaje jak zero-jedynkowa wizja człowieka i świata. Bycie katolikiem nie czyni nikogo automatycznie człowiekiem prawym, podobnie jak dogmaty wiary nie wyręczają sumienia. Konserwatyzm światopoglądowy  nie równa się etycznej postawie.

Wartościowa sztuka wyrasta zawsze z wątpliwości, a kultura powstaje z przenikania się nieskończonej ilości indywidualnych ekspresji. Z propagandą nie należy walczyć propagandą, ale „prawdą” przez duże „P”, a prawda jest zawsze formą tajemnicy; zarówno w wymiarze doświadczenia indywidualnego  jak i w ujęciu  metafizycznym. Na Smoleńsku, husarii i kulcie Żołnierzy Wyklętych nie da się zbudować zunifikowanej wizji kultury dla „prawdziwego Polaka-patrioty”. Głównym celem autentycznie polskiej sztuki nie powinna być wielka narodowa antyteza ideologii „lewackich salonów”; nie jest też obowiązkiem artysty, krytyka czy badacza kultury ciągłe polemizowanie z estetyką śmietniska czy kloaki. Nie wszyscy jesteśmy i będziemy katolikami. Państwo powinno się skupić na polityce historycznej oraz na instytucjach kultury, a obywateli uwolnić od koszmarnej biurokracji – stworzyć czytelne zasady opodatkowania i zreformować system składek zdrowotnych oraz emerytalnych, a kultura będzie rozwijać się oddolnie sama. Prawdziwi intelektualiści czy artyści nie potrzebują pochlebstw władzy ani dotacji państwowych czy europejskich. Najwyższą wartością w kulturze jest i zawsze będzie intelektualna uczciwość, nonkonformizm oraz myślenie kategoriami dobra wspólnego, czyli najszerzej rozumiany humanizm. Natomiast sztuki narodowej nie sposób opisać jakimś prostym, jednorodnym wzorem. To bardzo ważne aby istniały święta, rocznice i obchody, integrujące poczucie narodowej wspólnoty, dobrze jednak, aby nie znaleźć się w takiej  pułapce,  w jakiej znaleźli się Żydzi z „religią Holokaustu”.

Tak czy owak, roczniki „po-stołowe” są w jakiś sposób pogubione, osamotnione i zdane na uproszczenia oraz przypadkowe autorytety; bez względu na to, jak próbują definiować swoją tożsamość. Znowu ktoś dalece cyniczny i potężny skorzysta na podziałach oraz młodzieńczej egzaltacji. Niestety, prawdziwych mistrzów zastąpili hochsztaplerzy, propagandyści jak i też zwykli agenci wpływu. Niewielu jest to wstanie zrozumieć, iż aby przeskoczyć przepaść – trzeba się cofnąć, zrobić krok wstecz. Jak mawiał Klasyk: „W czasach zarazy czytać klasyków”. Pocieszające jest tylko to, że ta młoda generacja nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Mam nadzieję, że  moja również.

 

Jakub Pańków

Bardzo poetyckie prace Andrzeja Kota sfotografował Jerzy Rudzki

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*